Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wybór.

sufferowa

sufferowa

Kiedy los ofiaruje drugą szansę, nie oznacza to wcale, że należy z niej skorzystać. Może nam się tylko wydawać iż jest to jakiś szczęśliwy traf, a tak na prawdę, musimy przejść przez szalenie chytrą oraz ciężką próbę.

Wybór. Zawsze musi nadejść ten dzień, w którym musimy rozstrzygnąć coś ważnego, coś co na stałe odznaczy się w naszym życiu. Kontemplując między jedną stroną a drugą, pamiętaj, że nie istnieje większe dobro czy mniejsze zło. Każda twoja decyzja odniesie tak samo ważne skutki.
Bradley Stewart siedział na jednym z lotniskowych krzeseł i wpatrywał się przed siebie. Miał nieobecny wyraz twarzy, a gdyby ktoś mógł zajrzeć w jego głąb, zobaczyłby jaką walkę ze sobą toczył. Wyjechać czy nie wyjechać? Zostać w Chicago czy zamieszkać w Londynie? Niby miał już zakupione bilety, niby miał już umówione spotkanie z londyńskim przedstawicielem biura nieruchomości, jednak coś ciągle podpowiadało mu, że... Właśnie. Tyle głosów huczało mu w głowie, że już sam nie wiedział, który co mówi.
Westchnął ciężko, po czym spojrzał na dwoje dzieci siedzących obok niego. Czteroletnia Olivia nie wiedziała co się dzieje, nie miała pojęcia, że opuszcza rodzinne miasto na długie lata, być może na zawsze. Nuciła pod nosem piosenkę, którą usłyszała w bajce i podrzucała w rączkach lalkę made in china. Jego wzrok przesunął się dalej, na chłopca. Dziesięcioletni Thomas, podobnie jak Bradley wpatrywał się przed siebie z tą różnicą, że już na pierwszy rzut oka było widać jego niezadowolenie. Nie chce wyjeżdżać, pewnie mnie za to nienawidzi, myślał Bradley. Istotnie, mężczyzna chciał dla dzieciaków jak najlepiej. W Londynie zaproponowali mu wyżej płatną pracę, a tym samym, zapewni im lepszy byt. Czy nie o to chodziło w ojcostwie?
- W Londynie ciągle pada deszcz. - odezwał się Brad.
Pod wpływem tych słów, Livy znieruchomiała i spojrzała na niego, a Tom pozostał w tej samej pozycji.
- Jak psyjedziemy, to psestanie, nie? - zapytała.
Uśmiechnął się. Lubił, gdy Olivia nadużywała tych 'nie?' czy 'ej'. Chyba miała to po nim.
- Raczej nie. Londyn to deszczowe miasto... Ale bardzo ładne. - dodał, pod wpływem jej miny.
- To ja nie kcę tam jechać. Chcę pojechać gdzieś, gdzie jest słoniećko.
- Ty jesteś słoneczkiem.
- Wiem! - ożywiła się - A Tommy ostatnio mówił do mnie, że jestem smarkulem.
Brad zerknął badawczo na syna. Tym samym pomyślał, że musi być na prawdę wytrzymały, ponieważ nie zmienił pozycji od pół godziny. Cóż, chłopiec należał raczej do skrytych osób i tylko jedna osoba była w stanie do niego dotrzeć - Evan Wellington, najlepszy przyjaciel Brada.
- Nazwałeś tak siostrę?
- Olivia kłamie. - burknął, nie patrząc na niego.
Brad uniósł brew i już otworzył usta by coś powiedzieć, kiedy ponad synem, dostrzegł zbliżającą się postać. Czyżby wzrok płatał mu figla? A może wyrzuty sumienia dawały o sobie znać? Podczas, gdy sprzeczka Thomasa i Olivii rozkręciła się na dobre, Stewart powstał z krzesła, skupiony tylko na jednym celu. Na Nim. Wszystko jakby się zatrzymało, jakby ucichło.
- Evan? - wychrypiał, gdy mężczyzna stanął już przy nich. Dzieci zaprzestały kłótni, patrząc po dorosłych z ciekawością - Co... Co Ty tu robisz?
Scena rodem z jakiegoś romansu; kobieta wyjeżdża, a facet zjawia się na lotnisku, żeby ją zatrzymać. Oboje chcą zacząć od nowa, wrócić do domu, bla, bla. Ale te opowiadanie nie jest romansem (póki co!), żadna kobieta nie wyjeżdża (póki co!), a Evan z Bradleyem to najlepsi przyjaciele, których łączy niesamowita, braterska więź.
- Nie darowałbym sobie, gdybym nie życzył Ci powodzenia w nowej pracy. - odpowiedział Wellington spokojnym tonem, uśmiechając się nieznacznie.
Brad nie mógł nie odwzajemnić gestu. Z uśmiechem politowania dla samego siebie, pokręcił głową.
- Już sądziłem, że chcesz mnie zatrzymać, ale to takie pedalskie. Zupełnie nie w twoim stylu.
Tom zadarł łebek, a oczy mu rozbłysły.
- Wujek leci z nami?
- Nie, zostaję tu. - zaprzeczył, by po chwili odpowiedzieć jego opiekunowi - Jeśli liczyłeś, że odegram z Tobą jedną z tych scen, które pokazują w kiczowatych filmach, to nie ze mną.
Po tych słowach, roześmiał się, a Bradowi od razu zrobiło się lepiej na sercu. Evan W. rzadko się uśmiechał, a śmiech był chyba błogosławieństwem. Stewart wsadził ręce do kieszeni płaszcza, spoważniał.
- Za pół godziny mamy odlot.
- No to zacznij uczyć się angielskiego akcentu.
- Anglia... Będę musiał zakupić sobie zapas parasoli. - spróbował żartować Brad, ale wcale mu na żarty nie było.
Nie chciał wyjeżdżać, nie chciał opuszczać przyjaciela. Nie obawiał się, że Evan nie da sobie rady, bo wiedział, że da. Po tym wszystkim, po śmierci żony, chwiejnym zdrowiu dziadka był silniejszy niż Brad. W zasadzie, obaj byli po przejściach, lecz to chyba Bradley bardziej potrzebował Evana... Mieli tylko siebie. Siebie jako braci.
Spojrzał mu w oczy.
- Obiecałem sobie, że nie stanę się kolejną osobą, która Cię opuści.
Miał na myśli Elizabeth, żonę Evana, jego rodziców.
- Daj spokój. Jestem dorosły. Potrafię sobie z tym poradzić. - odparł Evan, ale uważnie przyglądał się rozmówcy. - Lepiej powiedz, jak czujesz się po zabiegu?
- Jeszcze nie umiem porządnie nabrać powietrza, ale najgorsze jest patrzenie na kawę, nie mogąc się jej napić. - mruknął z przekąsem. - Co nie zmienia faktu, że odwaliłeś kawał dobrej roboty. Uratowałeś mi życie, Evan.
Brad cierpiał na miażdżycę żył sercowych. Gdyby nie natychmiastowa ingerencja Evana i zabieg, który przeprowadził, niewiadomo czy Brad miałby jakiś dylemat między Londynem a Chicago. Szukałby raczej dobrego sklepu 'To już czas...'.
- Każdy by tak postąpił.
Bradley przyjrzał mu się bacznie, pogrążając w zastanowieniu. Czy aby na pewno każdy? Nie sądził, żeby świat składał się z tak uczynnych ludzi. Evan po prostu był jego przyjacielem, ratował mu żywot, walczył o niego. Czy byłoby to fair, gdyby Stewart teraz tak po prostu go zostawił? To ma być wdzięczność? Nie. Brad potrafił jeszcze kierować się sercem, w końcu Evan je uratował.
- Wiesz co? Londyn może poczekać. - oświadczył nagle Brad, schylając się po walizki - W Chicago mam wszystko, czego potrzebuję.
- Żartujesz sobie, prawda? - Evan przyglądał się jego poczynaniom.
- Evan, Evan. Znasz mnie tyle lat i jeszcze nie wiesz, że żartuję tylko wtedy, gdy jestem pijany? Dzieciaki. - zwrócił się do podopiecznych - Jedziemy z wujkiem na obiad.
Thomas z Olivią uśmiechnęli się szeroko, zeskakując z krzeseł. Brad z kolei, odwrócił się do skonfundowanego Evana, z podobnym uśmiechem.
- I tak boję się samolotów. Brrr.

470 wyświetleń
8 tekstów
0 obserwujących
  • xXalohaXx

    12 August 2011, 14:08

    Bardzo fajne opowiadanie ;] Daj znać jak napiszesz więcej ;)