Menu
Gildia Pióra na Patronite

Mogiła smoka

Jessy

Jessy

Rozdział 7

Muzyka – Two steps from hell – Diabolic Clockwork

Cisza była przerywana rytmicznymi uderzeniami zegara, który wisiał na ścianie świątyni, wprawiany w ruch magią tego miejsca. Stare mury, solidne i ciężkie, za nic nie chciały przepuścić do wewnątrz Sortie upalnego powietrza, które obrało za cel usmażyć każdego, kto nie zapoznał się jeszcze z klimatem i surowymi warunkami pustyni Otk na Vladinsie. Wśród kamiennych ław i podłogi wyłożonej marmurem (dzięki uprzejmości krasnoludów z pobliskiej wioski – Lugr), leżało mnóstwo rannych, a wśród nich uwijali się Uzdrowiciele, próbując zbić gorączki, uśmierzyć ból i zatamować krwotoki. Nie liczył się tym razem wiek Uzdrowiciela – na wojnie przydała się każda para rąk.

Fenisce właśnie odeszła od młodej dziewczyny, elfki z plemienia Disolre, która dyszała ciężko, jak gdyby biegła przez ostatnie dziesięć minut sprintem. Oczywiście, tak nie było. Od dwóch dni nikt nie pozwalał jej wstawać choćby na sekundę, gdyż rana na czole nie wyglądała zachęcająco. Z popalonej skóry sączył się zielonkawy płyn, piekąc każdego, kto przez nieuwagę śmiał go dotknąć, a samej elfce palił kolejne części skóry na wysokim czole. Dlatego właśnie nie pozwalano jej wstać – gdy tylko podnosiła głowę, płyn ściekał z jej czoła i rył głębokie bruzdy w – kiedyś pięknej – twarzy. Owinięta sporym kawałkiem dobrze chłonącego sukna, leżała z przymkniętymi powiekami, tylko czasem prosząc przechodzącego obok Uzdrowiciela o szklankę wody. Czerwone włosy zagarnęła do tyłu, czekając teraz, aż Fenisce przyjdzie do niej z napojem, ostatnio bardzo pożądanym w Lugr, a często niedostępnym. Wszystkie zapasy wody były teraz przynoszone do świątyni, by ranni mogli przeżyć i wyzdrowieć.

Dwudziestodwuletnia Fenisce wróciła do młodej Disolre zaledwie kilka sekund po tym, jak od niej odeszła i pomogła dziewczynie zwilżyć gardło i opłukać spoconą twarz.

- Powoli, powoli, panienko – powiedziała, gdy spiczastoucha przechyliła się zbyt mocno do przodu, łapczywie pragnąc wody. Przytrzymywała ją ostrożnie, aż dziewczyna zaspokoiła pragnienie, a później opłukała delikatnie jej pociągłą twarz z kurzu i brudu.

- Dziękuję – powiedziała mieszkanka Aurk, ale Fenisce już jej nie słuchała, bo wielkie wrota świątyni właśnie zostały otwarte a do środka wpadło trzech żołnierzy Disolre, niosąc między sobą kolejnego elfa. Fenisce podbiegła do nich, w tym samym momencie, w którym jej matka pojawiła się za ich plecami. To musiało oznaczać tylko jedno – wojna przestała mieć jakiekolwiek ograniczenia.

- Mamo, co się dzieje? – zapytała dziewczyna, ale kobieta machnęła tylko ręką i pokazała żołnierzom, gdzie mają położyć swojego towarzysza. Za chwilę kolejna trójka wniosła następnego rannego i następna, a za nimi jeszcze jedni.

- Zamknijcie drzwi! – wykrzyknęła Tessione, gdy w Lugr zaczęły bić dzwony. – Zamknijcie te cholerne drzwi! – powtórzyła głośniej, a kiedy nikt nie ruszył ku wrotom z drewna, kobieta sama się nimi zajęła. Fenisce pomogła matce, a gdy podwoje w końcu zatrzasnęły się z hukiem, krwistowłosa kobieta ruszyła ku ostatniemu rannemu, ułożonemu tuż pod ścianą z oknem, wychodzącym na zachodzące słońce.

- Mamo, powiedz mi, co się stało – zażądała dziewczyna, przynosząc matce misę pełną wody i jedną z ostatnich czystych chust do ocierania ran. Były zrobione z wodnej rośliny – Mederii, którą przywieziono tu aż z Sinocardu, gdyż na Vladinsie nie było odpowiednich warunków do wyhodowania jej.

- Dwójka idiotów – powiedziała kobieta z naciskiem na obelgę, patrząc w oczy żołnierzowi klęczącemu naprzeciw niej – wysłała tych żołnierzy do Góry Dunim – skończyła.

- To była ostatnia szansa na przewagę – warknął żołnierz, który najprawdopodobniej był jednym z obrażanych mężczyzn. Miał bardzo jasne włosy, co świadczyło o tym, że jest członkiem klanu Gilu foletto.

- To było samobójstwo i zabójstwo! – krzyknęła Tessione, nie przerywając oczyszczania oparzeń elfa, którego ciało było tak rozkrwawione, że Fenisce wątpiła w sens jego leczenia. – Kto o zdrowych zmysłach rozbija jajo jednego smoka?! A Ty kazałeś tej trójce iść do góry z gniazdami! – wciąż krzyczała. Fenisce zrozumiała, że Dunim musiało być nazwą góry gniazd smoków na Vladinsie, co znaczyło, że teraz, gdy biją dzwony, smoki mszczą się na wiosce leżącej nieopodal. Tykający zegar nieznośnie zaczął wbijać jej się w głowę swoim miarowym tykaniem, jakby miał zamiar wyryć jej się w pamięci.

- Daj, mamo, poradzę sobie z tym, idź do innych – powiedziała Fenisce, odbierając matce zaczerwienioną już szmatkę i odpychając zdenerwowaną kobietę. Gdy ta uświadomiła sobie, że mogła zrobić krzywdę elfowi, którego miała opatrzyć, odeszła i pozwoliła córce ostrożnie się nim zająć. – Pan również powinien iść do któregoś z moich braci – warknęła do żołnierza, który klęczał przed nią z rozciętą brwią, z której sączyła się krew i ściekała po brudnej twarzy.

- Nie poznajesz mnie, Fenisce? – zapytał niespodziewanie elf, powstrzymując dziewczynę przed wycieraniem stróżki krwi, sączącej się z ust nieprzytomnego Disolre. – Przestań, on nie przeżyje. Marnujesz tylko opatrunek – dodał, uśmiechając się rozpaczliwie. Wtedy dziewczyna go rozpoznała.

- Nohma… - szepnęła, rozdziawiając usta z zaskoczenia. Po chwili, gdy zdała sobie sprawę z tego, że wpatruje się w znajomą twarz dłużej, niż wypadało, wstała i odeszła od dwójki żołnierzy, w tym jednego, który właśnie wydał ostatnie tchnienie. Przez jej głowę przetoczyło się tysiące myśli. Jak on mógł rozkazać na jeszcze niewyklutych smokach?! Jak mógł sprzeczać się z jej matką, która przecież nigdy się nie myliła?! Jak śmiał uśmiechać się, gdy jego podwładny umierał tuż obok?! Jak mógł…?!

Nagle tuż nad głowami wszystkich rozległ się ryk rozpaczającego smoka.

- Wioska im nie wystarczyła – wyszeptała Tessione, która nie wiadomo skąd, pojawiła się za plecami córki. – Żołnierze rozbili wszystkie jaja – dodała prawie bezgłośnie, a Fenisce zatkała usta dłonią, by nie wydać z siebie okrzyku przerażenia. W tamtym momencie zadrżała cała budowla, a zachodnia ściana zwaliła się z łoskotem, pod naporem grubego cielska fioletowego smoka.

- Nohma! – wyrwało się z ust Fenisce, która natychmiast ruszyła ku smoczycy. Była przerażona i zła na smoka, który naruszył teren nietykalny do momentu, w którym nie rozpoznała w smoku Carpene. Miała ochotę na dwie rzeczy – rzucić się na szyję przyjaciółki i zruganie jej za złamanie zasad. Już była blisko gada, gdy tuż nad jej głową przeleciała strzała i wbiła się w ciało smoczycy, idealnie mijając łuski i wbijając się głęboko w fioletowe cielsko.

- Nie! Nie Carpene, nie! – krzyknęła Fenisce, bezsilnie próbując dotrzeć do przyjaciółki i wyjąć strzałę z jej ciała. Tak strasznie chciała, żeby dziewczyna nie umarła.

***

- Fenisce – szepnęła Tessione, siadając obok córki na gruzach zachodniej ściany świątyni. Dziewczyna nie zareagowała. – Fenisce, odezwij się – powiedziała, obejmując córkę ramieniem. Wydarzenia poprzedniego wieczora były dla dwudziestodwulatki szokiem i ciosem, ale matka nie mogła pozwolić, by dziewczyna kompletnie się załamała. Była im potrzebna.

- Oni nie żyją – mruknęła, strącając rękę matki i obejmując kolana podciągnięte pod brodę czerwonymi skrzydełkami, które niedawno się rozwinęły. Były oznaką dojrzałości Uzdrowicielki, dojrzałości, która została okupiona każdym uczuciem, jakie mogła tylko spotkać.

- To wojna, Fenisce, tu nie bierze się jeńców – oznajmiła czerwonowłosa kobieta, wstając i otrzepując się z kurzu. – Przenosimy pozostałych przy życiu do świątyni Cytmusa, to pięć mil stąd. Potrzebujemy ludzi o noszenia rannych. Przydasz się – powiedziała kobieta, a Fenisce momentalnie się ku niej obróciła. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie i złość, a w żyłach krążył zawód.

- A co z pogrzebem, matko? Czy i tego mi odmówicie? – zapytała, sprawiając, że Tessione poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Wczoraj odmówiono jej ratowania Carpene, żeby pokazać swój sprzeciw smokom, które zmusiły Uzdrowicieli do przenosin do innej świątyni, teraz starsza kobieta wiedziała, że popełniono wielki błąd.

- Smoki zabrały Carpene, gdy spałaś – odparła, co spowodowało, że kolejne łzy utorowały sobie drogę na czarnych od kurzu policzkach Fenisce. – Wyruszamy za godzinę – dodała, po czym odeszła.

***

Muzyka – Two steps from hell - Ulthuan

Gdy Fenisce odchodziła na wschód przez głowę przepływała jej bez przerwy tylko jedna myśl: Nie dano mi się z nią pożegnać.

W jej oczach pojawiły się łzy, gdy zerknęła za siebie i zobaczyła Uzdrowicieli przenoszących najciężej rannych i pospiesznie opuszczających świątynię Vladinsy.

Zagryzła wargi, decydując się w końcu na szybkie odejście do portu i powrót na Sinocard.

Tessione zauważyła, jak szeroka suknia jej córki powiewała na wietrze, który zwiastował bliską burzę piaskową. Chciała za nią pobiec, poprosić, żeby szła z nimi, ale Fenisce wyraźnie powiedziała, że od teraz nie chce już działać z nimi – Uzdrowicielami elfów. Chciała wrócić na ziemię niczyją i w spokoju przeczekać resztę wojny.

***

Corn podszedł do swojej przyjaciółki, a zarazem swojej pani, i trącił ją nosem. Przed sekundą wydała z siebie dziwaczny dźwięk, co znaczyło, że jej ciało w końcu się zregenerowało, a sama Fenisce powinna się za chwilkę obudzić.

Nagle z drzewa zeskoczyła Fioletowa Łuska i przycupnęła przy Cornie, wplatając dłoń w miękkie pióra pegaza. Przez ten tydzień zdążyli sobie zaufać i nawet trochę się polubili. Obojgu zależało na Fenisce, chociaż żadne z nich nie chciało tego przyznać przed drugim. Corn był uparty i jego Uzdrowicielka zawsze mu to wypominała, ale Carpene przebijała go o głowę. Sam fakt, że wciąż żyła był niezbitym dowodem na to, że nigdy nie rezygnowała i nie miała zamiaru się poddawać.

- No, niech ona się w końcu obudzi! – parsknął Corn, potrząsając długą grzywą, której nikt mu ostatnio nie chciał obciąć. Fenisce lubiła, gdy włosy miał długie, a Carpene stwierdziła, że to nie należy do jej obowiązków niańczenia istotek z tą Uzdrowicielką związanych.

- Mogłaby już przestać spać. Strasznie wychudła – odezwała się Carpene, a w tym momencie małe dziecko Gilu foletto wybuchło głośnym płaczem. Fioletowowłosa wywróciła teatralnie oczyma, westchnąwszy i skierowała się do płaczącego niemowlęcia, po czym wyciągnęła z juków Corna ostatnią butelkę mleka. – Zapasy się kończą, a do najbliższej wioski jest jeszcze z dwa dni drogi – dodała, ale Corn jej nie słuchał, bo właśnie w tym momencie Fenisce otworzyła swoje krwiste oczy.

- Głos – wychrypiała, ale nikt jej nie zrozumiał. Odkaszlnęła i szybko podniosła się na ramionach, powodując zawroty głowy. – Głos, znam go, to musi być głos Fioletowej Łuski, ale przecież ona nie żyje… - mówiła szybko, jakby wszystkie fakty na raz jej się przypominały. W jej głowie panował chaos, zawsze, gdy trochę przeholowała z brawurą. Rozglądała się po labiryncie, ale rozmazany obraz przed jej oczyma, był jedynie powodem jej złości. Zaczęła głęboko oddychać i mrugać gwałtownie, a gdy tylko obraz się wyostrzył, położyła dłoń na pociągłym pysku Corna i ucałowała go w środek nosa. – Jak zawsze mnie uratowałeś – zaśmiała się, stwierdziwszy, że słyszany głos był jedynie ostatnim z fali wspomnień, jakie przeżywała podczas spalenia i wracania do sił.

- Tym razem ona trochę mi pomogła – zarżał pegaz, odsuwając się trochę na bok, by Fenisce mogła zerknąć na dziewczynę stojącą nieopodal, która zajęta była karmieniem elfa.

Fenisce z początku tylko patrzyła na Carpene, bez wyrazu twarzy, zupełnie jakby nic nie czuła, a później wyciągnęła do niej rękę. Smoczyca oddała dziecko pod opiekę najmłodszego drzewca, który owinął je ostrożnie gałęziami, po czym powoli podeszła do swojej przyjaciółki z dawnych lat.

- Przeżyłaś – wyszeptała ruda, łapiąc smoczycę za ramię i zaglądając jej w oczy.

- Ledwo, Fenisce, bardzo długo leżałam w grocie mojej matki – odparła kobieta, rozpaczliwie pragnąc uwagi Uzdrowicielki, która wstała chwiejnie i podeszła do juków, by napić się odrobiny wody. – Fenisce, nie odpychaj mnie – powiedziała, stając jej na drodze i łapiąc za ramiona. Uzdrowicielka pokręciła tylko głową i wykręciła się z uścisku smoczycy, po czym usiadła i oparła się o ścianę labiryntu.

- Gdybyś przyszła wcześniej… byłoby zupełnie inaczej. Minęło prawie dwa i pół tysiąca lat. Zmieniłam się – wyjaśniła, odwracając głowę w stronę drzewca. Wyciągnęła ręce po elfa i poświęciła mu całą swoją uwagę.

Carpene to bolało. Bardzo bolało.

18 376 wyświetleń
217 tekstów
10 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!