Menu
Gildia Pióra na Patronite

Adamantowy Rycerz- Rozdział I

Archangel_Marco

Archangel_Marco

Rozdział I: Szlachetnie urodzona
Nie podobał jej się ten las. Nie podobały się jej jego odgłosy i ciemny, gruby dach z liści i gałęzi, który tylko czasami pozwalał jej zobaczyć ołowiane, zasnute ciężkimi chmurami niebo. Wzdrygnęła się, słysząc jakiś trzask. Jej jabłkowita klacz, Astra, zarżała. Poprawiła swój strój podróżny, rozglądając się niepewnie. Nagle zrozumiała, że jej ubranie, mimo że uszyte z dobrych materiałów, nie stanowi ochrony przed kłami i pazurami wilków… albo przed ludźmi. Na oko opadł jej kosmyk czarnych włosów, lśniących i figlarnie falowanych. Była dumna ze swoich włosów, zwłaszcza że w jej ojczyźnie częściej zdarzały się włosy jasnorude lub brązowe. Znów usłyszała jakiś dziwny dźwięk, lękając się, że z półmroku między wysokimi drzewami zaraz coś na nią wyskoczy. Było tu chłodno, ale ten chłód był na swój sposób przyjemny. Chociaż to jej się podobało. Lustrowała każdy cień ciemnozielonymi oczyma, równie niepokojącymi co sam las, ale bardzo, bardzo uroczymi. Astra kroczyła dalej a jej kopyta stukały o wąską ścieżkę, na której zmieściłyby się góra dwa konie. Za kilkanaście stuknięć, które wypełniały jej odstępy między dwoma nierównymi rzędami drzew po bokach drogi, dotarła do rozstajów. Jedna droga, równie wąska jak ta, którą tu przybyła, wiła się prawdopobobnie na północny wschód, a druga chyba trochę skręcała na południe. Diana zauważyła, że od południowej drogi odchodzi inna ścieżka, prowadząca na chyba na zachód. Nie była pewna kierunków, bo nigdy nie orientowała się za dobrze w terenie. Za chwilę usłyszała stukot kopyt, ktoś pędził zachodnią odnogą południowego duktu. Jechał szybko. Zwróciła Astrę w stronę przybysza, kładąc dłoń na rękojeści sztyletu. Mimo półmroku zauważyła, że za wędrowcem powiewa długi płaszcz. Widziała też wystającą zza pleców rękojeść miecza, chyba bastardowego. Przybysz zatrzymał konia, wielkiego karego rumaka o szlachetnej postawie z białą plamką na czole. Jej klacz zarżała, zlękniona, podobnie jak Diana. Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie, krzycząc:
-Laxxo saai!- Z jej dłoni prysnął promień miękkiego, jasnobłękitnego światła oświetlając jeźdźca i jego wierzchowca- Nie zbliżaj się, jestem potężną czarodziejką…
-… I przyzwiesz złego demona, żeby mnie pożarł, albo ciśniesz we mnie lodową lancą- Twarz nieznajomego wykrzywił zbójecki, drapieżny uśmiech. Był urodziwym mężczyzną, o aparycji równie niepokojącej, co jego wyraz twarzy. Miedzianozłote włosy opadały mu za ramiona, a policzki pokrywał zarost tego samego koloru. Miał jadowicie zielone oczy, choć to pewnie magiczne światło tworzyło taki efekt- Spokojnie, to nie jest miejsce dla dam, a wędrowców dobrze wychowana panienka nie powinna straszyć zaklęciami… których nie zna- Znów się wyszczerzył. Diana wzdrygnęła się, widząc ten wilczy uśmiech. Jeździec wyglądał na żołnierza albo najemnika- miał na sobie lekką kolczugę z jakiegoś dziwnego materiału, bowiem w świetle połyskiwała na fioletowo, i długą, zielonoszarą opończę z grubego materiału, który nie wyglądał na drogi.
-Mylisz się! Nie podobasz mi się i…- Cofnęła się, zlękniona- I… no…i…
-Daj spokój, dziewko. Nic ci nie zrobię, mam inne rzeczy do roboty niż uganianie się po puszczach za jakimiś niewydarzonymi magiczkami- Spojrzał na nią z ukosa- Jesteś sto razy bardziej urodziwa niż wszystkie panny zalecające się do tego rudzielca Okeyona razem wzięte, ale ja nie porywam świeżo spotkanych dziewcząt…
-Nie jestem pierwszą lepszą dziewczyną!- Żachnęła się, wysyłając kulę światła nad nich, by nie musieć trzymać dłoni w powietrzu. Wykrzywiła malinowe usta, piękne jak wyrzeźbione- Jestem córką lorda Delvaneta, pana na Hagdval w królestwie Maevyn…
-Szlachetnie urodzona…? Córka Olgierda Delvaneta?- Jego oczy nie kryły zdziwienia- W-wybacz mi pani… Nie sądziłem, że…
-A ty kto…? Nie wyglądasz na władcę Gwiazdopola- Odsunęła się jeszcze kawałek, mrużąc oczy.
-Bo nie mam ziemi. Ale za to mam tytuł- Wypiął pierś i dumnie przemówił- Sir Aranthir Pendragon, Królewski Obrońca, zwany Adamantowym Rycerzem. To ja, milady- Znów pokazał zęby w wilczym grymasie- I pytam się ciebie, pani, jak rycerz damę, co cię tu sprowadza.
-Daruj sobie tytuły, Smocza Wykałaczko- Parsknęła. Słyszała o Adamantowym Rycerzu, przyjacielu króla Okeyona… Ale nie sądziła, że będzie on wyglądał tak… tak nierycersko.
-Przydomek jaki nadały mi damy dworu- Podjechał bliżej- Masz tupet, to dobrze. Może nie jesteś ciepłą kluchą- Obrzucił ją wzrokiem, jakby oglądał nowy miecz- Masz rację, chędożyć tytuły. Póki jesteśmy w głuszy, ja jestem Aranthirem, a ty…- Spojrzał na Dianę pytająco.
-Mów mi Diana, Aranthirze. Po waszemu Dyannah- Zauważyła, że gdyby chciał ją skrzywdzić, dawno by to zrobił. A poza tym… w jego oczach było coś, co przekonywało ją, by mu zaufała.
-Dobrze… Niech ci będzie- Zawrócił konia i teraz patrzał nań przez ramię- Mogę wiedzieć, co sprowadza córkę lorda do niebezpiecznej Puszczy Granicznej…?
-Na razie nie… Ale jeśli obiecasz, że będziesz mnie eskortował do pierwszego większego ealionńskiego miasta, powiem ci- Wysunęła propozycję.
-Ech… W sumie jechałem w drugą stronę, ale…- Skrzywił się- Ale mam swój rycerski obowiązek. Chodź dziewczyno, tędy- Wskazał drogę, którą przybył- Jeszcze trzy dni do Saffolt, wytrzymasz. Mam jedzenie, wino i wodę. Wokoło las, chłód i przyjemny mrok! Czego chcieć więcej…? Jeno gór, Diano, gór!- Zaśmiał się i popędził rumaka- Wio, Szaman!
Patrzyła za nim, zadziwiona. Potem, uśmiechając się, ruszyła drogą. Jeśli tacy są rycerze Ealionnu, chyba jej podróż będzie przyjemna… Albo niebezpieczna. Na razie jednak pędziła za tym błędnym rycerzem.
*
Zapatrzyła się w wesoło trzaskający ogień, rozsiewający wokoło drobne, chyże wróżki iskier. Przejechali całe dwa dni, a on zatrzymał się tylko na jej prośbę. „Moja miła Diano… W Puszczy Granicznej zatrzymanie się w trzech przypadkach na szcześć z reguły oznacza śmierć. A ja nie chcę mieć takiej ładnej, dobrze urodzonej panienki na sumieniu”. Cały czas odtwarzała te słowa, jedne z niewielu, które wypowiedział podczas tych dwóch dni. Poza tym tylko opowiedział jej trochę o głupocie większości szlachcianek i dam dworu, a także skarżył się na działania Rady Królewskiej. „Zapamiętaj moje słowa, Diano. Jeśli szlachta choć raz dostanie możliwość rządzenia wraz z królem, będzie chciała więcej. I w końcu rozniesie kraj!”. Zapamiętała, z uśmiechem na ustach. Poza tym, wiedziała tylko tyle, że jego wcześniejszym celem był Fort Daclay niedaleko Ryczących Bagien. Miał tam spotkać się z dowódcą garnizonu i omówić plany odparcia kilku orkowych plemion. Zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z groźnym wojownikiem, który mimo to nie sprawiał wrażenia nadętego czy szczególnie irytującego. Mimo to, czasami gdy patrzała na jego twarz, dostrzegała dziwną nostalgię i chłód. Raz, nasłuchując czegoś w lesie zauważył jej spojrzenie- skwitował to tylko smutnym, lekkim uśmiechem. Za to dziś do południa był dosyć nerwowy, jadąc wolniej i pilniej się rozglądając. Nie miała teraz jednak siły i chęci na rozmyślania o swoim nowym kompanie- była bardzo, bardzo zmęczona i obolała od wielu dni jazdy konnej. Nie skarżyła się jednak, przeżuwając chleb i popijając dobrym,dziwnie orzeźwiającym winem z bukłaka, który jej wręczył. Zauważyła, że gdy nie spostrzegł u niej grymasów czasem patrzał na nią z nutką aprobaty w bystrych, ale mocno rozmarzonych oczach. Zrobili postój na małej polance kawałek od traktu, uwiązując konie. Astra szybko przywiązała się do wspaniałego Szamana, co dziwnie ucieszyło Dianę. Mimo to ona trochę bała się dziś zasnąć, tylko w obecności koni i tego tajemniczego rycerza…
-Aranthirze!- Syknęła do niego, siedzącego kawałek poza zasięgiem ognia, opartego o drzewo. Natychmiast otworzył oczy, w których figlarnie zatańczył blask ogniska.
-Tak…?- Jego poza wskazywała na to, że niedawno drzemał, ale mimo to natychmiast się obudził i chyba był całkiem przytomny.
-Hmm… cóż…- Zaczęła niepewnie czarnowłosa, przysuwając się jeszcze bliżej ognia. Poprawiła gruby płaszcz, który jej pożyczył. Zrobiło się jej chłodno- Nie boisz się tak samemu, w ciemnościach…?- Zadrżała- Ja, zawsze gdy mogę kładę się spać jak najbliżej ogniska.
-Diano- Zmrużył rozbawione oczy, uśmiechając się lekko- W mroku szybciej spływa na mnie natchnienie, a gdy śpię w lesie… cóż, obudzi mnie nawet odgłos trzaskającej gałązki- Dziewczyna podejrzewała, że to przechwałki- O co tak naprawdę chodzi…?
-Bo ja…- Przełknęła ślinę, wzdychając- Tu jest tak ponuro, że lękam się trochę spać sama, daleko od kogoś…- Mocno opatuliła się płaszczem. Potem podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy, a jej spojrzenie delikatnie sugerowało „proszę, połóż się chociaż bliżej ognia! Żebyś szybciej zdążył mnie obronić… w razie czego”.
-Jesteś już dużą dziewczynką- Kontynuował z uśmiechem- I to taką, co straszy podróżnych zaklęciami!- Jego zbójecki uśmieszek wywował u niej rumieniec, na szczęście niewidoczny w blasku ognia- Ale patrzysz się na mnie takim wzrokiem… A niech cię, zgadzam się. Położę się bliżej- Wstał, ziewając- Jesteś błagającym kotkiem, czy potężną czarodziejką?- Puścił jej oko, podchodząc do ognia. Spodobało jej się to, że nie pytał o magię. Właściwie to o nic ważnego nie pytał. Teraz podszedł do ogniska, siadając naprzeciwko niej.
-Nie strój sobie żartów…- Parsknęła, a po parsknięciu przyszła kolej na ziewanie. Położyła się na wcześniej przygotowanym posłaniu, przykrywając kocem i płaszczem- Dobrej nocy, Aranthirze.
-Mhm- Przytaknął, a ona zauważyła, że też leży, patrząc w niebo. Po prostu pokładł się na trawie, spoglądając w gwiazdy- miliony rozsianych po niebie srebrnych łez, mrugających do nich z drugiego końca kosmosu- Ach, Diano… pojmujesz smutne piękno nocnego niebia?- Spojrzał na nią z tą swoją melancholią w oczach- To właśnie to piękno daje bardom najwspanialsze pieśni…
To też postanowiła zapamiętać. Zapadła w sen, z budzącym się zaufaniem do nowego towarzysza.
*
Gdy otworzyła oczy konie były już osiodłane i oporządzone, niebo nad jej głową dalej jednak ołowiane i ciężkie, nabrzmiałe chmury zwiastowały deszcz. Zdziwiło ją zachowanie wierzchowców, wyraźnie niespokojne. Astra wyglądała na dużo bardziej zlęknioną niż Szaman- potężny rumak Aranthira z białą plamką na czole, kojarzącą się szlachciance z jakąś starożytną runą. W pobliskich zaroślach było nienaturalnie cicho, jakby coś spłoszyło ptaki… I nigdzie nie było widać Aranthira. Odruchowo przeczesała dłonią włosy ze zdenerwowania a jej dłoń podążyła ku rękojeści sztyletu. W jej myślach pojawiło się pytanie. Och, ojcze! Mogłam cię posłuchać i zostać w zamku, w Maevynn… Co mnie podkusiło, by posłuchać wspaniałej Silveyne? Wtem w krzakach zaszeleściło i na polanę wpadł młody mężczyzna, ciężko pobity. Krwawił z nosa i ust, całą twarz miał spuchniętą i w wielu miejscach poździeraną skórę. Ubrany był w ćwiekowaną metalem skórzaną zbroję a przy pasie miał pustą pochwę. Jego twarz przed pobiciem mogła wydawać się nawet przystojna, w czym pomagały imponująco lśniące złote loki.
-Wiedziałem, że ci ahallonńscy tchórze nie będą sami!- Usłyszała głos Aranthira, wychodzącego z między drzew. Jego kolczuga i twarz uchlapane były krwią. Ludzką krwią. Przeraziła się, krzycząc. Cofnęła się, jak najdalej od swego dotychczasowego towarzysza. Widziała, że wojownik w oczach ma mord.
-Zabiłeś ich!- Wykrzyczał pobity, próbując się podnieść- Zobaczyłeś ich godło i nawet nie pertraktowałeś!- Upadł, plując krwią.
-Bo to pachołki Darvanora. Nie wytrzymają z frustracji, póki nie pozbędą się ostatniego Pendragona- Rzekł chłodno Aranthir. Bardzo, bardzo chłodno. Diana wyraźnie widziała nienawiść i żal w jego oczach, to, jak jego podróżnicza zbójeckość i wieczorna melancholia stają się skrywaną i mroczną złością. Bała się go. Bardzo się bała- A ty, głupcze, jak śmiałeś im pomagać?! Kim w ogóle jesteś?!- Wrzasnął, podchodząc do pobitego i potężnym kopnięciem na powrót obalając na ziemię. Dziewczyna myślała, że Aranthir go zabił.
-P-przecież…- Słaby głos blondwłosego młodzieńca był doprawdy żałosny- Wszędzie, od Srebrzystej Wieży po Siódmy Mur- Krew znów ulała się z jego ust gorącą czerwienią- Znany jesteś z szaleństwa i okrucieństw- Nie zdąrzył wymówić tego słowa do końca, bo brutalne uderzenie znów pozbawiło go tchu. Aranthir złapał go za szyję i uniósł do twarzy. Zrobił to bardzo bestialsko.
-Imię- Głos Aranthira niemal zmroził powietrze wokół blondyna- IMIĘ!
-Roxell… Roxell Angelblade…
-CO?!- Zielonooki cisnął przeciwnikiem, wrzeszcząc- Z tych Angelblade’ów?! Ze starego rodu, tego, który ma swą siedzibę w Holydale?!- Wściekły wzrok Aranthira nie krył niedowierzania.
-Jestem… z- Roxell wyraźnie nie miał sił, by mówić- Z Srebrzystej Wierzy… Z tej gałęzi Angelblade’ów!- Wyjąkał przerażony- Syn sir Balveriusa Angelblade’a!
-Srebrzysta Wieża- Aranthir splunął z pogardą- Jesteście bardziej Darvanorami niż Angelblade’ami. Ale nie zabiję cię, Roxellu, synu Balveriusa, przez szacunek dla twego krewnego, lorda Hangarda z Holydale. W Saffolt oddam cię w ręce lorda Edricka- Mruknął, patrząc na młodego rycerza z pogardą.
-W… pod Saffolt obozuje półtora tysiąca ludzi pod komendą lorda Mindarra- Wycharczał Roxell- Przysłano ich do odparcia tutejszych orków. Byłem częścią armii!
-A więc lord Mindarr odeśle cię do króla Okeyona- Parsknął zielonooki- W łańcuchach.
Dziewczyna spoglądała na ogień w oczach Aranthira i zrozumiała, że ostatni z Pendragonów jest zarówno wrażliwym bardem, jak i okrutnym zabijaką. Pytaniem było, który przeważy podczas tej podróży.

13 977 wyświetleń
199 tekstów
55 obserwujących
  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 19:34

    I ja, w swej śmiałości, sądzę podobnie. ;)

  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 19:19

    Nie wiem, czy na dobre im to wyjdzie... ale czemu nie...? Jeśli waćpannę ma to cieszyć. ;)

  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 19:06

    Ech... ekhm... taka naleciałość ze wczesnego stadium pisania, jeszcze z dzieciństwa, gdzie każdy bohater musiał być mną. ;) Ach, ten egoizm...
    Także docinki mają troszkę podobne, niestety... ale cóż, sądzę, że nie przeszkadza szlachetnej pani, gdy moja osoba odbijać się trochę będzie w ich charakterach? (zwłaszcza Aranthira)

  • Archangel_Marco

    10 March 2012, 18:55

    Dziękuję, choć jak mówię- to dopiero preludium wszystkiego. ;)
    Tam jest jedno "na" za dużo. :/ Ale to nic, poprawi się. Zresztą, dziękuję za docenienie dialogów- nie odstraszają od bohaterów?