Menu
Gildia Pióra na Patronite

""Iskra Rebeli"

Ancyk

Republika. Demokracja. Wolność.
Piękne słowa, niestety już nieaktualne. Republika upadła zdradzona przez dwóch - jak wiele osób sądziło - jej najzacieklejszych obrońców. Kanclerza Palpatine’a, byłego senatora z Naboo, oraz generała i jedi Anakina Skaywalkera.
Podczas gdy klony stojące na czele Armii Republiki wykonywały rozkaz 66, mordując swoich przełożonych będących jedi na wszystkich planetach republiki, obrońcy pokoju ginęli również w jej sercu - na Coruscant. W Świątyni i Akademii Jedi trwała rzeź, w historii nazywana - Czystką Jedi.
Nie oszczędzono nikogo.
Zginęli wszyscy jedi będący wtedy na tej planecie. Począwszy od adeptów a skończywszy na członkach Wielkiej Rady Jedi.
Przynajmniej tak powszechnie sądzono.
Republika upadła a wraz z nią wolność i demokracja.

***
Lothar
Około 5 lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci.

Pewien niebieskowłosy chłopak w dziwnym pomarańczowym mundurze grzebał właśnie w jednym z kontenerów przeznaczonych na elektroniczne odpadki. Musiał być ostrożny. Nie chciałby być złapany przez szturmowców pilnujących sekretów tworzenia statków Imperium. Nawet sławni mistrzowie jedi nie wydostaliby go z celi więziennej przeznaczonej dla wrogów obecnych elit rządzących. Z ust chłopaka wydobył się dźwięk przypominający gniewne prychnięcie. Ciekawe czy ktoś w obecnych czasach jest na tyle głupi, aby walczyć z potęgą Imperatora i jego piesków?
Coś błysnęło wśród matowo-szarych odpadów fabrycznych. Chłopak wyciągnął po tą tajemniczą błyskotkę dłoń. Nic z tego. Nadal nie mógł jej dosięgnąć. Podskoczył, wsparł się rękoma na boku kontenera, który zakołysał się chcąc pozbyć się intruza. Wyrównał oddech, uspokoił mięśnie i ponowił próbę wydostania błyszczącego przedmiotu.
Już-już... prawie mu się udało, gdy...
- Ej, ty! Czego tu szukasz?! Wynocha od tych kontenerów!
Jeden ze strażników robiących właśnie rutynowy obchód zauważył rabusia i biegł w jego stronę.
Dzieciaka przestraszyły głośne groźby żołnierza, przestał skupiać się na utrzymywaniu równowagi. Wpadł do środka zarabiając przy tym kilka siniaków i zadrapań na całym ciele. W panice grzebał dłońmi w elektronicznych śmieciach. Do strażnika „krzykacza“ dołączyli dwaj jego koledzy wezwani przez nadajnik wbudowany w zbroję każdego szturmowca.
Kraffing technologia Republiki! Nie można nawet teraz spokojnie okradać Imperium przez ich zabawki.
Mówiono, że szturmowcy są jak banthy. Zawsze poruszają się w stadzie, więc gdy widzi się jednego można być pewnym, że w pobliżu kręci się ich więcej.
Mały rabuś z trudem wygrzebał się z metalowych śmieci i wyskoczył ze śmietnika. Rozejrzał się w celu zlokalizowania źródła krzyków, przez które wylądował w tych śmieciach i był umazany śmierdzącymi smarami oraz paliwem do myśliwców i pojazdów repulsorowych. Zaraz po dostrzeżeniu trójki szturmowców biegnących w jego kierunku zaczął uciekać.
Pościg ruszył za nim.
- Stój! I tak nam nie uciekniesz złodzieju!
- Zatrzymaj się i oddaj w nasze ręce bo inaczej zginiesz!
A jak się zatrzyma to co? Dostanie naganę i wypuszczą go wolno? Powiedzą:“Nie ładnie Ezra. Nie rób tak więcej, dobrze?“, i pogłaskają go po głowie? Akurat! W najlepszym razie sprzedadzą go jako niewolnika Huttom, a w najgorszym zostanie skrócony o głowę.
Zatrzymał się gwałtownie. Obrócił o dziewięćdziesiąt stopni, wymierzył prawą rękę na biegnących żołnierzy, pogrzebał lewą dłonią przy prawy nadgarstku, ponownym obrót i kontynuacja ucieczki.
Żółta kulka energii wystrzelona przez Ezre trafiła w szturmowca, który wszczął alarm. Padł na ziemie w biegu, jego ciało jeszcze przez kilkanaście sekund drgało. Po jego białym pancerzu skakały żółte iskry.
Dwójka depczących mu po pietach towarzyszy zatrzymała się na moment aby upewnić się, że nic im nie grozi. Ta krótka chwila dała chłopcu potrzebny czas na zniknięcie ścigającym go żołnierzom z pola widzenia.
Ezra dobiegł do ogrodzenia, kucnął, pomajsterkował przy dolnej części tworząc dziurę niezbyt dużą, ale na tyle szeroką aby móc przez nią szybko przejść. Będąc już po drugiej stronie zamaskował przejście i schował się szybko za stojącym nieopodal skuterem. Właściciel pojazdu, górnik jakich wielu na Lothar, przyglądał się z ciekawością poczynaniom Ezry. Nic jednak nie powiedział.
Z pobliskiego kasyna wyszło dwóch jego stałych bywalców, bothan i geneosianin, byli pijani i chętni do bitki. Zazwyczaj unikał takich typków lecz dopóki gonią go szturmowcy był na nich skazany.
Pościg uszczuplony o 1/3 pierwotnego składu dotarł już do zamaskowanego przejścia młodego złodziejaszka. W pospiechu, ale też z gotową do wystrzału bronią, sprawdzili ogrodzenie niczego nie zauważając. Ostatecznie postanowili spytać się gapiów czy nie widzieli niebieskowłosego dzieciaka.
Chłopak przestraszył się, że zostanie wydany przez stałych klientów kasyna.
- Nie ma tu takiego - powiedział jednak właściciel skutera, po czym mrugnął ukradkiem do Ezry.
Spojrzeli na hazardzistów, powtórzyli pytanie. Niestety, dla nich, ci również nie wydali chłopca mimo, że mieli go przed oczami.
Nie ma co się dziwić. Nikt nie lubił tych sztywniaków.
- Tym razem mu się udało. Lepiej jednak byłoby dla niego gdybym go już więcej nie spotkał za tym ogrodzeniem - przerwał na moment - Aha. Jeśli ktoś dowie się nagle gdzie może się ukrywać dostanie nagrodę. Powiedzmy... milion kredytków - rzucił szturmowiec z zielonymi emblematami Imperium na zbroi.
Nikt nie zareagował na jego słowa. Po krótkiej chwili odeszli.
- No dzieciaku, tym razem ci się upiekło ale... - górnik podał mu dłoń i pomógł wstać - ...następnym razem możesz mieć mniej szczęścia . Uważaj na siebie i powodzenia. - Uścisnął mu dłoń, wsiadł na skuter i odjechał.
Nasz młody bohater wzruszył ramionami i ruszył do swojej kryjówki. W dłoni ściskał błyszczący przedmiot.
Holokron.
Iskra rebelii, która niedługo miała wzniecić pożar w całej galaktyce właśnie zaczynała się tlić.

***

Nasz złodziejaszek stal właśnie na samym szczycie jednej z, dawno opuszczonych, wież górniczych Lothar. Mieszkał sam więc takie warunki mu odpowiadały. Znaleziony przez niego przedmiot leżał schowany na dnie jego plecaka, z którym nigdy się nie rozstawał.
Kiedy tak patrzył na majacząca na horyzoncie Capital City niespodziewanie nad jego głową pojawił sie jeden z Imperialnych Gwiezdnych Niszczycieli. Potężna machina leciała w stronę miasta.
Ezra postanowił wrócić do stolicy i wypadać co się święci.

***

W Capital City roiło się od różnych gatunków istot. Mieszkali tu, robili interesy życia lub strzegli porządku. Nad ich głowami co chwilę przelatywały myśliwce. Metalowe wieże kopalń i fabryk sięgały wysoko i zakrywały niebo smogiem. Wśród licznych biednych domów tętniło życie oraz rozwijał sie uliczny handel.
Choć ten ostatni bywał niebezpieczny.
Mała grupka żołnierzy, wraz z dwoma oficerami, kontrolowała właśnie ulicznego sprzedawcę owoców.
- Dokumenty do kontroli starczę! - wydał rozkaz starszy rangą oficer, lecz z postury nie był zbyt imponujący.
- Panowie, po co? - zmieszał się starzec. - Ja tylko sprzedaje jugany.
Odpowiedzi udzielił mu drugi z oficerów:
- Wszelkie formy handlu podlegają rejestracji w urzędach.
Sprzedawca spuścił, zasnute nostalgią, oczy.
- Pamiętam jeszcze czasy zanim pojawiły się wasze statki. - Podniósł głos. Mówił już głośno i zdecydowanie. - Zanim to wasze Imperium zniszczyło Lothar jak resztę galaktyki.
Wszyscy inni, którzy słyszeli tą wymianę zdań przystanęli w dyskretnej i bezpiecznej odległości, aby obserwować jak rozwinie się sytuacja.
Niższy z oficerów wyciągnął komunikator i powiedział głośno, aby wszyscy zebrani to usłyszeli:
- Zgłasza się LRC-01. Prowadzę obywatela podejrzanego o zdradę stanu.
Cisza. Szum. Odpowiedź:
- Przyjąłem LRC-01. Odstaw go do bloku A33.
Oficer wydał rozkaz:
- Zabrać go!
Dwóch szturmowców chwyciło buntowniczego sprzedawcę za ramiona chcąc wykonać rozkaz. Grubszy z oficerów podniósł kosz z juganami i spróbował jednego.
- Nie macie prawa!
- Mówisz? - zapytał wyzywająco oficer. - A kto miałby nas powstrzymać? Ty? - Wskazał na kobietę stojącą najbliżej. - A może ty? - Tym razem skierował pytanie do stojącego nieopodal rodianina.
Wskazani opuścili głowy. Tłum powoli malał.
Widząc, że nikt nie próbuje mu się sprzeciwiać zaśmiał się z bezradności mieszkańców stolicy. Znów wgryzł sie w owoc, sok spłynął po jego grubej brodzie.
Do LRC-01 podszedł właśnie pochylony nisko chłopak. Zapytał go cicho i z pokorą w glosie:
- Proszę pana, podzieli się pan juganem? - Nadal nie podnosząc głowy wystawił obie dłonie tworząc z nich miskę.
Spojrzeli na niego z wyższością.
- Zabieraj się stąd lotharski szczurze! - wydarł się na niego Gruby.
Chłopak ze strachu zastawił twarz rękoma.
- Przepraszam, bardzo przepraszam. - Okręcił się między oficerami. Nie podnosząc nadal głowy wycofał się tyłem. Powoli ale pewnie. - Nie szukam kłopotów.

***

- Nic na to nie poradzę, że ciągle się w nie pakuję. - stwierdził zadowolony ze swego uczynku Ezra.
Przejechał dłonią po głowie mierzwiąc sobie włosy. Podniósł prawa dłoń, w której znajdował się - zdobyty wcześniej - komunikator.

***

Staruszek nadal szarpał sie z trzymającymi go szturmowcami, gdy niespodziewanie odezwał się komunikator Grubasa. Wszyscy skupili na nim wzrok.
- Uwaga! Uwaga! Ogłaszam kod czerwony dla wszystkich jednostek!
Szturmowcy spojrzeli na dowódców. Czekali na nowe rozkazy. Sprzedawca zrobił to samo mając nadzieję, że zostanie puszczony wolno. Miał rację.
- Wyjątkowo ci się upiecze lothrańska szujo. - Surowy wzrokiem zerknął na żołnierzy. - Wy dwaj, za mną!
Puścili więźnia i pobiegli za swoim dowódcą. Gruby oficer rzucił kosz z juganami na ziemię.
Odeszli.
- Zachować czujność. Powtarzam: główny plac, kod czerwony. - Nad zdezorientowanym starcem stał Ezra z komunikatorem oficerskim w dłoni.
Uklęknął, zdjął plecak i otworzył go.
- Dziękuję - wyszeptał były więzień.
Ezra spojrzał mu prosto w oczy.
- Nie. To ja dziękuję - powiedział szybko i zaczął wkładać owoce do plecaka.
- Zaraz. Zaraz! - Do handlarza dopiero po chwili zaczęło docierać to co się dzieje przed jego oczami. - Co ty sobie myślisz?!
Chłopak, który dopiero co uratował mu życie spojrzał na niego, nie przerywając jednak napełniania plecaka, i wzruszył ramionami.
- No wiesz... rosnę to muszę jeść! - krzyknął salutując oniemiałemu sprzedawcy.
Wstał, i ruszając szybko z miejsca, podniósł załadowany do pełna plecak. Wskoczył na skrzynię stojącą nieopodal. Z niej wdrapał się na dach pobliskiego kramu kupieckiego. Następnie pewnie wskoczył na dach najbliższego domu. Znikając równie niespodziewanie jak sie pojawił.
- Co to za dzieciak? - wyszeptał tajny agent rebelii.

***

Mając plecak obładowany po brzegi owocami Ezra wracał do głównego celu przybycia do miasta. Czuł, że coś ważnego - dla niego lub nawet dla galaktyki, tego nie wiedział - będzie się tu działo.
Komunikator, który ukradł nadal był włączony.
- Zrozumiałem! - mówił znajomy głos. - Już dotarliśmy na miejsce i oczekujemy na nowe rozkazy.
Tymczasem Ezra skrótem również dotarł na miejsce zbiórki szturmowców, które on sam ustalił. Stał na jednym z dachów budynków otaczających Plac Główny. Obserwował, wyciągał wnioski i czekał cierpliwie.
- Co to za nagły wypadek? - spytał LRC-01 oficera, który stacjonował na miejscu zbiórki.
Oprócz oddziału od „owocowej afery“ było tu jeszcze czterech szturmowców i ich przełożony z którym rozmawiali właśnie nowo poznani znajomi Ezry. Cały ten zespół pilnował dwóch skuterów, do których doczepiano po dwie skrzynie z durastali. Podczas gdy oficerowie się ze sobą sprzeczali przyjechał jeszcze jeden skuter wraz z dwoma garnkogłowymi w roli eskorty.
W sumie dwanaście osób. Cóż, bywało gorzej.
- Ja niczego nie ogłaszałem! - tłumaczył się Świeżak żywo przy tym gestykulując. - Mam tylko dostarczyć ten oto ładunek - wskazał palcem na skrzynie montowane do skuterów - do imperialnego kosmoportu.
Chłopak przyglądał się scenie rozgrywającej się niżej z uśmiechem, planując swój następny ruch.
- To na co czekacie?! - spytał zmieszany Chudzielec.
Słysząc w głosie imperialnych nutę zmieszania Ezra uśmiechnął się jeszcze szerzej. Położył się, oparł złączone dłonie na dachu. Był dumny ze swej pomysłowości.
- Phy - mruknął pod nosem. - Prawie zrobiło mi się ich szkoda. Prawie.
Nagle gwałtownie podniósł głowę. Poczuł coś dziwnego. Poderwał się błyskawicznym ruchem na nogi. Rozejrzał się w poszukiwaniu źródła tego tajemniczego przeczucia. Dość szybko wypatrzył w tłumie stojącego na środku ulicy, dziwnie ubranego, mężczyznę.
Postanowił go obserwować.

***

Kanan Jarrus poruszył się niespokojnie, jakby wyczuwał, że ktoś go obserwuje. Obrócił się i spojrzał w kierunku schowanego za murem Ezry. Zmarszczył brwi zmieszany. Ruszył pewnym krokiem przed siebie.
Gdy mijał drzwi do sklepu z blasterami uderzył dwa razy otwartą dłonią w udo. Stojący w nich lasat, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi i zamkniętymi oczyma, jakby tylko na to czekał. Otworzył oczy i nie spiesząc się zbytnio - aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń - wszedł w uliczkę tuż przed nim.
W momencie mijania Kanana nie uraczył go nawet przelotnym spojrzeniem. Nikt nie pomyślałby nawet przez nanosekundę o tym, że ta dwójka może się znać. „Jak na razie wszystko idzie zgodzie z planem“ - przemknęło mu przez myśl. „Tylko niczego nie schrzań Zeb!“ - upomniał towarzysza. Ten jakby wyczuwając mentalną prośbę Jarrusa uniósł prawą dłoń, zaciskając ją równocześnie w pięść, w górę. Poprzez tan gest mówił:“Nie martw się stary, będzie dobrze. Jak zwykle.“
Kanan uśmiechając się dyskretnie ruszył dalej.
Zatrzymał się ponownie tuż przed jednym z wejść na Plac Główny udając, że zainteresowały go części zamienne do statków kosmicznych. Tym razem trzy uderzenia były umówionym wcześniej sygnałem. Stojąca po jego prawej stronie Mandalorianka w różowej zbroi odpowiedziała dwoma uderzeniami i udała się na Plac Główny.
Odczekał kilka nanosekund po czym udał się na, ustalony wcześniej, punkt przejęcia towaru.
Uczucie bycia obserwowanym nagle zanikło.
Tak samo zresztą jak niespodziewanie się pojawiło.

***

Plac Główny w stolicy Lothar, Capital City, służył za czasów Republiki do celów handlowych. Niestety obecnie jest to teren zamknięty dla zwykłych mieszkańców planety, został on przekształcony w miejsce dostępny tylko imperialnemu wojsku i nikt nieupoważniony przez armię nie miał prawa tam wejść.
Do dziś.
Przy jednym z bocznych wejść na plac wybuchło zamieszanie. Krzyki, wyzwiska pod adresem szturmowców a nawet rękoczyny. Strażnicy pilnujący tego portalu musieli zareagować aby zamieszanie ustało. Nikt nie zauważył jak drobna postać, ubrana w różową zbroję z Mandalory, przemknęła przez nikogo nie niepokojona na Plac Główny.
Udała sie do szturmowca pilnującego równoległej, do tej przy której wybuchły zamieszki, bramy. Ów szturmowiec obserwował kończący się właśnie proces załadunku durasatlowych skrzyń, więc nie zwracał uwagi na to co dzieję się za jego plecami. Osóbka z Mandalory wykorzystała nieuwagę żołnierza wrzucają do jego skutera ręcznie odpalaną bombę. Po czym opuściła plac innym wyjściem.
Garnkogłowy odwrócił się słysząc odgłos metalu uderzającego o metal. Niestety za późno. Skuter eksplodował. Siła podmuchu utworzona przez wybuch uderzyła go w plecy odrzucając go od ogniska wybuchu. Pojazd został do szczętu zniszczony. Jego resztki trawił ogień tworzący czarny, gęsty dym unoszący się wysoko ponad dachami fabryk.

***

Pewna twiletanka, siedząca w kabinie lekkiego frachtowca typu VCX-100, ożywiła się nagle. Nad Capital City wypatrzyła bowiem unoszący się słup czarnego dymu. Otworzyła kanał łączności z pomieszczeniem technicznym.
- Chopper, jesteś tam? - rzuciła do mikrofonu.
Z głośnika dało sie usłyszeć serię pisków i ćwierknięć oznaczających potwierdzenie.
- Więc migiem do kokpitu! - rozkazała pani kapitan. - Na nas już pora.
Z głośników nie padła żadna odpowiedź. Po chwili drzwi do kabiny otworzyły się i ukazał się w nich, stary i zakurzony, astromech typu C1-10P. Podjechał do kontroli osłon i uderzając w nią swoją stożkowatą kopułką - wydał serię gwizdnięć i pisków zabarwionych złością. Zielono-skóra pani kapitan obróciła się w stronę robota. Zmarszczyła brwi zirytowana wypowiedzią Choppera.
- Tak wiem, Chopp, że nie skończyłeś naprawiać układu maskującego - przyznała mu rację. - Ale Kanan i reszta już zaczęli akcję, a my musimy im pomóc. Przygotuj „Ducha” do startu.
Skończywszy wydawać polecenia Chopperowi wróciła do poprzedniej pozycji. Skupiła wzrok na panelu sterowniczym. Chwyciła za krążek kierujący.
Chopper uruchomił silniki.
„Duch” wzbił się w niebo.

***

W tym samym czasie na Placu Głównym panował chaos. Padały rozkazy. Wszędzie było pełno dymu, silniki skuterów chodził na najwyższych obrotach, szturmowcy wykonywali - rzucane chaotycznie - rozkazy.
- Przenieście to w bezpieczne miejsce! - krzyczał Świeżak. - I strzeżcie tego ładunku za wszelką cenę!
Trzech szturmowców wskoczyło na załadowane skutery i w pospiechu opuścili Plac. Nie ujechali daleko gdy drogę zagrodził im brązowy ścigacz. Za jego sterem siedział Kanan. Pierwszy ze szturmowców zahamował w ostatniej chwili.
- No i co będzie? - nonszalancko zapytał Jarrus.
Następnie wyskoczył z pojazdu, przy okazji, zrzucając żołnierza kopniakiem ze skutera. Pozostali szturmowcy sięgnęli po broń. Kanan był od nich szybszy, błyskawicznym strzałem z blastera zabił szturmowca, który znajdował się najbliżej. Ostatni żołnierz Imperium zdążył schować się za skuterem. Padło tylko kilka strzałów gdy z drugiego końca uliczki wybiegło trzech następnych szturmowców. Przewaga Kanana, którą dało mu zaskoczenie przeciwników, prysła. Jarrus jednak nie dawał za wygraną nawet na chwile nie przerywając ostrzału.
Z równoległej uliczki wyłonił się Zeb, skradając się podszedł do szturmowców od tyłu i eliminował jednego za drugim nie zwracając na siebie uwagi. Po wszystkim otrzepał ręce i spojrzał wyczekująco na Kanana. Jarrus wyprostował się uśmiechając się jednocześnie do towarzysza. Jak na razie wszystko szło gładko. Nie natrafili na żadne poważniejsze przeszkody.
Gdy nagle...
Z pobliskiego dachu, wykorzystując liny służące do przesyłania rozkazów, zeskoczył wprost na siedzenie jednego ze skuterów Ezra.
- Dzięki za wykonanie czarnej roboty! - krzyknął salutując oniemiałym złodziejom.
Pociągnął drążki do siebie. Ruszył szybko do tyłu. Musiał schylić głowę aby uniknąć pięści Zeba, który chciał go zatrzymać. Zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu potrącając przy tym szturmowca. Zaczął uciekać.
- Hyym. I co teraz? - spytał wściekłym głosem Zeb.
- Gonimy szczeniaka!
Wskoczyli na pozostałe pojazdy i ruszyli za chłopakiem, który swędził im świeżo ukradziony towar.
Ezra gdy już myślał, że wygrał i cały towar w skrzyniach jest jego, poczuł wibrację dochodzące od strony skrzyń. Pojazd zakołysał sie niebezpiecznie. Obejrzał się przez ramię i dostrzegł stojąca na skrzyni kobietę odpowiedzialną za wybuch na Placu Głównym.
- Odważnie pogrywasz mały - powiedziała do Ezry wyciągając QuiteSnipea z prawej kabury. Spróbował zrzucić ją ze skrzyń. Nic z tego. Wycelowała w niego. - Jak cię mięśniak dopadnie będzie po tobie - ostrzegła go kierując jednocześnie lufę w dół. Jednym celnym strzałem uszczupliła jego łup o połowę. - Powodzenia! - rzuciła na pożegnanie.
Zeskoczyła na ziemię zaraz po tym jak skrzynia się zatrzymała. W tej samej sekundzie minęli ją Kanan i Zeb, którzy nadal zawzięcie ścigali Ezre. Złodzieje ścigali złodzieja, który zwinął im - dopiero co - ukradziony towar.

724 wyświetlenia
24 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!