Menu
Gildia Pióra na Patronite

EMIGRACYJNE PRZYJĘCIE NA TRZYNAŚCIE OSÓB PLUS SIEDEM

fyrfle

fyrfle

Religia katolicka wymusza rodzinne spotkania i dobrze. Można się spotkać 2000 tysiące kilometrów od domu i pobiesiadować, a zatem porozmawiać, podyskutować, pośmiać się, pojeść, popić, obnażyć się, poprzyglądać się drugim, pomyśleć, przemyśleć, osądzać albo może tylko mieć swój ogląd i pogląd. W centralnym miejscu owalnego stołu siedziała prababcia. Przyleciała z Polski. Wybudowała dom wielorodzinny, w którym prócz niej mieszkają jej dwoje dzieci z małżonkami. Jest niezależna. Oddzieliła się. Ma kuchnię i pokój, swój pies na gaz, którym ogrzewa dom. Wdowa. Coś około osiemdziesiątki, w tą albo w tą, ale całkiem sensowna i sprawna.

Z prababci lewej strony siedziała jej córka, czyli babcia. Przyleciała z Polski z domu wybudowanego przez jej mamę, czyli prababcię. Ciekawa osoba, a nawet dziwna. Nie lubi pracować w Polsce, ale lubi służyć na obczyznach, czyli jeździć opiekować się osobami starszymi po całej Europie lub gotować dam dla domowników albo sprzątać obcym nacjom domu. Potrzebuje wolności. Nie równo traktuje swoje dzieci. Woli pomagać córce niż synowi, zatem dzieciom córki też. Zatem nie pomaga przy gotowaniu, podawaniu, zmywaniu jak druga babcia. Wrzuca na luz - drinki, rozmowy i filtrowanie gości.

Po prawej stronie prababci siedzi zięć prababci, czyli mąż jej córki - dziadek. 50 lat w jednym zakładzie pracy i jeszcze nie na emeryturze. Po pracy i w popiątki zajmuje się swoim hobby czyli pasją, a więc delikatna budowlanka. W sumie robotnik, ale popierający totalną opozycję.

Po prawej stronie dziadka, zatem zięcia prababci usiadł jego syn, czyli wnuk prababci i powiedzmy, że teraz na rękach trzyma prawnuka prababci, a więc swojego syna. Wnuk prababci jest na emigracji od pięciu lat. Nie pasował do Polski. Nie chciał wiązać koniec z końcem. Chciał dla siebie, żony i dzieci łatwiejszego życia, a przede wszystkim większej konsumpcji i zebrania pieniędzy na wybudowanie domu w Polsce. Nie za bardzo uśmiechało mu się na przykład oszczędzanie na wczasy i kalkulowanie wydatków. Chcę dobrobytu z marszu. Tutaj pięć lat w fabryce, w Polsce ekspedient.

Żona wnuka prababci cały czas przy piecu, zmywaku i z dziećmi. Doskonale współpracuje ze swoją mamą, czyli teściową wnuka prababci, a zatem drugą babcią ich dzieci. Na emigracji od czterech lat. Tu pracuje jako menedżer w korporacji. Teraz na macierzyński, wkrótce wraca do pracy, bo dziecko oddaje do żłobka. Dostali dofinansowanie od państwa i poślą dziecko na dwa dni do żłobka. Tutaj żłobki są płatne. 100 euro za dzień. Jest energiczna i prosto widzi ludzi. Albo masz jaja albo nie masz. Ludzie słabi są sobie sami winni.

Po prawicy wnuka prababci siedzi jego kolega z pracy. Emigrant od sześciu lat, ma tylko 25 lat. W Polsce skończył zawodówkę i wyjechał. Zbiera na wesele na 250 osób, na dom wielki i szklany w Polsce i odjechaną brykę oraz na narzeczoną. Aha! I na ciuchy! Wydaje się totalnie zakompleksiony, bardzo bardzo prosty, nieco przez to tragiczny.

Narzeczona kolegi wnuka prababci siedziała po prawicy przyszłego męża. Pracuje w fabryce razem z narzeczonym i wnukiem prababci. Wydaje się być cwana i kuta, co dobrze bądź źle rokuje przyszłemu małżeństwu. Dobrze ubrana, dobrze utrefiona.

Mama gospodyni domu z nią uwijająca się przy garnkach. Przyjechała z Polski. Urzędniczka, ogrodniczka, matka na KDR, wdowa zamężna ponownie za rozwodnika. Totalnie pracowita, odpowiedzialna, poświęcająca się dzieciom, wnukom i mężowi, ale asertywnie. Bacząca na to, aby sama była przede wszystkim szczęśliwa. Najpierw więc szczęście jej i męża, a potem dzieci i wnuków, które nigdy nie mogą być ważniejsze od jej małżeństwa.

Mąż mamy gospodyni emigracyjnego domu. Człowiek w wieku pół wieku. O tyle wolny, że emeryt. Rencista też. W sumie średniej kwoty emerytura. Z zamiłowania pisarz i ogrodnik. Tutaj milczący, przyglądający się i przysłuchujący.

Potem szwagier wnuka prababci, czyli mąż jego siostry. Informatyk. Mówi, że tutaj niedoceniony. Inwestuje jednak w siebie i robi tutaj kolejne licencjaty. Ojciec trojga tutaj obecnych dzieci. Na emigracji już kilkanaście lat.

Siostra wnuka, zatem żona szwagra i wnuczka też prababci. Prowadzi warsztat krawiecki. Faworyzowana przez matkę, która przyjeżdża na emigrację też bawić dzieci i zabiera jej dzieci do Polski. Takie różnicowanie dzieci jest bardzo często spotykane w Polsce. Te dzieci chyba przerastają siostrę wnuka, czyli wnuczkę prababci.

Kuzyn wnuka i wnuczki. To samo nazwisko. W Polsce majster czy coś takiego, może nawet kierownik w niemieckiej fabryce. Ożenił się i jednak było mu mało pieniędzy. Przyjechał tutaj. Pracuje z kuzynem w fabryce emigracyjnej. Zagubiony. Bilansuje zyski i straty. Przeważają zyski. Może tu łatwiej kupić dom, stać go na dostatnią konsumpcję. Przerasta go małżeństwo i rodzina. Wspomina czasy beztroskich wędrówek górskich i zloty grup rekonstrukcyjnych w Polsce.

Żona kuzyna. Matkuje w domu specyficznie. Lubi eksperymentować z leczeniem domowników, chciałaby wrócić do pracy.

Rosół podgrzany i gospodynie rozpoczynają rozlewanie go do talerzy. Rozpoczyna się też kociokwik kobiet przy stole. Mi mniej proszę.Mi jedną trzecią. Mi bez oczek tłuszczu. Mi dużo makaronu. Mi jedna trzecią, najwyżej poproszę o dokładkę. A rosół z indyka czy kury? No więc kobiety rozlewają ten rosół i roznoszą w w najdziwniejszych porcjach do stołu. Prababcia i babcia oceniają pilnie świdrując łypiącymi oczami córkę i matkę, czyli żonę i teściową wnuka prababci. Wreszcie młody dwudziestopięcioletni emigrant z zachwytem przyznaje, że rosół jest genialny i wtedy powoli przyłączają się ostrożnie do pochwał inni. Młody emigrant i jego narzeczona biorą dokładki. On jedną, ona jeszcze dwie. Młody emeryt półwieczny je bardzo powoli. Nie jest głodny i za bardzo jeszcze mu organizm nie pracuje, bo poszedł spać o piątej rano po drinkach w ilości kilkunastu. Pozostali jedzą żwawo i prawie milczkiem, niby ci z epopei narodowej, choć przecież litewska to epopeja, a matka autora była Żydówką, ale nic to, bo wtedy ponoć nieistniejący kraj był wielonarodowy, ale jednymi byli.

Zatem pojedli tego rosołu i gospodynie zaproponowały teraz kawę i ciasto, czyli okazjonalnego tortu z ulepionym krzyżem. Młoda gospodyni moczy ostrze noża w gorącej wodzie i sprawnie kroi kawałki tortu, które hierarchicznie wędrują do biesiadników podawane przez starszą gospodynię, czyli mamę żony wnuka, zatem przez jego teściową. I tutaj już eksplozja pochwał i zachwytów oraz pytanie od teściowej do synowej - naprawdę sama robiłaś? I odpowiedź, że oczywiście, zresztą przecież nie pierwszy raz. Padło więc drugie pytanie - a kiedy go robiłaś? Odpowiedź więc, że wczoraj. Miałaś czas? Trzecie pytanie. Tak, wszystko robiłyśmy z mamą wczoraj. I wcale nam nie szło źle. Emeryt, czyli mąż mamy pani domu pomagał nam. Bawiliśmy się gotowaniem i tworzeniem sałatek do północy. A w restauracji się nie opłacało bardziej? Nie wiem, gość w dom - Bóg w dom - padła prosta odpowiedź ze strony starszej gospodyni. Tu włączyła się się siostra wnuka prababci, która powiedziała, że ona zrobi przyjęcie w hotelu komunijne, ale to kosztuje 45 euro za osobę i jest tylko obiad. Wszyscy stwierdzili wobec tego, że może to wygodne, ale nieopłacalne i nie dające satysfakcji z biesiadowania, bo trzeba się zaraz zbierać i co zrobić z resztą dnia, wieczoru i nocy? Nikt tego nie dodał, ale polskość do czegoś zobowiązuje i jest radością oraz całą tą nieprzewidywalnością jak i przewidywalnością biesiady.

Po kawie i torcie na stole lądowały zimne sałatki i gorące mięsiwa. Przyniesiono i rozlano whiskey z colą i lodem. Zaczęły się Polaków rozmowy. Prababcia i babcia z uwielbieniem konsumowały pieczone, zielone i kolorowe szepcząc między sobą oceny, ale jakie by one nie były jadły dużo szybko i namiętność do tego jedzenia była widoczna w zdecydowanych ruchach szczęk i ognistości oczu. Zięć prababci, czyli dziadek rozmawiał ze synem i syna kuzynem o ekologii i konieczności tej ekologi w Polsce. O farmach wiatrowych i technologiach tak zwanej zielonej energii. Próbowali wkręcić w rozmowę znudzonego drugiego dziadka, czyli męża matki żony wnuka, ale ten powiedział z uśmiechem ironicznie - za Gierka to były dobre dni! Niepewnie posłali mu półgłośny uśmiech dezaprobaty, ale nie drążyli, wiedząc, że jest bardzo sceptyczny do ekologii i spokojnie opala swój dom kopciuchem. Owszem pozwolił Unii założyć fotowoltaikę na swoim dachu, więc prąd ma za darmo i w dni słoneczne ciepłą wodę, ale było wtedy jak Unia robiła to za darmo i bez udziału cwaniaków wszelkich, którzy teraz sprawiają, że koszty tego typu inwestycji są takie, że inwestycja jest tylko zabawą w ekologię dla bogatych, bo przedsięwzięcie obecnie jest koszmarnie drogie i przeciętnemu Polakowi się nie opłaca, bo do końca życia nie zużyje takiej ilości prądu, żeby inwestycja wróciła się. Wrócili więc do rozmowy w trzech, a emeryt zastanawiał się - co emigracji do ekologii w Polsce?

Żony młodych dyskutujących o ekologii powoli jadły. Jadły na przykład pałki kogucie z rękawa, obgryzając je nie do kości, tylko część przylegającą mięsa zostawiając i chrząstki, co emeryt uważał za marnotrawstwo najistotniejszego. Nie za bardzo interesowały się pięciorgiem swoich latorośli.

297 715 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!