Menu
Gildia Pióra na Patronite

Lolek pomóż!

Alice Veronca

6 rano. Cisza wypełnia długi zielony korytarz szpitala św. Zofii. Pierwsze promienie słońca przeciskają się przez żaluzje w odległym jego krańcu. Czasem przemknie cicho jakaś zaspana pielęgniarka z sińcami wokół oczu i dziwnym grymasem na twarzy, który wyraża coś pomiędzy niechęcią a zmęczeniem. Nie zauważa ich. Nie pyta:

„Może w czymś pomóc?”
Cisza trwa nadal, coraz częściej przerywana przez budzących się pacjentów oddziału onkologicznego. Pojawiają się pierwsi „spacerowicze”- kobiety w kolorowych chustkach na głowie albo dziwnych czapkach- wybladłe, zbolałe. W ich oczach widać smutek, żal, rozpacz i strach. Kacper obserwuje tę szpitalną rzeczywistość z ławki przed drzwiami sali intensywnej terapii, w której leży Jagoda, jego matka. Wtulony w ramię ojca, który przez całą noc nie wypowiedział ani słowa. Przypatrywał mu się wnikliwie zadzierając ku niemu głowę. Zauważył, że jego twarz jest równie blada jak twarze kobiet w kolorowych chustkach, a w jego oczach widać ten sam smutek i przerażenie. A przecież nie był chory!? Chora jest mama, która leży tam za drzwiami i do której on ani jego tata nie mogą wchodzić. Tak powiedział lekarz- ,,Nie wchodzić!”
Kacper nie rozumiał dlaczego, ojciec nie odpowiadał na jego zaczepki przyglądał mu się stale, a wyraz jego twarzy budził w nim lęk. Był to inny rodzaj lęku, nie przed nim a o niego. Zaciśnięte usta z wyraźną bruzdą wokół i włosy w nieładzie opadające na czoło, zdradzały dramat jaki rozgrywał się w umyśle i sercu tego czterdziestoletniego mężczyzny. Dopiero teraz obudziła się świadomość chłopca. Wstał nagle i zawołał drżącym głosem:
-Tato! Tato! Chodźmy do mamy! W tym samym czasie poczuł, że jego nogi są sztywne i miliony mrówek owładnęło jego stopy i łydki aż do kolan. Był bliski upadku. Jego ośmioletnie ciało wyczerpane nocnym czuwaniem osunęło się bezwiednie na ramiona Tomasza, który dopiero teraz dostrzegł, że jest z nim ich syn, jego i Jagody.
Mały łkał i szarpał wiatrówkę ojca, jakby w jednej chwili skumulowały się w nim wszystkie emocje ich obu. Dotarła do niego ta okrutna prawda, której nie chciał, a raczej nie potrafił zaakceptować do tej chwili.
- Chcę wejść do mamy! Rozumiesz? Teraz chodźmy!
Szarpał go za ręce i nagle potok łez spłynął po jego twarzy.- Synku!- Tomasz próbował poskładać jakąś logiczną wypowiedź. Zdanie, które uspokoiłoby zrozpaczone dziecko. Próbował odciąć się od swojej egoistycznej rozpaczy, być ojcem, dać wsparcie i otuchę synowi w jego bolesnym starciu z okrutną prawdą, która dotarła do niego na oddziale onkologii w październikowy poranek. Ta prawda, którą znali od kilku miesięcy wszyscy i on też, ale jej zrozumienie zajęło mu dwa miesiące.
To, że jego mama ma raka i że być może ma już nie wiele czasu, możliwe, że operacja pomoże. Tyle niepewności i niewiadomych, ale zrobili operację, wycieli guz, a teraz ta śpiączka.
-Kacper, nie wiem synku co będzie z mamą, czy wyzdrowieje, ale na pewno damy radę. Jakoś będzie. Próbował znaleźć optymizm w beznadziei. Tomasz chciał się uśmiechać i poprawić włosy, które ciągle opadały w nieładzie na czoło. Wyjął trzymaną długo w kieszeni kurtki rękę zwiniętą w pięść i uniósł ją ku głowie. Kacper zauważył od razu zwisające paciorki różańca mamy. Różowe, pachnące kuleczki pomiędzy palcami ojca. Cisza trwała teraz między nimi. Spojrzenia ojca i syna stały się jakimś niezwykłym dialogiem tych obu. Czekanie i rozpacz wzbogaciła teraz nadzieja ukryta w pamiątce z pielgrzymki do Jana Pawła II sprzed kilkunastu lat. Różaniec, który dostała od niego- Świętego miał być jedyną i ostatnią deską ratunku dla niej?
Tomasz- pragmatyk, rozsądny doktor psychologii odnalazł te nadzieję w szufladzie biurka tuż przed operacją Jagody i nie rozstawał się z nim. Klepiąc w sercu Nowennę Pompejańską nie wtajemniczał syna od razu w swój plan zmiany boskich wyroków. -Dlaczego nie mówiłeś że modlisz się za mamę?
-Synku! Wiesz, nie chciałem być naiwny w twoich oczach, ale wierzę, że …
Znów zapadło milczenie, cisza przerywana tylko szumem szpitalnego poranka
9 rano. Obchód. Delegacja lekarzy i pielęgniarek wizytuje kolejne sale oddziału onkologicznego. Wchodzą teraz do niej, do Jagody. Jakieś oględziny, sprawdzanie wyników. Wymiana zdań pomiędzy lekarzami. Spokojna i merytoryczna, bezemocjonalna. Tomasz i Kacper wpatrują się w twarze lekarzy, próbują odczytać z ruchu ich warg słowa. Chcą wiedzieć co z nią? Co z mamą? Coś wnioskują … Nie rokuje czy rokuje … ?
Śpiączka ? Może zespół zamknięcia …
-Jakiego zamknięcia? Tato, o czym oni mówią?
-To znaczy, że mama po operacji prawdopodobnie jest w śpiączce albo, że w zespole wewnętrznego zamknięcia i że nie ma z nią kontaktu, ale wiesz Kacper najważniejsze, że guz pomyślnie usunięto, że już nie ma raka. To jest ważne. Znów zapada milczenie, długa cisza, przerażająco długa dla ośmioletniego chłopca, która w rzeczywistości była tylko koszmarną minutą w jego życiu.
Kacper nie słuchał już rozmów lekarzy, które nie zapowiadały nic dobrego. Patrzył teraz na urządzenia, do których podłączona była jego matka -To respirator podtrzymujący życie- odezwał się Tomasz.
-Tylko Bóg i Papież mogą uzdrowić mamę, ten z portretu w moim pokoju .Wiesz tato?
W jego głowie jak w kalejdoskopie rozpoczął się wyścig myśli. Starał się ze wszystkich sił przypomnieć sobie wszystko co wie o nim, o Papieżu. W oczach miał wizerunek Jana Pawła z portretu i jego Autobiografię, którą czytał jeszcze niedawno z mamą.
Tomasz krążył w kółko pod drzwiami zatopiony w swoich myślach i modlitwach, gdy w tę ich strefę rozpaczy i nadziei wszedł nagle lekarz i spokojnie zakomunikował im, że mogą wejść na chwilę i pobyć przy niej, ale należy być cicho.
-Doktorze, czy ona …? My jesteśmy tylko we dwóch z synem i...,
-Nie wiele się zmienia i powoli -przerwał lekarz- ale trzeba być dobrej myśli i czekać. Poklepał przyjaźnie chłopca po ramieniu i odszedł energicznie.
12 w południe. Są przy niej, nieco uspokojeni. Południowe słońce wdziera się do szpitalnej sali, radośnie jakby nie świadome sytuacji tej trójki ludzi. Jego ciepłe promienie otulają ich twarze. Ciszę przerywa tylko miarowy odgłos urządzeń, do których podłączona jest Jagoda. Jej twarz nie wyraża niczego, co mogłoby odzwierciedlać dramat jej i jej rodziny. Jest spokojna, robi wrażenie szczęśliwej, śpiącej błogo kobiety.
Kacper oczami wyobraźni widział obraz Jana Pawła, ten z jego pokoju, chciał znaleźć odpowiednie słowa, żeby jak najdostojniej, najuroczyściej poprosić Go o zdrowie dla mamy, ale jej widok wywołał w nim falę nieokiełznanych uczuć. Chce z nią porozmawiać, chwyta ją za rękę. Małymi palcami próbuje podnieść jej powieki.
-Mamo! Patrz na mnie, to ja, twój Kacper! Obudź się! - szlochał chłopiec coraz ciszej, aż w końcu znużony łkaniem usiadł w koncie szpitalnej sali z rękoma splecionymi wokół kolan. Tomasz nieporadnie uspokajał syna, chciał go przytulić. Był świadomy faktu, że oprócz żony może stracić też syna.
-Kacper, wiesz, razem pomodlimy się do Jana Pawła, On tez miał chorą mamę, gdy był małym chłopcem jak ty- takim małym Lolkiem, chociaż ją stracił. Ale my nie musimy stracić naszej, bo On teraz pomaga, tam z góry odzyskać zdrowie ludziom, którzy go proszą. Kacper milczał siedząc nieruchomo w kącie. Nie odpowiedział nic a jego blada twarz wyrażała teraz ból niemal fizyczny.
Bezradny Tomasz usiadł ponownie na krześle tuż przy łóżku Jagody. Znów zapanowała cisza i niemoc. Ich nieodłączne towarzyszki dzisiejszego dnia.
-Lolek pomóż! Pomóż mojej mamie wrócić do zdrowia, Obudź ją!
Dobiegło z kąta, w którym siedział Kacper. Tomasz podniósł oczy na dziecko ze zdumieniem
-Synu, co to znaczy? Co ty mówisz?!
-Właśnie tak będę modlił się do Niego, bo myślę, że chciałby, żebym w ten sposób z N im rozmawiał odparł chłopiec. Ojciec nie znalazł słów, by odnieść się do pomysłu syna. Zapadła kolejna krótka cisza
-Chyba pójdziemy do domu, odpoczniemy i przyjdziemy tu jutro. Musisz odpocząć, mama też musi mieć spokój. Jutro będzie już lepiej, zobaczysz.
Decyzja o powrocie do domu wydawała się mu najrozsądniejsza. Bezszelestnie opuścili salę intensywnej terapii i ruszyli do domu. Szli wolno, trzymając się za ręce. Kacper milczał teraz. Kroczył obok taty patrząc gdzieś przed siebie jakby chciał dostrzec coś poza granicą długiego, szpitalnego korytarza.
Wyszli w końcu na zewnątrz. Rześki podmuch wiatru i jesienne, jaskrawe słońce jeszcze mocno świeciło,chociaż było już blisko czwartej po południu. Ten pierwszy w tym dniu kontakt ze światem był dla nich jak zastrzyk energii, powiew życia. Oddychali głęboko. Szli w kierunku parkingu nie wiele rozmawiając, gdy nagle w kieszeni wiatrówki Tomasza odezwał się telefon. Ciche ding, ding, zdziwiło go.
-Kto zawraca nam głowę w takiej sytuacji- skwitował Tomasz, niechętnie sięgając po komórkę.
-Może mama !?-wyraził swoja nadzieję chłopiec
Tata położył mu rękę na ramieniu bez komentarza i odebrał telefon.
-Hallo! zmęczonym głosem powiedział do słuchawki.
-Dzień dobry- usłyszał po drugiej stronie- tu pielęgniarka oddziałowa z intensywnej terapii, mam dla pana dobrą nowinę. Pana żona przed pięcioma minutami odzyskała przytomność. Gratuluję.
-Ale przecież jakieś pół...godziny... .
Po drugiej stronie słuchawki było już cicho.
Kacper który przysłuchiwał się tej rozmowie ruszył pędem do szpitala, wołając w stronę ojca:
- To on, to Lolek! Z mojego obrazu!

284 wyświetlenia
6 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!