Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pusto

Sheldonia

Sheldonia

Przechadzam się po moim mieście. Idę po woli, nikt na mnie nie czeka, do nikąd nie zmierzam. Powoli stawiam kroki, jeden za drugim, równo, przed siebie. Jest słoneczny dzień, tak rzadki tej jesieni. Otacza mnie mgła, czuję magię tego dnia. W uszach oczywiście mam słuchawki, z których muzyka dociera do mojego mózgu, wprawiając go w swoisty trans. Skupiam się na niej, na słowach, na instrumentach. Piosenki się zmieniają, prawa noga, lewa noga, prawa, lewa… Rozglądam się dookoła.

Pierwszą rzeczą, która przykuwa mój wzrok jest para siedząca na ławce w parku. Zastanawiam się, czy są zakochani, czy im się uda, czy nie ominie ich szczęście. Widzę, że chłopak chciałby złapać dziewczynę za rękę, jego dłoń zawisa w powietrzu w pół drogi. Jednak zanim ona cokolwiek zauważa, cofa się i jego dłoń z powrotem ląduje w kieszeni kurtki. Patrzę na nią. Mimo, że znajduję się parę metrów od nich, widzę w jej oczach błysk, gdy na niego patrzy. Niby przez przypadek przysuwa się do niego, po chwili siedzą na ławce niemal złączeni ramionami. W końcu chłopak mnie zauważa, uśmiecha się. Odwzajemniam uśmiech i lekkim skinieniem głowy daję mu znak. On wyciąga dłoń z kieszeni i łapie dziewczynę za rękę. Na jej ustach pojawia się promienny uśmiech. Patrzę na nich ostatni raz, zanim pójdę dalej przed siebie – całują się. Delikatnie, nieśmiało, pierwszy raz, a dookoła nich sypie się deszcz pomarańczowych liści. Odwracam wzrok. Znów stawiam powoli stopy i zmierzam w innym kierunku.
Potem widzę starszego mężczyznę, a właściwie dziadka. Wychodzi z kwiaciarni z pięknym bukietem kwiatów. Czerwone róże. Jest niski i kruchy, jednak bije od niego jakaś siła, która sprawia, że czuję do niego szacunek. Ma na sobie czarne spodnie od garnituru i kurtkę przeciwdeszczową. Zastanawiam się, dokąd idzie, dla kogo ma te kwiaty, czy ma kogoś, z kim może wieczorem porozmawiać i napić się herbaty. Powoli się ode mnie oddala. Postanawiam za nim pójść. Ze zdziwieniem orientuję się, że zmierzamy w kierunku cmentarza. Co jakiś czas mężczyzna zatrzymuje się, by odpocząć i złapać oddech. Widzę jak łapczywie wciąga powietrze i na chwile zatrzymuje je w płucach, by po chwili wypuścić je z ust białą strużką dymu. Po czym kontynuuje swoją wędrówkę, ściskając w dłoni bukiet, tak, aby go nie uszkodzić.
Dochodzi do bramy cmentarnej. Czekam, aż zniknie między grobami, chcę dać mu trochę czasu dla siebie. Przechodzę przez furtkę, przechadzam się alejkami, czytając nazwiska na nagrobkach jednocześnie szukając starego mężczyzny. Tyle znajomych nazwisk, rożne daty, w pamięci obliczam, ile kto miał lat, gdy jego życie dobiegło końca. Zauważam go. Siedzi na ławeczce kilka grobów dalej. Jest pochylony, chyba płacze. Róże leżą na pięknym pomniku przed nim. Bez wazonu, bez wody. Sam bukiet. Widzę jak wyciąga rękę i kładzie ją na zimnej płycie, chwilę ją tam trzyma, potem podnosi ją do twarzy i wyciera coś spod oka. Wstaje i odchodzi powolnym krokiem, odprowadzam go wzrokiem. Podchodzę do nagrobka, na którym leżą róże. Czytam wygrawerowany napis. I już wszystko rozumiem. Ona miała urodziny, z dat wynika, że pierwsze bez niego.
Odwracam się, zostawiam ją tam samą z innymi duszami, które kiedyś będą także moimi sąsiadami. Moją głowę rozsadza muzyka i mądrość słów. Wracam do miasta drogą przez las. Wiewiórki biegają od drzewa do drzewa, przez gałęzie prześwitują promienie słońca. Czuję charakterystyczny zapach mchu i wilgotnej ziemi.
Przechodzę obok placu zabaw. Mimo niskiej temperatury dwoje dzieci bawi się w zimnym piasku. Na huśtawce siedzi mała dziewczyna w fioletowej sukience i czerwonej kurteczce. Na głowie ma dwa blond kucyki. Uśmiecha się, pokazując braki w uzębieniu. Na sam widok jej twarzy, moje usta uśmiechają się. Obok huśtawki stoi ładna kobieta. Chyba jej mama. Gdy huśtawka zwalnia, popycha ją, by wzbijała się na bezpieczną wysokość. Też się uśmiecha. Mimo kilku drobnych zmarszczek jest piękna. Tak naprawdę kobieco piękna, zazdroszczę jej przez chwilę. Kilka metrów przed huśtającą się dziewczynką widzę młodego mężczyznę ubranego na czarno. Trzyma w rękach aparat, jednak nie robi zdjęcia. Patrzy na swoją córkę i żonę. Widzę w jego oczach dumę, miłość i wzruszenie. Wygląda jak posąg, gdy tak stoi bez ruchu i wpatruję się w małą dziewczynkę. Domyślam się, że chciał uwiecznić piękno tej chwili, lecz zanim podniósł aparat na odpowiednią wysokość, zdziwiło go, że można kogoś kochać tak mocno. Zapomniał o aparacie, zapomniał o placu zabaw, o innych ludziach. W tych kilku minutach ważna była dla niego tylko ta chwila. Spostrzega mnie, uśmiecha się. Robię to samo. Podnosi aparat i w końcu pstryka zdjęcie. Wiem, że mnie także zmieścił w kadrze.
Robi się ciemno, nogi mi drętwieją. Wracam do domu, otwieram drzwi. Zdejmuje buty, wyciągam słuchawki. Ciemno, cicho, pusto, zimno. Powoli dociera do mnie, że przecież nikt na mnie nie czeka.

4845 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Albert Jarus

    9 April 2012, 23:10

    :)

  • Sheldonia

    3 November 2011, 18:12

    Dziękuję, ale jednak mam nadzieję, że nie popsułaś sobie wzroku na moim opowiadaniu. Pozdrawiam:)

  • No_One_

    3 November 2011, 17:47

    Ja nie znam
    się na opowiadanich od strony ich poprawności,
    natomiast przyznam się bez bicia,że
    warto było sobie popsuć oczy na rzecz Twojego...

    Pozdrawiam.
    Miłego.

  • Sheldonia

    2 November 2011, 21:50

    Dziękuję.

  • Albert Jarus

    2 November 2011, 21:07

    Wiesz... bardzo poruszający i pasujący do mojego nastroju w tej chwili.
    Powiedziałem jej... że to był eksperyment, nie zrozumiała mnie dobrze... Chyba nadal nie wie o co chodzi.... Napisałem, że poczekam aż zrozumie... wtedy będzie wiedziała, że chciałem dla niej jak najlepiej. Chodzi mi o opowiadanie... te ostatnie... Tak było, tak się wydarzyło, mało co było tam zmyślonego. To, że je napisałem...sam nie wiem wyobrażałem sobie jak to będzie kiedy powiem prawdę... nie zrozumiał... nadal nie wie o co mi [...]

  • Sheldonia

    2 November 2011, 17:30

    Dziękuję za opinię i znalezione błędy, zaraz poprawię. Przyznam szczerze, że wyłapałaś to, co mi też trochę nie pasowało:)
    Cieszę się, że się podoba. Pozdrawiam:)

  • 2 November 2011, 17:26

    Miłe dla oka opowiadanko, jednak znalazło się kilka błędów. Na samym początku masz powtórzenie słowa "muzyka" jednak nie raziło mnie ono tak bardzo, więc niech już zostanie. Kolejny błąd znajduję się tutaj: "Ma na sobie czarne spodnie z garnituru i kurtkę przeciwdeszczową." Powinno być raczej: "Ma na sobie czarne spodnie od" garnituru i kurtkę przeciwdeszczową.", subtelna różnica, ale wiele zmienia. Wcześniej brzmiało to tak, jakby garnitur był nazwą materiału. Doszukałam się jeszcze błędu w tym zdaniu, a może to tylko moje wewnętrzne odczucie: "Wiewiórki biegają z drzewa do drzewa, przez gałęzie prześwitują promienie słońca." Według mnie powinno być od drzewa do drzewa. Jeszcze zamiast przecinka dałabym kropkę, tutaj już pozostawiam ci prawo wyboru :D "Kilka metrów przed huśtającą się dziewczynką widzę młodego mężczyznę, ubranego na czarno." W tym zdaniu przecinek jest zbędny, nie widzę potrzeby by cokolwiek tutaj rozdzielać. Ah, to chyba wszystko.
    PS. Bardzo spodobała mi się końcówka. Niby beznamiętne wyliczanki, a kryją w sobie tyle smutku i goryczy...