Menu
Gildia Pióra na Patronite

Atramentowa

Sheldonia

Sheldonia

Przechadzam się po centrum handlowym, patrzę na kolorowe wystawy. Dookoła mnie przelewa się tłum ludzi, niosących w swych dłoniach papierowe, błyszczące torebeczki. Przyszli tutaj w większych grupach, widzę na przykład trzy przyjaciółki wchodzące do butiku na parterze, czy matkę z córką wychodzące z Empiku, który znajduje się zaraz przy wejściu. To ten czas… rzekomo magiczny. Czas, kiedy z głośników wydobywają się wszystkie te świąteczne piosenki, nie mające tak naprawdę zbyt wiele wspólnego ze świętami. Poza samym ich wspomnieniem w tekście, gdzieś tam na końcu drugiej zwrotki…

Czas, kiedy nagle na każdym rogu czai się wielka zielona choinka z mnóstwem kolorowych bombek i sztucznymi prezentami pod spodem. Nagle pod sufitem pojawiają się girlandy światełek i różne zwisające pierdoły, mające nam, kupującym, przypominać jakie święta się zbliżają. Patrząc po minach ludzi obecnych w centrum, chyba udało się wprowadzić odpowiedni nastrój. Ja idę sama. Muszę rozczarować organizatorów całej tej szopki – nie działa to na mnie. Chociaż to w pewnym sensie kłamstwo. Działa i owszem, ale raczej psuje mi humor niż go poprawia. A to, że znalazłam się w tym dziwnym miejscu to tylko zasługa mojego lenistwa. Po prostu przechodząc przez centrum mam bliżej na przystanek, niż gdybym miała iść normalnie, czyli rynkiem. Jednak przekraczając progi tego piekła, już wiedziałam, że to był zły pomysł. Brnę jednak z podniesioną głową do przodu, patrząc tępo w stronę wyjścia po przeciwnej stronie. Zatrzymuję się tylko na moment, tuż obok sklepu z biżuterią. Patrzę przez szybę, chociaż trudno mi cokolwiek dostrzec przez te wszystkie naklejki przyklejone na okno wystawowe. Widzę przy ladzie przystojnego mężczyznę ubranego w czarny płaszcz. Bije od niego ogromne ciepło, kogoś mi przypomina. Mówi coś do sprzedawcy, a ten po chwili podchodzi do niego z paleta pięknych pierścionków. Nie muszę słyszeć ich rozmowy, by wiedzieć, że to ten zaręczynowy. Gdy odchodzę stamtąd czuję jakiś ciężar na sercu. Na szczęście widząc tłum, przez który muszę się przedrzeć, znów nakładam maskę na twarz, by przetrwać.

Dzisiaj nadszedł ten wyjątkowy, dla wielu ludzi, dzień. Siedzę w pokoju przy biurku, które znajduje się pod oknem. Bardzo dawno nie rysowałam, a przecież całkiem nieźle mi kiedyś szło. Patrzę na blat, który mam przed sobą. Z kartki papieru zerka na mnie jednym okiem dziewczyna rysowana czarnym atramentem. Jej włosy ciągną się od góry do dołu kartki, ukazując połowę tylko twarzy. Jestem z siebie dumna, jestem z niej dumna, chociaż nie ma imienia. Zerkam przez okno. Dopiero, gdy widzę dwie gwiazdy migające na niebie przypominam sobie, że dziś wigilia. Zastanawiam się, czy nie dać sobie spokoju z tą szopką, jednak wstaję niechętnie i idę do kuchni. A tam czekają już na mnie potrawy przygotowane z najwyższą troską… przez kogoś, kto je później pakuje i dostarcza do supermarketu. Dwa małe krokiety z kapustą i grzybami, które chyba samych grzybów nigdy nie widziały na oczy (jeżeli krokiety mogą dostrzec cokolwiek)… Trzy pierogi ruskie. Nie lubię ruskich, ale nie miałam zbyt dużego wyboru w sklepie: mięsa nie jadam, z kapustą mam już krokiety, z truskawkami nie wypada. Zauważam, że przejmuję się tym, jakby miał być ze mną ktoś, kto skrytykuje mój stół wigilijny… Jedziemy dalej, co my tu mamy… Kubek czerwonego barszczu, zrobiony według przepisu na opakowaniu. Szykuje się wykwintna kolacja… dla dwojga, jeśli postawiłabym przed sobą lustro. Dwa kawałki ryby w panierce. Chociaż chodzą słuchy, że panga to nie ryba tylko trucizna z łuskami… Dwa ugotowane wcześniej ziemniaki pod postacią puree. Wszystko zimne. Wrzucam więc wszystko po kolei do mikrofali i już po kilku minutach mam kolacje. Układam talerzyki na stole, zapalam jedną świeczkę, zasiadam do stołu. Mam zamiar najpierw zjeść cały opłatek, a potem wszystko po kolei, jak leci…
Jednak gdzieś w połowie drogi, między stołem a moimi ustami, wpada mi do głowy myśl, która miażdży mi serce. Nie mam nikogo… Nie mam nawet kogoś z kim mogłabym się pogodzić w ten magiczny czas. Jak to się stało, ze zostałam sama? Gdzie są wszyscy, z którymi jeszcze kilka lat temu dzieliłam się tym opłatkiem… Rodzice. Gdy o nich myślę, łzy napływają mi do oczu. Tak dawno ich nie odwiedzałam. W swoim świecie nie zostawiłam miejsca na tęsknotę za nimi. Przez co teraz wdarła się do mojego serca niczym fala tsunami.
Przypomina mi się wigilia sprzed wielu lat, kiedy byłam małym dzieckiem. Dostałam od rodziców lalkę. Ale taką prawdziwą, w wielkości niemowlaka, miała jasne włoski i fioletowe oczy. Bardzo się ucieszyłam, chociaż chciało mi się jednocześnie płakać… Wiedziałam, że nie stać nas było na taki wydatek i przez następne tygodnie czekają całą rodzinę wyrzeczenia. A to wszystko tylko po to, by zobaczyć uśmiech na mojej twarzy. Czy ja im w ogóle wtedy podziękowałam? Czy powiedziałam, że kocham? Nie pamiętam, czy powiedziałam im to chociaż raz. Nie pamiętam… Jednak mam wciąż w głowie uśmiech ojca, kiedy patrzy na mnie szklistymi od łez niebieskimi oczami, które zawsze kojarzyły mi się z mętną głębią oceanu. Nie dziwiłam się, że matka utonęła kiedyś w tych oczach. Oczy się nie starzeją.
Pamiętam też mamę, która zawsze wzruszała się na każdym filmie czy serialu, ale zawsze próbowała ukryć łzy, jakby płacz był oznaka słabości, na którą ona nie może sobie pozwolić.
Pewnie grób zarósł już chwastami…
Potem myślę o mężczyźnie mojego życia, który ma już inną wybrankę, którą może określić mianem „tej jedynej”. Co się stało, że go zabrakło? Kiedy…? Jeszcze rok temu łamaliśmy się opłatkiem, a potem kochaliśmy się na podłodze pełnej rozerwanych resztek po papierze do pakowania prezentów. A potem jakoś tak się podziało, że zostały mi po nim tylko te prezenty…
Podchodzę do barku, wyjmuję czerwone wino i kieliszek. Już w trakcie otwierania butelki korkociągiem zalewają mnie myśli o przyjaciołach. A oni, gdzie się wszyscy podziali? Z wiekiem miałam ich coraz mniej, jakby coraz bardziej nie mogli już ze mną wytrzymać. Nawet nie mogę nazwać ich przyjaciółmi, bo to obraża wszystkich tych prawdziwych i wiernych, których nigdy nie miałam. Kiedyś była ona… Naiwnie wierzyłam, że będzie ze mną na dobre i na złe, ale kiedy złe nadeszło, ona mu jeszcze pomogła. To dziwne, kiedy ktoś przestaje dla ciebie istnieć. Ciężko zapełnić tę dziurę w sercu, która jeszcze nosi imię tej osoby… Jednak z czasem dni zacierają ten napis i sprawiają, że czujesz się gotowy na wpisanie w swoje serce kogoś innego. Tak pojawił się on… Znów naiwnie wierzyłam, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa. Chciałam za wszelką cenę udowodnić, że mi się uda. Nie było już tak wesoło, gdy zbieraliśmy z podłogi swoje zakochane i rozerwane na części serca…
Podchodzę do okna z lampką wina, opieram głowę o chłodna taflę. Dostrzegam coś, a raczej kogoś. Ktoś mały i zgarbiony siedzi na ławce i nie zwraca uwagi na sypiący się zewsząd śnieg. Dawno zima nie wyglądała tak pięknie. Szybka decyzja… Zgarniam wszystko ze stołu, wrzucam jeszcze raz do mikrofali, a potem do plastykowego pudełka. Ubieram się w pośpiechu, w jednej ręce niosę pudełko, w drugiej otwartą butelkę z winem. Biegnę po schodach, a później po trawniku zasypanym białym puchem. Podchodzę do ławki. Teraz dostrzegam, że to starsza kobieta owinięta grubą kurtką. Nie widzę zbyt dokładnie jej twarzy, gdyż kaptur zasłania ją prawie całą, ukazując tylko małe usta.
- Ja… przepraszam. Ja zauważyłam, że pani tu tak siedzi sama.
- Kochana, ty się mną nie przejmuj… - Usłyszałam zachrypnięty, smutny głos.
- Ale ja mam coś dla pani. Co prawda nie jest tego zbyt wiele, ale przynajmniej jest to jakiś ciepły posiłek…
Zauważyłam uśmiech na jej twarzy ukrytej w cieniu kaptura. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń z pudełkiem, wzięła je i pierwszy raz podniosła wzrok na mnie. Ze zdziwieniem stwierdzam, że wcale nie jest taka stara jak mi się wydawało. Ma ładną, zmęczoną życiem twarz. Mówi:
- Dziękuję. Ja… wybacz, ale pójdę do domu, podzielę się z dziećmi, póki jedzenie jest jeszcze gorące.
Czuję jakiś ciężar na sercu po tych słowach. Żałuję nawet, że nie mam nic więcej w lodówce. Przypominam sobie o winie.
- A nie napiłaby się pani ze mną wina? – Mówię, dźwigając do góry butelkę, by mogła dostrzec, że jest prawie pełna.
- Nie. Chociaż ten jeden dzień w roku chcę być trzeźwa… dla dzieci… chociaż raz.
Podnosi się z ławki i odchodzi. Powoli stawia kroki, kuleje na jedną nogę. Pudełko z jedzeniem trzyma w dwóch dłoniach przed sobą, jakby niosła największy skarb.
- Wesołych świąt… - Mówię w pustkę i pociągam łyk wina z butelki. Wracam do domu.

W domu zrzucam z siebie płaszcz i wchodzę z powrotem do ciepłego pokoju, oświetlonego płomieniem świeczki. Piję wino z butelki, prawie się kończy, w głowie trochę szumi.
Dostrzegam leżący samotnie opłatek na stole. Biorę go do ręki i podchodzę do ściany zaklejonej zdjęciami rodziny i przyjaciół, którzy w moim życiu istnieją tylko właśnie za pomocą tych fotografii. Patrzę na każdego po kolei gryząc opłatek. Przypomina mi się niecierpliwe wyczekiwanie przez cały rok w dzieciństwie na ten niepowtarzalny smak opłatka w ustach. Zasiadam do biurka, wlewam resztę wina do kieliszka.
- Zdrowia mała… - Mówię i podnoszę kieliszek w stronę czarnego oka, bacznie obserwującego mnie z kartki.

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    8 January 2012, 15:15

    Tak, masz rację. Tyle, że ja lubię dramaty;)

  • Przemio

    7 January 2012, 15:19

    opowiadanie daje do myślenia... i smuci...

    a tak nawiasem mówiąc, czyż to nie od nas zależy jak święta wyglądają ?

  • Jago

    30 December 2011, 14:40

    " W swoim świecie nie zostawiłam miejsca na tęsknotę za nimi"

    Przypomniało mi się właśnie, że muszę za kimś zatęsknić:)

  • Canaletta

    21 December 2011, 13:02

    Haha, Kevin już mi zbrzydł, szczególnie, że pierwszą część puścili w Mikołajki, a nie w wigilię. - .-
    Oj nie, dobra, nie spamujemy już. ^_^

  • Sheldonia

    20 December 2011, 22:24

    Oooo zdecydowanie, ja na przykład preferuję chipsy z Biedronki o smaku sera i cebuli oraz pierwszą część Kevina:) Skoro już spamujemy, to na całego:)

  • Albert Jarus

    20 December 2011, 22:00

    Ja myślę, że 3 na łeb to najmniej do tego paczka chipsów i kevin.

  • Canaletta

    20 December 2011, 20:43

    Nie, Albercie. W tym roku to nie święta, to mordęga. Naprawdę.
    O, pasuje mi! ;)

  • Sheldonia

    20 December 2011, 16:20

    Proponuję po jednej butelce wina dla każdego;)

  • Albert Jarus

    20 December 2011, 12:33

    Nie Ty pierwsza, nie ostatnia ;)
    W tym roku to święta....

  • Canaletta

    20 December 2011, 12:22

    Chyba musiałabym wypić troszkę więcej, niż jedną lampkę, aby przetrwać te święta. ;)