Menu
Gildia Pióra na Patronite

Mój Wschód cz.2

fyrfle

fyrfle

Po zwiedzaniu cmentarza przy ulicy Lipowej poszliśmy na obiad do stołówki studenckiej niedaleko hostelu. Przecudownej smaczności pierogi i placki ziemniaczane z dodatkami tam młodzi ludzie serwowali za uczciwe pieniądze, więc nabraliśmy sił i ochoty do dalszego intensywnego turystycznego życia. Ale wcześniej szliśmy do hostelu ciut wypocząć i wypić przez siebie zrobioną "siekierę". Potem przyglądanie się centrum uniwersyteckiemu, pomnikom Skłodowskiej, Karola Wojtyły. Lublin jest ośrodkiem nauki i myśli, stąd trzy wyższe uczelnie przynajmniej naliczyliśmy obok siebie, a przy nich ten park, teraz w barwach jesieni, który urzekał i wzruszał zarówno w dzień jak i w nocy. Tego dnia wieczorem nie było spaceru na Plac Unii Lubelskiej i pętli po starówce i centrum, ale poszliśmy niedaleko od hostelu do filharmonii na koncert GENOCYD. Widowisko dla upamiętnienia duchownych z trzech krajów, którzy oddali życie w obozach koncentracyjnych na terenie Polski w czasie II wojny światowej. Nas szczególnie wzruszył i uwznioślił trzeci utwór tego dnia. Utwór polskiego kompozytora Piotra Bańki zatytułowany LITANIA, a więc Ekstaza do świętego z feretonu. Niesamowicie piękna kompozycja,nam przypominająca w sposobie konstrukcji BOLERO Maurycego Ravela. Cudny wieczór i szczęśliwi wracaliśmy na nocleg, po drodze kupując wino, żeby noc była krótką.

I tak mijały nam jesienne dni w Lublinie. Spacery po centrum z zamkiem i jego mroczną historią, gdzie ciocia Marysia spędziła kilka miesięcy w ubeckim więzieniu za nielegalny handel. Spacer po owym słynnym targowisku przy dworcu autobusowym, opisywanym przez Stasiuka, spacery po starówce, miejscach gdzie kiedyś mieli się dobrze Żydzi,a dziś o ich istnieniu wspominają napisy na tablicach szlaku turystycznego. Uliczki starówki i cudnej urody kamieniczki, knajpki, galerie sztuki, miejsca zamieszkania wielkich Polaków,a pomiędzy tą klasyką powciskane dzieła sztuki współczesnej - jakieś pseudo rzeźby, jakieś instalacje od tyłka strony. Na jednej z nich piją bezdomni, bo jest w przejściu między jedną częścią starego miasta, a drugą, więc jest dachem nad głową. Komentujemy, że powinni być opłacani przez miasto za całodobowe siedzenie tutaj na tym czymś, bo tak bardzo pasują do tego kuriozalnego dzieła współczesnego i są takim oczywistym elementem tej współczesności, na widok, której oczy łzawią, a serce wyrywa i krzyczy.

Cudny jest plac Unii Lubelskiej i tamta część starego miasta, bardzo przestrzenna, gromadząca turystów z całego świata, jak w Kraakowie lub Pradze. Piękny pomnik Unii, zdaje się też był pomnik Piłsudskiego i chyba Czechowicza. Wreszcie pewnego wieczoru trafiamy do barokowej katedry. Jest piękna. Uwielbiam barok za herubinki tłuściutkie, za skrzydlatość finezyjną aniołów, za to nagromadzenie kształtów i barw pod tymi specyficznymi sklepieniami. Uwielbiam lubelską katedrę za tamto skupienie, za tamte ponadgodzinne wyciszenie, za tamte modlitwy - proste, ograniczone do niezbędnych życiowych treści, które chcemy, aby były naszym życiem.

W Lublinie mieszkała ciocia Jadzia ze swoim mężem, czyli wujkiem. Po wydarzeniach z wojny byli bardzo przyjaźnie nastawieni do ludzi. Ciocia, chyba jedyna wybiła się na wykształcenie, co jak już gdzieś pisałem było typowym rozwiązaniem dla przedwojennych rodzin chłopskich. Dzieci rodzice mieli minimum kilkoro do maksimum kilkunaściorga. Jedne szły terminować do szewca, inne do pańskiego folwarku we czworaki. A jedno dziecko chłop kierował na uniwersytet. Wtedy, po wojnie na przykład moja Mama zapisała się do Służby Polsce i wyjechała na ziemię odzyskane, gdzie spotkała Tatę. Ciocia Jadzia na czas okupacji zatrudniła ssię jako opiekunka do dzieci u tamtejszego szefa gestapo. Jakoś nikt jej za to na łyso nie ogolił, co by wskazywało, że wszystko było przemyślane i patriotyczne. Tyle, że złapali ją pewnie podwładni pracodawcy w łapance w Lublinie i trafiła na Majdanek. Babcia poszła do szefa cioci, ale nim maszyna biurokratyczna zadziałała, to ciocia musiała przeżyć miesiąc w KL Majdanek - piekle na ziemi, które Niemcy zgotowali takim Polkom jak ona. Nie będę się rozpisywał, ale opowiadała potem wszystkim, jak to Niemcy wrzucali żywe dzieci z objęć matek w płomień stosu, rozstrzeliwania, powieszenia, strzelanie do ludzi dla sportu i rekreacji, czy opisywała tych, którzy mieli dość i rzucili się na płot pod wysokim napięciem. W końcu pryncypał załatwił zwolnienie. Szła tym placem do bramy wyjściowej i esesmani poganiali ją tym szyderczym uśmiechem i słowami sznele, sznele, sznele. Trzech z nich ustawiło lufę ciężkiego karabinu maszynowego w kierunku bramy, którą dwaj inni otwierali z równie dobrą zabawą. Biegła i czekała na huk serii. Nie doczekała się. Przebiegła bramę. Odwróciła się nie wierząc. Esesmani pokładali się ze śmiechu, a brama zamykała się. Padła na kolana, potem na twarz i kilkanaście minut płakała, nim odszedł na tyle strach i paraliż. Dostała nieprzeciętnej odwagi potem. Poszła prosto do szefa. Podziękowała za życie, ale poprosiła o zwolnienie z opieki nad dziećmi i powiedziała, że po tym co zobaczyła w Majdanku po prostu nie może. Niemiec zgodził się. Odeszła. Napisała komu trzeba, gdzie trzeba czym jest KL Majdanek. Światowe mocarstwa były zajęte przygotowywanie gruntu pod państwo Izrael, ale nie obchodził ich los Żydów Narodu Polskiego w Majdanku. Biznes, to bilans zysków i strat.

W PRL ciocia Jadzia była szefem Państwowej Inspekcji Handlowej Lubelszczyzny. Prosiła moich rodziców, że gdy czegoś naprawdę potrzebujemy to pomoże to zdobyć. Rodzice nie potrzebowali, bo wiedzieli, że zdobyć, to pozbawić czegoś innych. Wiem, pamiętam, że Tato poprosił tylko dla siebie i zięcia o nowoczesne kołowrotki do wędek. I przywieźli je z wujkiem. Przyjeżdżali do nas od ówczesnego zgiełku miasta i byli latem cały swój urlop. Spali na sianie na strychu albo na stercie słomy pod gołym niebem. Dużo spacerowali po poniemieckich lasach. Pieszo chodzili nad ranem w środy na targ o 6 kilometrów do Sycowa, gdzie robili zakupy i kupowali nam słodycze. Mówili to samo, co mówiła jedna nauczycielka do nas w zawodówce. Jak się przeżyło wojnę, to chce się tylko dla ludzi dobrze. Może to nawet jest źle, bo się pobłaża dzieciom, współpracownikom i ci, którzy nie zaznali wojny, wykorzystują ich dobro do ponownego tryumfu zła. Jednak byli aniołami spokoju i dobroci. Wiedzieli, że ludzi nie naprawią. Że zło i dobro zawsze mają swój czas, często idąc obok siebie.

Potem wróciliśmy z Lublina w Beskidy. Wsiedliśmy w busa, który z dworca opisywanego tęsknie przez Stasiuka przywiózł nas do Dęblina. Jechaliśmy wzdłuż gigantycznej budowy trasy S-17, łączącej Lublin ze stolicą Polski. Czas dobrych zmian. Moment, w którym ktoś nie powiedział - a ..uj z Polską B, tylko zobaczył Polaków równymi sobie choć w tej sekwencji życia. W Dęblinie wsiedliśmy do TLK SZTYGAR i przyjechaliśmy do Katowic. Dojeżdżał tyko do Dęblina, bo reszta magistrali była remontowana pod potrzeby kolei szybkich prędkości, a zwłaszcza Pendolino.

Mój wschód, to też musi być dalszy powrót do czasów przedwojennych, które słyszałem z opowiadań Mamy i czasów wojny. Oczywiście, że dalej trzeba opowiedzieć o SS, o partyzantach trzech nacji, o najdziwniejszych zachowaniach jakie wojna powołuje u człowieka.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    13 December 2019, 13:27

    Dziękuję za komentarz. Może kiedyś weźmiemy przewodnika, ale nie bez kozery piszę na w pierwszej części opowiadania o moich dotknięciach wschodu. Tak naprawdę raczej już Lublina nie wrócę. W takich podróżach chodzi o wypoczynek i własnie dotyk.Tak.Na samym cmentarzu przy Lipowej były przewodniki i przewodnicy, ale nie o to chodzi. Zamek odpuściliśmy sobie właśnie, bo zżarło by to jeden dzieńna historię, malarstwo pewnie i inne nagromadzone tam przedmioty, a wszędzie jest tak samo - starocie, freski, obrazy, stroje, dokumenty. Nam nie o to chodziło, jak już pisałem,często podczas wycieczek rezygnujemy z chodzenia z grupą, bo wszędzie jest to samo losy, dewocjonalia, stroje, ciekawostki. Pozdrawiam serdecznie.

  • onejka

    13 December 2019, 12:01

    Uczelni wyższych w Lublinie jest 12 , Zaś jeśli chodzi o Stare Miasto i Żydów, to nie tu...miasteczko żydowskie było u podnóża zamku, nie ma po nim śladu, zaś stoi tam latarnia "ku pamięci" która pali się przez 24 h, czyli nigdy nie jest wyłączana. Następnym razem polecam przewodnika, gdyż to co naprawdę warte wspomnienia, zostało nie wspomniane .