Menu
Gildia Pióra na Patronite

Podróż

fyrfle

fyrfle

Pozbierałem zmysłowe serca truskawek w naszym ogrodzie. Patrzę na was w tym koszyku, wszystkie jesteście takim pożądaniem dla zmysłów. Ogniście czerwone, jedynie tak pachnące, niepowtarzalnie smakujące. Dotyk was pragnie. Z ust słychać panegiryki strun głosowych, gruczołów ślinowych, przyśpieszonego tętna i krążenia krwi. Wszystkie na głębię słodyczy waszych wnętrz. Lecz ja wiem też i to, wzrokiem i szóstym zmysłem dostrzegam i czuję, że niektóre z was są już bardzo zmęczone. Przebrzmiewające. Przemijające z dala od słodyczy ust jedynych, jak żony w haremie.

Dałem wam miłość i całą swoją namiętność ust, grzecznie, cierpliwie, jak nauczyciel Kamasutry, choć o mało mnie nie porwało, aby was cztery razy po dwa razy, więc poszedłem się pod inne ogrody edeńskie pod tym samym szczęśliwym niebem. Po drugiej stronie mostku na Modrzewiowej, a nad nurtem też warto było znaleźć czas na chwilę z Wieśnikiem. Zejść na brzeg, przysiąść obok kępy kwitnących jaskrów. Nacieszyć się chemią świateł wody i słońca. Barwą kamieni. Czasem naprawdę przemówią. Ba! Podpowiedzą. Lepiej tutaj utopić żale, niż w kieliszku. Lepiej ochłodzić smutki złości w zimnym nurcie, niż wypalić je najaromatycznieszym tytoniem. Zresztą nie ma takiego. Można się tutaj wyżalić myślą i słowem. Właśnie wrzucić kamień z przeszłością w wodę, ale bez swojej szyi i nie wrócić już nigdy do niej. Czasem tutaj przychodzi ten zamyślony Świątek z Placu Stany. Mogę nie tylko ja z nim pomedytować, modlić się przez niego lub zmierzchem poczuć jak mroki duszy rozświetla jego aureola i ogrzać serce jej od Boga ciepłem. A potem rodzą się gwiazdy i księżyc przychodzi. Nie musisz patrzeć w niebo. Schodzą tobie przed oczy. Moczą swoje stopy we własnym odbiciu. Nabierają blasku i czystości marzeń, które spełniają się, gdy ujrzymy je spadającymi z firmamentu nieba, aby wieść nas potem przez pasma szczytów szczęśliwości. Pozostałe machają potem z galaktyk płetwami ryb, jakby mrugały, a nam się wtedy zdaje, że, zapraszają w podróże hen, choć poza naszą dotychczasowość.

Radziechowy, nasze Radziechowy, jesteście nam zdrojem przez Wieśnika nurt, tą niesamowitą wielość życia roślin nad jego brzegami, a wśród tej niezliczoności zapachy jaśminów i czarnych bzów, wspaniałość rozdwojenia barw leszczyny, różaność i biel kwiatów ostrężyn, para dzikich cudnie barwnych kaczek. Za mostkiem przy Promiennej, jak Dudziakowej jazzowane wokalizy są pienia, sikorek, słowików. A arie kosów boccellobellissimyjn. Spokój jeszcze raz spokój jest w Wieśniku, przez armady tych drobnych rybek, majestatycznie i z wielką gracją krążące tam, gdzie nurt rozlewa się w głębię ciszy. Czasem bierze ją od cienia lipy, czasem delikatnie czerpie z danej chwili, a nawet odnajduje w popołudniu, które kolorową jasnością i ciepłem słońca. Księżyc też lubi wpaść z pełnią milczenia. Razem stają się wyzwaniem dla poetów, astronomów, filozofów i szarlatanów też polujących dusze człowiecze bez przynęty, której imię kochane Bóg.
Wędruję, pląsam duszą i ciałem, więc widzę, że w Radziechowach ogród jest sadem, rabatą kwiatową i zarazem warzywnikiem, w którym ponownie ptactwa kolory, kolejne ich śpiewy chóralne i radość życia
pszczół dostrzegłem, pracowitość, konsekwencję, cierpliwość. I zaraz motyli filuterność zawirowała, bajecznie zachwycających lotów pląsy uskrzydliły w radość, a więc wszystko jest takie, jak człowieczeństwo tutejszych ludzi, choć w sadzie i w domach naszych są szerszenie.
Radziechowy moje Radziechowy. Mój Placu Lacha i Placu Foksy. Spokoju Boży. Porządku pracowitych dni i szczęście namiętnych nocy, samonapędzająca siło życie we wciąż nowe i jeszcze bardziej zachęcające do czynienia dobra.
Ogrody nasze radziechowskie, co wyrażają zielenią swojej esencji - liśćmi ostróżek i orlików, jesteście jak skrzydła bieszczadzkich aniołów, tych z piosenek wesołych i dumnych Starego Dobrego Małżeństwa, które motywują mnie. Trzeba mi zacząć pisać o Aniołach Beskidów, których takie mnóstwo w ogrodach i sadach, czy pod dziką różą na nieużytkach, a przede wszystkim Ty dałaś mi życie i jeszcze raz przyprowadziłaś do Boga.
Bo wspaniali ludzie, to na pewno na Ogrodowej

Radziechowy, jesteście mi teraz nieskończoną wielością cudowności, którą potocznie określamy kolorami. Pielgrzymuje do Was, a maj oferuje mi nieśpiesznemu wędrowcowi do Wieczności rozlewiska kwiatów krzewów i traw. Dlatego czasem miraż zwodzi mnie. Widzę ogrody falujące skrzydłami motyli o wielu wielu barwach, a to akweny kwitnących irysów chwiejące się pod niezliczonością ludzkich i ptasich zachwytów.
Wróciłem do domu, gdzie w kuchni korale papryki, a w zielonym pokoju las kwitnących orchidei. W kuchni było duszno, jak w amazońskiej dżungli, ale przytulnie, swojsko, wciągająco, z racji wysmażanego dżemu z truskawek, więc kto by tam zawracał sobie głowę kotłowaniną chmur nad Skrzycznem, a te cichcem niezauważenie zbierały się w ulewę. Błyskawice jak siatka oskrzeli prześwietlona wypełniały ramy nieboskłonu i łubudubu!!! Jak efekty perkusyjne tworzone często na syntezatorach. Ale, ale cóż to, nad Żarem, wedle Diablaka, Rysianki i Baraniej robiło się podobnie lub gorzej. Znaleźliśmy się w okrążeniu. Kątem oka zauważyłaś błysk na północy i faktycznie! Pociągły dźwięk jakby babka w barchan. Chwila i powtórka gdzieś nad Cięciną, niczym opa w kalesony. I apiać gdzieś w Wilkowicach repeta, więc wtyczki z gniazdek i czekamy. Nagle gwałtowny wiatr, błyski i huki ze wszystkich stron. Pojedyncze wielkie krople zacinają przez balkon aż do kuchni. Zamykam drzwi i rozpoczyna się kanonada deszczu, kiebyk wszyćkie KaGieWuwianki pojadły czereśni i popiły maślanką. Po chwili do grubych jak trzmiele wodnych pocisków dołączyła się kulista jak czereśnie amunicja artylerii gradu. Może Niebiescy w Niebie pojedli weny z alei wygasłych gwiazd i dżyzdają teraz zimnym lodowym peletem, który rozpala jednakowoż moję imaginacyją, miast tłamsić. Pożabiło i podżyzdało skostkowanym lodem. Róży obiło płatki, ale zdążyłem fotografnąć jej naprawdę wysokość i piękność.

Ulewa gasła. Kotka spokojnie obserwowała wszystko, z parapetu okna kuchennego, jak Anioł Stróż, co siedzi i czuwa na prawym ramieniu, a aureolę ma tuż nad uchem. My kończyliśmy słoikować przesmaczny, mega aromatyczny i jeszcze pieniący się dżem. Bumbulellum odgłosów burzy przejęłli skrzydlaci mieszkańcy Ogrodowej. To był piękny, niezapomniany i uwieczniony dzień w naszym raju ziemskim. Osuszyliśmy tę krainę i wydarliśmy żyzność utopioną morzem łez, w którym jak powiadają "co krok, to ludzka tragedia" i zasialiśmy w niej, wypielęgnowaliśmy ją w ogród pracy, wypoczynku, spokojnych spojrzeń, w którym każdy wie co czynić ma, by był plon: śmiech, zdrowie i umiarkowanie.

297 734 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!