Menu
Gildia Pióra na Patronite

Przedwiośnie i Przednówek

fyrfle

fyrfle

Powrócę zatem do dzieciństwa i nastolecia, czyli do lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Mieszkałem wtedy w lesie w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na Dolnym Śląsku. W marcu bywały wtedy nieco cieplejsze dni ze słońcem. Odkrywało się wtedy kopce z ziemniakami. Nasze były na polu za płotem ogrodzenia posesji. Ziemniaki, które my nazywaliśmy kartofle albo zamiennie pyry jesienią okrywaliśmy słomą, ziemią, liśćmi dębu i jeszcze raz ziemią, aby nie zmarzły. Okrywa musiała wytrzymać mrozy do 30 stopni. Wtedy zimy były zimami. W marcu przeważnie leżał jeszcze śnieg, a na polu południa ogrodzenia było jeszcze lodowisko, gdzie graliśmy w hokeja. Potem przychodziły roztopy i kopaliśmy rów odprowadzający wodę do stawu w ogrodzie, w zasadzie sadzawki. Siadało się potem przy odkrytym kopcu i przebierało ziemniaki. Każdy miał rozmiar w oczach i dłoni, więc czterolatek wiedział jaki ma być ziemniak do parnika dla świń, jaki do sadzenia, a jaki dla ludzi do garnka na obiad. Chodziło o sadzeniaki, czyli te, które są średniej wielkości. Dawaliśmy je do zwykłych worków, nie cudowaliśmy jak inni. I tak do sadzenia puściły kiełki w ciut cieplejszych pomieszczeniach domu. Jadalne wędrowały do piwnicy, a małe z powrotem do kopca.

Pamiętam lubiłem zabrać ze sobą radio Lena 2 i słuchać muzyki. Tak się rodziła też miłość do wszelkiej muzyki, no i przede wszystkim do muzyki wartościowej.Potem przyszedł wprawdzie Happy And i Bolter, ale dzisiaj nie przyszłoby mi do głowy, aby poszukać tego w internecie i odsłuchać. Zostali Kofta, Osiecka, Młynarski, Cygan, polski rock i SDM czy Wolna Grupa Bukowina oraz Nieśmiertelne propozycje niezapomnianego redaktora Webera, czyli Mahler, Mozart, Bethowen,... Szło się wtedy do szkoły i pracy też w soboty. Dlatego jak przyszły te cieplejsze dni marcowe, to po prostu nie szło się do szkoły i tyle. Nie było, jak to mówią, w chłopo-robotniczych rodzinach klimatu do nauki. Ziemia była najważniejsza i musiała być obrobiona, obsiana i obsadzona w terminie, aby było co jeść ludziom i zwierzętom aż do plonów pierwszych wczesnych ziemniaków. Przednówek, który w Galicji siał taki głód i śmiertelność nam groźny nie był. Z tego co czytałem jego tragiczność wynikała z głupoty ludzkiej i nie wyciągania wniosków, czyli część Polaków była głupia dokumentnie i nie potrafiła analizować. Nie rozumieli, że zapasy trzeba zgromadzić, a nie przeżreć je jesienią w rozlicznych zabawach i weselach, wynikających z chorej tradycji. Tak, to był rzeczywiście ciemnogród.

U nas na przednówku nie było źle. Jeszcze w latach siedemdziesiątych mama piekła chleb. Cały czas w maselniczce wyrabialiśmy smaczne masło, a w kuchni w pieluchach dochodziły sery. Mieliśmy gęstą jak miód śmietanę, która rozsmarowana na kromce chleba i posypana cukrem pozostanie w nas do śmierci. W workach zawsze była w spiżarni mąka pszenna, żytnia do wypieku chleba i ciast. Mama i siostry piekły drożdżowce z jagodami i jabłkami oraz jabłeczniki i serniki. Tak cały czas mieliśmy jabłka. Przetrzymywaliśmy je bardzo prosto. Kopałem na przykład ja głęboki dół w sadzie późną jesienią i tam wkładaliśmy jabłka, po czym przesypywaliśmy kolejne warstwy żółtym piaskiem, a na górę wędrowały snopki słomy, a na nie ziemia. Trzeba to było robić umiejętnie, aby nie było za ciepło, bo jabłka by zgniły. Część jabłek dawaliśmy w siano na strychu i tam też świetnie się przechowywały. Mieliśmy też dużo fasoli, którą systematycznie zimowymi wieczorami łuskaliśmy w kuchni ze snopów, które tata przynosił ze strychu. Fasolę siało się w maju na stożki rajek ziemniaków i rosła z ziemniakami aż dojrzała i wtedy wyrywaliśmy ją i suszyliśmy na polu, na specjalnych drewnianych rusztowaniach. Wysuszoną wiązaliśmy w te snopy i wynosiliśmy po drabinie na strych. Była oczywiście dynia i były czerwone buraki. Było mleko. Stąd śniadania były przeważnie makaronem z mlekiem i kromką chleba z masłem albo śmietaną. Kolacje? Najczęściej grubo ciętym swojskim makaronem z jajkiem smażonym, z jagodami albo słodką gęstą zupą dyniową też z grubym swojskim makaronem. Często była też kapusta z fasolą i grochem oraz z grzybami,ale to nie był bigos - czysto z warzyw potrawa,zresztą uwielbiana przeze mnie. No i były wszelkie ziemniaki odsmażane z obiadu i przeróżnego rodzaju racuchy oraz bułki drożdżowe z kakaem lub kawą z mlekiem. Obiady były bardzo proste. Opierały się na zupach i na ziemniakach, najczęściej okraszonych tłuszczem z cebulką.Pamiętam też na kolację zwyczajny chleb zalewany wodą soloną z tłuszczem i skwarkami. No i pierogi ruskie były bardzo częstym daniem. Ziemniaki z mąką i tłuszczem, które smaczniejszymi były wieczorem, kiedy były odsmażane i podawane jako takie placki aż rumiano-brązowe od przypieczenia na patelni. Delicje. Do ziemniaków zawsze była kiszona kapusta i kiszone bądź konserwowe ogórki. Kisiło się ogromnie dużo kapusty i zaprawiało na wszystkie sposoby ogórki. Stąd też i na przednówku tych oczywistych oczywistości nie brakowało. Codziennie był kompot do picia z jabłek, ze suszonych jabłek lub gruszek albo ze słoików, w których były czereśnie, śliwki i też gruszki i jabłka oraz truskawki.

Na przedwiośniu jeszcze trzeba było wywieźć gnój, czyli po dzisiejszemu obornik. Termin wywożenia gnoju nie był ściśle dostosowany do agrowymogów. Czasem robiło się to przed orką zimową, a czasem właśnie na przedwiośniu. Zależało to od tego kiedy zbiornik wypełnił się gnojem, czyli odchodami świń, krów, drobiu i królików. Wybieranie gnoju i nakładanie go na wóz było żmudną robotą. Potem się jechało na pole i ściągało z wozu na kupki narzędziem, które u nas nazywali kopoc - widły zakrzywione pod kątem prostym. Całodniowa robota lub dwudniowa. A potem trzeba było te kupki rozrzucić równomiernie po polu. Robiło się to po szkole lub znowu nie szło do szkoły, gdy traktor z kółka rolniczego z pługiem miał szybko przyjechać i wykonać orkę.

Co jeszcze robiło się na przednówku? Ano dokarmiało tak zwany inwentarz żywy. Ktoś musiał stale dokładać drew pod parnik,w którym parowały się ziemniaki i nie ukrywam, że też dla mnie były często kolacją lub jej uzupełnieniem. Parowane ziemniaki po ściągnięciu skórki miały niesamowity zapach, a po posoleniu były najcudowniejszą delicją. I oczywiście była ich wersja z masłem lub gęstą jak samo masło śmietaną. No cóż. Inne były wtedy priorytety. Inaczej się żyło. Skromniej, ale prościej. Nikt nie kombinował i nie pouczał co ma kto jeść, bo nikt nie wiedział, nie powstało pewnie nawet pojęcie - dieta śródziemnomorska. Wegetarianizm i weganizm koegzystowały z dietą mięsną i nikt nie czynił siebie lepszym z powodu jedzenia racuchów czy placków pieczonych na fajerkach z ciasta makaronowego. Ludzie żyli do swojej śmierci i nie mówili nikomu ile ma żyć i pracować.

Trzeba było rozdrobnić buraki pastewne i dać krowom i królikom. Trzeba było przygotować karmę dla świń. Kurom rzucić ospy - tak rodzice mówili na śruty zbóż. Przynieś siano do żłobu krowom lub słomę. Wybrać gnój od świń, krów i królików. Rozścielić nową ściółkę. Przynieś węgla i drewna do pieca w kuchni i kaflaka w pokoju. Stale rąbać drewno i pociąć na trajzedze lub piłą motorową, a wcześniej bardzo wiele lat piłą "moja twoja". Drzewo było, ale jeszcze i tak penetrowaliśmy lasy za "suszkami", czyli wyschniętymi na wiór brzozami, sosnami czy świerkami. Były cudne do rozpałki. Najpierw dawało się do pieca kawałek smolnego, które to u nas nazywało się szczypą i na to klocki z suszek, a potem dopiero dąb lub węgiel.

Na przedwiośniu jeszcze biło się króliki. Potem tata wieszał królika na drabinie i centymetr po centymetrze skórował. Na przedwiośniu jeszcze miały piękne i trwałe zimowe futro. Potem skórę rozciągał tata na prawidle dokładnie i schła nad piecem w kuchni. Gdy ich się nazbierało, to mama jechała z nimi do skupu. Potem uruchomili na targu skup żywych królików, to jeździliśmy z żywymi królikami 20 kilometrów autobusem i sprzedawaliśmy je na targu. Ach tamte lata! Któż to i z czym nie jechał wtedy w autobusach na targ i z targu.

Na przedwiośniu, tak samo jak i zimą, jesienią i latem bardzo dużo czytaliśmy gazet codziennych, tygodników i książek. Czytaliśmy Trybunę Ludu, Dziennik Ludowy, Gazetę Zachodnią, Ziemię Kaliską, Panoramę, Radar, Na Przełaj, Przyjaciółkę, Politykę, Wprost, Prawdę, Płomyk, Świerszczyk, Płomyczek, Miś, Murziłkę, Rude Prawo i wiele innych. Byliśmy chłonni każdej wiedzy o Polsce i świecie,o życiu ludzi, a i Sport, Przegląd Sportowy i Tempo czytaliśmy i Piłkę Nożną i Sportowca. Juliusza Verna, wszelkie książki historyczne, westerny polskich autorów i oczywiście Karola Maja, Kraszewskiego, Nienackiego aż po Wielki Las, Tomka w krainach, Hugo i Jerzego Pertka i innych piszących o polskiej flocie w czasie II wojny światowej, no i klasyków amerykańskich z których najbardziej ujął mnie Erskin Caldwel. Klasykę światowej pornografii też mi podrzucali i też ją przeczytałem. Ktoś uznał, że muszę w ten sposób dorosnąć, szkoda, że ówczesne koleżanki nie podzieląły tego zdania albo podzielały, tylko ja byłem d..a.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!