Menu
Gildia Pióra na Patronite

Mrrr...

Sheldonia

Sheldonia

Powiem najkrócej,
w czym rzeczy istota,
bo może ktoś na to czeka:
Nie chodzi o to,
by człowiek miał kota,
tylko,
by kot miał człowieka.

F. Klimek

Dzień pierwszy: wybór.
No i chodzę i chodzę, a tu pustka jakaś sromotna... Ludzi dużo i owszem, ale każdy jakoś nie do pary chociaż pojedynczy... No jakoś tak nie pasuje to co w ich oczach do tego co dookoła nich i nie do końca wiem w czym problem. Gdzie szukać odpowiedniego człowieka? Tym bardziej: gdzie go mam znaleźć? Behemot ciągle tylko powtarza, że jak zobaczysz to będziesz wiedział, będziesz pewny, no że nie będzie żadnych wątpliwości po prostu... że to jak z tym, co spotyka ludzi i się potem do siebie szczerzą tygodniami, zupełnie jak Azor spod Biedronki na mój widok... No i że dopóki nie spotkasz tej właściwej osoby to taka pustka ciągle w Tobie mieszka i taki samotny się czujesz, ale jak raz te oczy zobaczysz odpowiednie, to już innych oglądać nie zechcesz. Ten Behemot to nieźle ma gadane, to pewnie przez ten wypadek, przez to auto, co go dwa miesiące temu potrąciło... strasznie mu się w głowie pomieszało. Chociaż może zawsze taki był? W sumie nie znałem go wcześniej, ciężko stwierdzić...Ale dosyć gadania, trzeba szukać, wybrać coś, bo jak tak dalej pójdzie skończę na śmietniku i jedyne co będę mógł sobie wybrać to swojego ulubionego menela.
Jest. Pierwsza... ale jakoś tak niesymetrycznie wygląda. Właściwie nie potrafię powiedzieć czym się ta jej asymetryczność przejawia, ale taka była moja pierwsza myśl. Chyba jedno oko większe ma od drugiego... i niżej też tak jakoś nierówno. Jak mógłbym żyć spokojnie z takim chaosem, nieporządkiem wokół siebie? No odpada. Szkoda, bo w sumie miała długie paznokcie, które potrafią fajnie drapać zapewne w niektórych miejscach...
Następna... Och, jaka jest piękna: jej złote włosy rozlewają się falami na ramiona, zielone kocie (!) oczy błyszczą odbitym słońcem, a uśmiech na ustach skierowany jest nawet do robaczków, które zgniata swym butem przez przypadek... Pachnie domem, takim rodzinnym, o którym każdy marzy i chciałby w nim żyć. Pachnie domem, w którym oddycha się miłością, nie powietrzem, domem, w którym także i ja mógłbym odnaleźć kąt dla siebie. Pachnie miłością do mnie... i przede wszystkim jest symetryczna, nie wprowadza sobą niepotrzebnego chaosu w wszechświat. To będzie ona! Przystępuję do obserwacji... Może połaszę się troszkę, by nawiązać już dziś pierwszy kontakt.
Och nie! A co to tam się wyłania zza rogu budynku? Co to za kudłatość kudłata? Pies? Pies! Pies!? Nie, nie, nie... Proszę, nie podchodź do niej, tylko nie to... Głaska go! No nie, głaska go... Spokojnie, to przecież jeszcze nic nie znaczy... Mogła tylko pogłaskać... Nie ma nadziei, nie ma nadziei... Przypięła czerwoną smycz do czerwonej obroży i odchodzi... Odchodzą razem.
Też coś, czerwona smycz, wstyd i hańba...
A może ta? Nie wygląda tak źle, a w akcie desperacji to czło... tfu! weźmie pierwsze lepsze z brzegu coś... Ale to nie tak miało być! Gdzie to uniesienie, gdzie ta pewność, że oto będę od teraz w dobrych rękach...? Miau... miau... miau... Może jednak ona? Kurczę, jest taka jakaś... dziwna. Oczy ma psychopaty i tak mi się wydaje, że to ona bardziej obserwuje mnie niż ja ją. Chyba czas uciekać, jak się nie pośpieszę to skończę jako zabawka dla jej staropanieńskiej samotności. Szybko, długa przez ulicę... Matko, moje serce... Ledwie zdołałem uciec przed nadjeżdżającym samochodem... ale przynajmniej ją zgubiłem.
Rezygnuję na dzisiaj, to jest bardziej stresujące niż opowiadał mi Behemot. Ludzie są męczący...
Chwilka! A to kto...? Jest niebywale piękna... jak na człowieka, oczywiście.
Siedzę schowany w krzakach naprzeciwko i obserwuję jej piękność, jej idealność, jej symetryczność, jej kociość... Ma piękne jasne, długie włosy, które wiatr rozwiewa na boki, uśmiech schowany na lepsze okazje niż wyrzucanie śmieci, no i oczy, którymi mnie tylko musnęła powierzchownie, takie psie, co w normalnych okolicznościach byłoby wadą, ale teraz... To ona. Jest moja. Czuję to, choć ona jeszcze tego nie może wiedzieć, przechodząc swoimi pomarańczowymi balerinami kilka centymetrów obok mnie...
Dzień drugi: obserwacja.
Siedzę i czekam na nią, na tą, która ma mi dać odpowiedź na wszystkie pytania, na tą która będzie mogła być dla mnie i w końcu poczuć się spełniona. No ale czekam, sądziłem pod jej blokiem całą noc, ciałko całkiem mi skostniało, a ona nie wychodzi... Sądząc po dzwonach kościelnych już szósta godzina, a mi tak zimno i nudno i tęskno i już chciałbym zapełnić jej tą dziurę w sercu sobą, a ona mi nie pozwala tym swoim dłużącym się zniknięciem. A co jeśli ona też w otchłani mieszkania chowa jakiegoś Burka, Azora, czy nie daj Boże, Dżekiego...? Muszę być cierpliwy... Cierpliwość to cnota. Jak wszystko co trudne do utrzymania czy zdobycia... Muszę byc cierpliwy, cierpliwy... Miau... miau... miau... Całkiem wygodna ta ławka, idealna na krótką drzemkę...
Dzień trzeci: obserwacja.
W końcu się pojawiła. Co prawda nie siedziałem tutaj cały czas, bo rozpraszały mnie pewne rzeczy, które koniecznie musiałem poganiać, sprawdzić, ale jednak miałem drzwi wyjściowe praktycznie cały czas na oku. Stęskniłem się za nią, za jej chwiejnym krokiem, jakby każdy podmuch wiatru przerzucał ją sobie z rąk do rąk. Wywnioskowałem, że nie ma psa, przecież bym zauważył... Idealnie. Chociaż sama jeszcze o tym nie wie, to całe jej mieszkanie jest przygotowane na mnie, jest czekaniem na mnie, jest mi przeznaczone. A i ona urodzona dla mnie, chociaż kilkanaście lat wcześniej niż ja... Już wtedy, była naznaczona mną. A teraz przyszedłem, by zabrać co swoje... Idę za nią małymi kroczkami, by nie zauważyła mojego małego istnienia, by nie przegoniła raz na zawsze odtrącając swoje jedyne szczęście pod moją postacią... Kiedy to kroczenie za nią zaczęło mnie już męczyć, jakby czytając w moich myślach, zatrzymała się u celu swojej wędrówki. A okazał się nim przystanek, skąd po chwili zniknęła w otchłani tego szarlatańskiego urządzenia, które od czasu do czasu rozjeżdża bez skrupułów moich mniej inteligentnych braci. Zapowiada się długie czekanie, długi dzień, długie nic... Ileż będę musiał tutaj na nią czekać? Tego nawet Behemot nie może przewidzieć niestety...
Dzień czwarty: obserwacja.
Nie mogłem wczoraj wysiedzieć na tym przystanku. Strasznie mnie gniotło wszystko wszędzie i wiatr zawiewał jakoś strasznie i nudno tak i nudno, minuty mijały jak godziny, więc już po paru minutach zupełnie zgłodniałem. Musiałem się czymś czym prędzej posilić i na samą myśl o posiłku śliniłem się zostawiając za sobą strużkę śliny. No, może teraz trochę przesadziłem, no ale głód to nie przelewki... Na szczęście śmietników na tym padole ludzkich łez nie brakuje, z czego skorzystałem z niemałą satysfakcją. Oczywiście wolałbym jeść żarełko z puszek z kotkiem, o co obecnie się staram, jednak na razie musi mi wystarczyć wspólny talerz z menelem. Gdy już zjadłem wykwitną kolację z bzyczeniem much w tle, poszedłem pod jej blok, by tam czekać na jej twarz. Gdy już wracała, zobaczyła mnie w cieniu, nasze oczy błyszczały światłem latarni, a powietrze wibrowało... Usłyszałem jej przyśpieszony puls, ale szybko się odwróciła i pobiegła schodami do domu. Byłem zaskoczony, ale i zadowolony... Jej reakcja oznaczała, że czuje to samo co ja. A więc jesteśmy sobie przeznaczeni... Niestety od tamtego czasu, a dokładnie dzisiaj, jej nie spotkałem. Miau...
Dzień piąty: akcja.
Patrzę na jej falujące na wietrze włosy i smutny wzrok wpatrzony w ziemię znajdującą się kilka metrów poniżej. Zastanawiam się, jak widzi otaczającą ja rzeczywistość. Widzę, że jest goła, przynajmniej od pasa w górę, bo tyle dostrzegam przez otwarte okno, przez które się wychyla. Widzę, jak wyciąga przed siebie ręce i łapie na rozpaloną skórę zimne krople deszczu... Zamyka oczy, zaciskając dłonie w pięści. Myśli, że jest sama, że nikt jej nie widzi, jest ciemno... w samotności można być sobą. Patrzę na nią z ukrycia i wyczuwam połączenie... Behemot jednak nie kłamał... Więc jednak jest jakiś przepływ informacji, jeśli wybierze się odpowiednią osobę i oswoi się wystarczająco swoje dusze... Jest sygnał... Nie odrywam oczu od tańca jej dłoni na deszczu, a do mojego mózgu wpływają informacje...

To był ciężki dzień. Potrzebowała odetchnąć. Wychodząc dziś po południu z gabinetu prezesa czuła spływającą po wnętrzu uda strużkę spermy... Stojąc w oknie i patrząc w ciemniejącą z minuty na minutę przestrzeń przypominała sobie to delikatne łaskotanie jakie wywoływało nasienie, tym samym odciągając jej myśli od upokarzających rzeczy, które robiła zaledwie kilka minut wcześniej. Potrząsnęła głową, a na jej twarz rozsypały się długie, jasne włosy, miała dość wspominania tych chwil... jego oddechu na skórze, jego obleśnego posapywania, gdy tymi wielkimi, tłustymi dłońmi trzymał ją w biodrach i gwałtownie wbijał się w nią, by ulżyć sobie i zmniejszyć swoją frustrację. A ona się zgadzała... zgadzała się, bo chora matka... bo drogie leki... bo wysoki czynsz... bo jedzenie... bo... zawsze znalazło się coś, co byłoby ważniejsze od jej własnego szczęścia. A on dobrze o tym wiedział, wiedział, że nie chce, nie może stracić tej pracy, że gdyby nie ten tysiąc złotych miesięcznie na jej koncie, musiałaby poszukać sobie miejsca pod latarnią... co pewnie i tak nie było by zbyt łatwe, bo w tej pracy konkurencja największa... Więc stoi w oknie, w pokoju, który zalewają ciemności i patrzy pozbawionym, uczuć wzrokiem w mrok. Czuje się obserwowana, rozgląda się, wyostrza wzrok, przeczesuje wzrokiem całą przestrzeń kawałek po kawałku. W końcu coś dostrzega.
Siedzi spokojnie na dachu przedszkola naprzeciwko i patrzy złotymi oczyma. Obserwuje każdy jej ruch niczym niewzruszony. Jej oddech się uspokaja, spojrzenia się krzyżują, nożem można ciąć powietrze...

Zauważyła mnie. To dobrze, nie pomyliłem się myśląc, że jest wyjątkowa... Nie pomyliłem się wybierając ją. Jakiś facet podchodzi do niej od tyłu bezszelestnie i obejmuje w pasie. Gdy jego skóra spotyka się z nagością, jej umysł trzeźwieje, a połączenie między nami zostaje przerwane. Jestem zły, to nie tak miało wyglądać! Czym prędzej zeskakuję z dachu i biegnę pod jej blok i miauczę pod nim tak długo, aż jej twarz pojawia się w oknie...
- Kici kici... - woła mnie.
Nie reaguję, za to skomlę jeszcze bardziej, żeby zwabić ją na dół, żeby do mnie zeszła... Dla dodania dramatyzmu kładę się na plecy i wyginam tylnie łapki... Jej głowa znika z otworu w ścianie, a po upływie dziesięciu minut słyszę te tak bardzo znane kroki w oddali, a potem coraz bliżej... Dla zachowania pozorów miauczę dalej żałośnie, by pobudzić jej kobiece, naiwne serce...
- Oj, ty mały biedaku, co ci się stało? Przecież nie mogę cię tutaj zostawić, chodź dam ci mleczka, jakiejś kiełbaski, na pewno znajdzie się jakieś miejsce dla ciebie... no chodź tutaj, nie bój się...- mówi uspokajająco, biorąc mnie delikatnie na ręce.
Wtedy ją gryzę, zatapiam swoje małe ząbki w jasną skórę jej nadgarstka. Na te kilka sekund mój jad przedostaje się do jej krwiobiegu i zanim zdąży odskoczyć przerażona i wypuścić mnie z rąk na podłogę u swoich stóp, już jest moja. W tym czasie rana na jej ręce znika całkowicie tak samo jak ostanie minuty z jej pamięci. Patrzy na mnie i dostrzegam jak powoli na powrót staje się sobą i podchodzi do mnie i bierze na swoje ciepłe dłonie.
- Oj, ty mały biedaku, co ci się stało? Przecież nie mogę cię tutaj zostawić, chodź dam ci mleczka, jakiejś kiełbaski, na pewno znajdzie się jakieś miejsce dla ciebie... no chodź tutaj, nie bój się...
A więc Behemot miał rację... To faktycznie działa...

Tak my, koty, wybieramy sobie właścicieli.
Miau...

4847 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • CzerwonaJakKrew

    13 March 2013, 22:03

    Zgadzam się z PetroBlues... Tęskno nam, tęskno nam tu... Takie jakoś bardziej puste cytaty bez Ciebie... Życzę inspiracji.... :)

  • Sheldonia

    8 March 2013, 14:31

    Jakże miło, że zajrzałeś w me skromne (opuszczone nieco ostatnio) progi:)
    Nie mam weny, nie mam o czym pisać, mam nudne życie, szukam inspiracji...:)
    Także pozdrawiam, Petro:)

  • PetroBlues

    27 February 2013, 17:52

    O! Opowiadanie o mnie:D Jak na kota przystało, łaszę się nisko i z szacunkiem:P

    Tak poważnie to zaintrygowałaś mnie, bardzo mi się podoba Twój pomysł:)

    PS: Czemu ostatnio tak mało piszesz? Tęskno:)

    Pozdrawiam ciepło:)

  • luterin

    4 November 2012, 00:15

    Nie...no, ja chyba koty polubię !!! Zgadzam się z Laurą i Albertem jesteś mistrzynią słów, bezsprzecznie :))

  • CzerwonaJakKrew

    25 October 2012, 16:59

    Oootak,dla mnie też jesteś mistrzynią słów...
    I ten utwór,który tak pięknie nam skomponowałaś...
    A zakończenie... Niezaskakująco zaskakujące...

    Pozdrawiam,
    Czerwona

  • Albert Jarus

    21 October 2012, 11:09

    Oj godne to i urokliwe...
    Bardzo mi się podoba Twój styl.
    Zakończenie, wiem... musiało tak się skończyć, ale to w jaki obraz temu nadałaś- boskie :)
    Jesteś mi tu mistrzem..

  • Sheldonia

    20 October 2012, 05:27

    Dziękuję:)
    I faktycznie nie zauważyłam tego błędu, bo zazwyczaj piszę każdą część innego dnia i jakoś mi to umknęło;) Dzięki.

  • Gothic Sanctuary

    19 October 2012, 21:54

    Podoba mi się. : )
    Tylko, dlaczego na początku w opisie kobieta ma czarne włosy, a później, a dokładnie we fragmencie o szefie, jasne?