Menu
Gildia Pióra na Patronite

SOŁA

fyrfle

fyrfle

Powiadają, wmawiają, że najpiękniejszymi są wody Adriatyku, czy Morza Śródziemnego. Dziwne to. Niesprawiedliwe bardzo. Krzywdzące. Gorycz zbierające w gardle. Zatrzymujące ślinę w poczuciu dyshonoru. Budzące ścisk szczęk i wyrywające wręcz płuca pytanie - dlaczego? Odpowiedź przychodzi i po pewnym czasie i jest nią słowo pustka. Słowo określenie, wobec powiadających i powiadając wmawiających.

Wystarczy stanąć na moście w mieście powiatowym i fundamentalnego złocistego napoju w naszym kraju, potem oprzeć się bądź nie na barierce i patrzeć w dół na nurt, a pod nim na poaszczysto-kamieniste dno. Wystarczy spojrzeć w styczniu. Nie trzeba wspomagania hajem letniej intensywności promieni słonecznych. Wpatrywać się w nurt i studiować go. Filtrować. Przesączać przez zmysł wzroku. Musi przyjść olśnienienie ducha w radości. Sycenie duszy i ciała zachwytem. Pławienie się w pięknie i niesamowitości, czymś, co się wie, że wykracza poza maluczkość człowieczeństwa, co przynosi uświadomienie, skąd tak naprawdę wszystko to jest.

Nurt rzeki jest bardzo szeroki. Wydaje się taki spokojny, jakby już chciał odpłynąć całkiem na niziny, tam rozlać się w połać ogromną jeziora i zasnąć wreszcie, aby nie być już te miliony lat spełnieniem mitu o Syzyfie. Każda rzeka kiedyś chciałaby wreszcie dopłynąć w całości. Oderwać się od swoich źródeł i dopływów i spocząć w ciszy. Nawet wyschnąć raz na zawsze. Wyparować i rozpłynąć się w miliardach sekwencji pary. Zapaść wreszcie w nicość. Jak człowiek zmęczony do ostateczności stuletnim życiem, nie pragnie już i wzdryga się przed wiecznością. Pragnie, jeśli już, to żeby to było tym momentem, kiedy po osiemnastogodzinnym dniu kładzie się w łożu szerokim i długim i czuje przypływ odprężenia organizmu, a kładąca się obok kobieta kładzie swoją dłoń w jego tym miejscu, w którym odczuwa najbardziej erotyczną przyjemność z dotyku.
W każdym miejscu zieleń nurtu jest inna. Dobrze, że jest tyle odcieni zieleni, że jest tyle kamieni szlachetnych w odcieniach tego koloru. Zaraz patrzący przypomina sobie choćby o szmaragdzie i pragnie nim obdarować swoją ukochaną, choć jeszcze nie wie w jakiej formie jej ten drogocenny kamień ofiaruje. Broszka? Kolczyki? Pierścionek? Myśl, w zasadzie postanowienie zrodzone, przypieczętowane zgodą duszy, złożone pod serce, czeka na właściwą najbliższą ich jedni chwilę.

Różnorodne kamienie w rzece, tworzą mozaiki, dodają nurtowi piękna. Przywodzą na myśl lato, kiedy koło tych sporej wielkości skał gromadzą się sporej wielkości ryby z tęczowymi, czy też różowymi liniami bocznymi i tam odbywają jakby jakiś rytuał religijny, pływając dumnie i majestatycznie dookoła tych kamieni i od czasu do czasu polazując patrzącemu pełnię gracji swoich ciał.

Żeby znaleźć się na moście i zobaczyć te genialne sekwencje natury, trzeba od do czasu umówić się z fryzjerką na podcięcie włosów na głowie i brwiach. Wsiąść do czerwonego autobusu MZK. Skasować bilet. Zdezynfekować ręce. Wygodnie oprzeć się i jechać też patrząc i widząc. Kim jest ta kobieta, której mówił dzień dobry obok budki przystankowej? A która teraz siedzi w głębokim zamyśleniu. Zawsze i wszystkim dookoła we wsi mówi dzień dobry. Nie ma głowy do zapamiętania ich, ale wie, że oni wiedzą o nim wszystko. Wiedzą i jest ich tematem rozmów w domu, przy posiłkach, między pocałunkami. Poza tym, to dzień dobry, to jakiś element tworzenia wspólnoty, zacieśniania więzów społecznych. A nuż odbiorą go dobrze. Może kiedyś pierwsi powiedzą dzień dobry. Może przestaną wpierw oceniać. Przeanalizują. Przemyślą. I wyjdzie im rachunek sumienia. Wszyscy jesteśmy grzeszni, a bywamy podli. Poza wyjątkami. Nic to. Zatem wszyscy mamy prawo do kobiety, wszyscy mamy prawo do mężczyzny. Nic, że nie raz, nim wreszcie, a czasem nigdy. No i wreszcie mijając spojrzą z uśmiechem, wypowiedzą z radością słowa przywitania. Serdeczności. Dobrych życzeń. No więc kim ona jest. Gdzieś 55. Ale jeszcze w gazie zdecydowanie. Nsuvzycielka? Może urzedniczka banku? PZU? Swoją drogą urzędniczki. Bywają dobre. Empatyczne. Genialne w dawaniu i braniu miłości. Czas wreszcie przywrócić je, choć niektóre, na cokół i uczynić z powrotem pomnikiem dobra, odniesieniem człowieczeństwa.

Autobus dojechał do browaru. Zatrzymał się na przystanku piwiarnia, co zapowiedziała spikerka z głośnika, tym słodkawym duszącym głosem, jak mdlą i duszą te damskie perfumy, co to je przeważnie kupują kobiety i którymi tak wnerwiają mężczyzn pokolenia sześćdziesiątych lat. Ci zniwieścieli, późniejszych pokoleń - czort jeden wie - mogą je one rajcować. I te perfumy i te kobiety duszące dusznością wszystkiego czym są i co sobie i na siebie zadają.

Na tym przystanku, to jak zwykle powinno wsiąść jakieś indywiduum pochodzenia od ludzkiego. I nie pomylił się. Nawet dwa. Stanęli obok. Jeden wielki, drugi kurduplaty. Oba chude, zniszczone na twarzach, mimo masek było to widoczne. Coś jakby lumpen proletaryat. Mówią, że mieli ziemię. Dużo jej. Bo to wiocha była, taka z dechami. Posprzedawali pod inwestycje. Dobrze posprzedawali. Żyli jak paniska. Nie zainwestowali. Forsa popłynęła w gardła. Przybyło plazm. Zlumpieli.

Drągal o fizjonomi szczudła miał jasnoniebieską maskę jednorazówkę, taką z Chin. Wyglądała jakby używana przez rok. Była niesamowicie zniszczona i brudna. Plamy, przebarwienia, syf. Obrzydlistwo. Ale knajpek był jeszcze bardziej pomysłowy. Odwrócił maskę na drugą stronę, bo one po pewnym czasie kulkują się i utrudniają oddychanie. Taka kulka może spowodować zakrztuszenie. No to odwrócił półwiejski racjonalizator. Oddychał. Maska poruszała się, a farfocle spadały na podłogę autobusu. Trudno uwierzyć, gdy prawda jest faktem.

Tyle trzeba wycierpieć, nawet więcej, nim oczyści nas piękno nurtu Soły i ponownie staniemy się romantyką, kumulacją szczęścia.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!