Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pomarańcze

Sheldonia

Sheldonia

Popatrzyła w lustro, które znajdowało się przed nią. Zobaczyła zmęczoną twarz, udawaną radość, którą tego dnia powinna czuć i stado wątpliwości, wypisanych na czole, widocznych pod postacią małych zmarszczek. Westchnęła. Odwróciła się na krześle, tyłem do lustra, przodem do łóżka. Ich wspólnego łóżka, w którym dusze łączyły się w jedną całość. Przynajmniej na początku… Na pościelonej powierzchni leżał jej strój na dzisiaj. Lawendowa sukienka do kostek. Skromna, ale elegancka. Obok czarna torebeczka. Na podłodze stała para siedmiocentymetrowych czarnych szpilek. Na szafce nocnej leżało małe pudełeczko z obrączkami.

„Nie zapomnieć obrączek!” – Zanotowała w pamięci.
Oparła łokcie na kolanach, twarz ukryła w dłoniach. Chciała mieć to już za sobą. A przecież to powinien być najpiękniejszy dzień jej życia. Co prawda bez pięknej, białej sukni, kościoła i hucznego wesela, ale zawsze to ślub. Chyba nawet pan młody nie był odpowiedni…
Pan młody siedział w pokoju obok i spokojnie oglądał telewizję. On nie ma żadnych problemów. Kocha ją, chce z nią być, oświadczył się, nie ma wątpliwości i nie dostrzega, że ich związek ma jakiś margines, w którym nie ma dla niego miejsca.
Gdy wszedł do sypialni, zastał Magdę w tej dziwnej pozycji. Gdy usłyszała jego głos, aż podskoczyła na krześle.
- Co się dzieje, kochanie? Powinnaś się już przygotowywać. Za trzy godziny powinniśmy być już w Urzędzie Stanu Cywilnego. Ja tylko muszę założyć garnitur, ale ty zawsze masz problem z wyszykowaniem się na czas. Powinnaś…
- Przestań! Przestań mi mówić, co powinnam.
Zaczęła płakać. Podszedł do niej, wziął za rękę i poprowadził w stronę łóżka. Posadził ją obok sukienki, a sam uklęknął u jej stóp. Popatrzył jej w oczy.
- Magda, powiedz mi co się dzieje.
- Ja… nie wiem. Coś jest nie tak. A co jeśli popełniamy błąd?
Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Błąd?! I mówisz mi o tym dopiero teraz?! Dziewczyno, wiesz na czym polega związek dwojga ludzi? Na mówieniu prawdy, dzieleniu się obawami, problemami, sekretami… Za chwile mamy brać ślub, a się okazuje, że ja cię w ogóle nie znam!
Zauważył, że krzyczy. Zaczął liczyć do dziesięciu, by się uspokoić, ale zanim dotarł do połowy, usłyszał:
- Krzysiek, ja… Ja zakochałam się w kimś innym. I naprawdę myślałam, że jak skończę tę znajomość, to mi przejdzie… Że poczuję do ciebie to samo, co na początku, że będzie nam ze sobą dobrze, że… Że się znowu w tobie zakocham, ale… ale…
- Ale się nie zakochałaś… - Powiedział cicho, spuszczając głowę.
- To nie tak. Kocham cię. Jesteś wspaniałym człowiekiem, wiem, że nie zabrakłoby mi niczego przy tobie, ale nie jestem w tobie zakochana, rozumiesz? Nie mogę wziąć z Tobą ślubu tylko dlatego, by mieć lepsze życie. To nie byłoby fair…
- A to, że mnie zdradziłaś było fair?! Boże, z kim ja chciałem wziąć ślub! Co za idiota ze mnie… A z ciebie jest zwykła… - Nie dokończył. Ukrył twarz w dłoniach.
Nastała grobowa cisza. Nie wiedziała jak ma się zachować. Wstać i wyjść? Przeprosić i przytulić? Gdy patrzała na jego załamanie, czuła okropny ból. Nie chciała go skrzywdzić. To, że zakochała się w tamtym… Przecież gdyby miała na to jakikolwiek wpływ… Czuła się jak szmata. Usłyszała jego prawie niesłyszalny szept:
- On był tu wczoraj… Powiedziałem, że cię nie ma. Nie chciałem, żeby ktoś nam przeszkadzał tego wieczoru, a może podświadomie czułem, że po tej wizycie nic nie miałoby już sensu…
- Był tutaj…? Krzysiek, ja z nim nie rozmawiam od dwóch miesięcy, odkąd mi się oświadczyłeś…
- To niczego nie zmienia. Był tutaj i zostawił list dla Ciebie. Powiedział, ze to prezent ślubny, więc chciałem dać Ci go dziś wieczorem, po naszym…
Urwał. Widziała, jak go to wszystko boli. Niemal czuła jego fizyczny ból. Popatrzyła na swoją sukienkę, łza spłynęła po policzku. Jednak gdy zrozumiała, że jest to łza spowodowana ulgą a nie smutkiem, poczuła do siebie wstręt.
Krzysiek wstał i wyszedł z pokoju, po chwili wrócił i wyciągnął w jej stronę dłoń z niebieską kopertą. Nie potrafiła podnieść ręki. Rzucił więc kopertę na łóżko i wyszedł. Trzasnęły drzwi, najpierw te z sypialni, potem wejściowe. Rozpłakała się na dobre. Rozerwała niebieski papier i zaczęła czytać…
„Może jest już za późno, by zawrócić. Może już nie ma dla nas ratunku. Jeżeli naprawdę go kochasz, zrozumiem. Ale tamtego dnia, gdy się żegnaliśmy, wiedziałem, że nie tego chcesz. Może się myliłem, może teraz też się mylę, ale jeżeli nadal jestem w Twoim sercu, to nie jest to przypadek. Jeżeli jest już za późno i wyszłaś za niego, trudno. Wyjadę następnego dnia i spróbuję o Tobie zapomnieć. O Twoim uśmiechu, gdy zębami przytrzymywałaś mój język, o tym, jak siedziałaś na moim balkonie, grzejąc dłonie kubkiem z herbatą, nawet, gdy na zewnątrz było 30 stopni. Nawet o tym, jak śpiewałaś „Chciałbym umrzeć z miłości”, biorąc prysznic. Jeżeli jednak miałem rację, wrócisz do mnie. Będę na Ciebie czekał cały dzień. Więc albo do zobaczenia albo żegnaj. Kocham Cię, G.”

Gwałtownie wstała, pobiegła do przedpokoju, ubrała buty. Szybko zbiegła po schodach i nie obracając się za siebie, dotarła na przystanek. Na szczęście autobus miał się pojawić za kilka minut. Nie miała żadnych wątpliwości. Nie miała żadnych złudzeń. Wiedziała, co musi zrobić. Chyba taka jest prawdziwa miłość – zero pytań, same odpowiedzi.
Wsiadła do autobusu, z nerwów obgryzła wszystkie paznokcie. W końcu jej przystanek. Wysiadła, biegła szybko w stronę jego bloku, wpadła na klatkę schodową, po drodze taranując kobietę z zakupami. Pomarańcze rozsypały się po całych schodach. W końcu jego drzwi, nacisnęła dzwonek. Nasłuchiwała jego kroków w przedpokoju. Cisza. Słyszała tylko walenie swojego serca o żebra i przekleństwa kobiety od pomarańczy piętro niżej. Zadzwoniła jeszcze raz. Nic… Usiadła zrezygnowana na schodach, zaczęła płakać, zacisnęła pięści i waliła nimi o swoje uda. Przeklinała się w myślach…
- Wiedziałem, że wrócisz.
Usłyszała jego głos za swoimi plecami. Odwróciła głowę i podniosła załzawione oczy w jego stronę. Stał z mokrymi włosami w samym ręczniku przewiązanym w pasie. Krople wody kapały mu z głowy na nagi tors. Wyciągnął w jej stronę dłoń:
- Chodź, przygotowałem dla nas obiad.
Popatrzyła na jego twarz, na którym już gościł uśmiech pełen szczęścia i zadowolenia.
- Dla nas…? Skąd wiedziałeś…? Przecież ja… - Nie potrafiła dobrać słów.
Przytulił i wprowadził ją do swojego mieszkania.
- Gdy się kogoś kocha, takie rzeczy się po prostu wie…
Zamknął za sobą drzwi, na których widniała tabliczka z napisem „Szczęście”. Do dziś kobieta od pomarańczy, gdy przechodzi obok ich drzwi słyszy rozbrzmiewający śmiech. Jej śmiech…

Dla N.

4847 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    9 November 2011, 15:40

    Czasami marzenia się spełniają. Wierzę, że to Twoje także.

  • Albert Jarus

    9 November 2011, 15:31

    ... bo jest o moim marzeniu...

  • Sheldonia

    8 November 2011, 10:36

    A dziękuję:)

  • Albert Jarus

    8 November 2011, 09:55

    Tak tez czułem.
    Fajna dedykacja, dopiero zauważyłem :)

  • Sheldonia

    7 November 2011, 15:25

    Ten obiad to taka metafora:)

  • Albert Jarus

    7 November 2011, 15:17

    Taaaaaaaaaaaaaaaaak!
    Ale ja myślę, że oni nie jedli obiadu tylko się kochali. Ja tam bym się kochał :)
    W sumie to fakt... szczęśliwe zakończenie