Menu
Gildia Pióra na Patronite

Jak wyrwać zakonnicę

Albert Jarus

Albert Jarus

Podobno każdy z nas nosi w sobie swoje własne „wewnętrzne dziecko”. Takiego stwora, którego dobrze jest wypuszczać od czasu do czasu, żeby być szczęśliwym. Dzięki temu powinniśmy być zdrowsi, silniejsi i mniej zestresowani. Choć w moim przypadku zamiast dawać radość wpędza mnie w kłopoty. Weźmy na przykład wieczorne wyjście do klubu. Kilka drinków, taniec, ponętne spojrzenie kobiety przy sąsiednim stoliku. Dorosły, odpowiedzialny głos powie „Nie podchodź. To nie jest partnerka dla ciebie. Taka kobiet w klubie to złe połączenie”. Głos nastolatka brzmi nieco inaczej. ” Zamienię z nią kilka słów, jest taka urocza. Może to ciekawa osoba. A nawet jeśli nie, to miło spędzę czas, porozmawiam, potańczę…”. I głos wewnętrznego dziecka. A moje dziecko oczywiście nie powie: „To zła pani, boję się jej”. Tylko bierze rozpęd i skacze na główkę bez zbadania terenu. Ono zawsze reaguje emocjonalnie. Nie dopuszcza do siebie słowa „analiza” czy „rozsądek”. Zupełnie jakby było wyprane ze słownictwa dorosłego człowieka. A najgorszy jest głupkowaty uśmiech na widok osoby czy rzeczy. Przekonanie „chcę ją mieć i koniec”. W tym momencie grymas i tupanie nogami na nic się zda. Nawet wizja kary nie jest w stanie odciągnąć mnie od zamierzonego celu. Przecież dorosły człowiek tak się nie zachowuje. Dorosły…? Przeszło trzydziestodwuletni facet. Owszem, zdarzają się chwile, dni, kiedy rozsądek bierze górę. Choć wtedy zastanawiam się czy nie jest to czasem brak akceptacji mojego dziecka. Na domiar złego dziś znów stwór dał piękny popis swych umiejętności, za które powinien otrzymać owacje na stojąco.

Był to kolejny nudny dzień w pracy. Papiery przewalałem z kąta w kąt, by choć przez chwilę przełożony myślał, że pracuję. Jeszcze kawa, kilka podróży windą na sąsiednie piętra- tak dla rozprostowania kości. Później już tylko sprzątnięcie bałaganu. Wypruty i całkowicie bezużyteczny mogłem powrócić do jałowości, prawie jak eunuch. Choć powrotem też bym tego nie nazwał. Przebicie się przez miasto graniczyło z cudem. Sprzęgło jedynka, dwójka hamulec, gaz… jednym słowem korek. Wyjechałem z miasta. Kilka kilometrów dalej jest! Stoi przydrożna sierotka. Obcisła bluzka, jeansy, obcasy. Łapała stopa. Nie jestem bez serca więc chciałem podwieźć dziewczynę. Jak się okazało inni też chcieli. W ostatnich chwili wcisnąłem hamulec, kierunek i ominąłem dwóch wariatów. Wcisnęli się przede mnie. W lusterku widziałem, że z żadnym nie pojechała. Wielki plecak i karta z napisem „Kraków” utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie jest to pani lekkich obyczajów. No nic, pojechałem dalej. Nie minęło kilka minut jak na poboczu zobaczyłem kolejną niewiastę, która wybrała się autostopem. W tym przypadku słowo „niewiasta” jakby trochę bardziej pasowało, ową kobietą była zakonnica. Raczej nic niezwykłego, ale widziałem coś takiego po raz pierwszy. Odruch bezwarunkowy- ominięcie bez spoglądania w oczy. Tak właśnie chciałem zrobić, ale jakiś baran bezczelnie zajechał mi drogę. Jeszcze pamiętam jego twarz. Pomarszczony staruszek z suniętymi nisko na nos ciężkimi okularami. Sweter błękitny i biały kołnierzyk. Co dziwne uśmiechną się i skiną ręka, z tym, że nie wyglądało to, na przeprosiny. Z piskiem zahamowałem tuż przed samą zakonnicą. Zmieszany lecz nie wstrząśnięty spytałem:
- Czy podwieźć gdzieś siostrę? - No a co miałem powiedzieć?!
- Nie dziękuję - odpowiedziała.
- Ale może jednak. Jadę w tę stronę - próbowałem się upewnić czy aby na pewno.
- Nie trzeba, czekam na księdza. Miał tędy zaraz przejeżdżać.
I oczywiście to jest ten moment, w którym dziecku zachciało się bawić. Nawet nie wiem czy mogę to nazwać zabawą, może bardziej odkrywaniem nowego lądu i zaspokajaniem ciekawości. Wysiadłem z samochodu, podszedłem bliżej. Oparłem się o maskę , założyłem ręce i… wstyd mi, ale niestety wyskoczyłem z niekontrolowanym tekstem.
- To po jakiego grzyba machała siostra ręką?
Na to ona spokojnie odpowiedziała.
- Ma pan podobny samochód do księdza. Pomyliłam po prostu.
- I kolory też?
- Słucham ?
- Mój jest srebrny, a widziałem jak siostra machała na czerwony i granatowy tuż przede mną.
- Pomyliłam… - odpowiedziała zmieszana. Była jakaś niespokojna, wpatrywała się gdzieś w daleki punkt na drodze. Po chwili ciszy znów zaczęła.
- Wybaczy pan… nie chcę być nieuprzejma, ale przeszkadza mi pan troszeczkę.
- Że co? A niby w czym, bo jakoś szczególnie siostra przepracowana nie jest. Chyba, że branża inna, a habit dla niepoznaki - próbowałem zażartować. Ale żart okazał się bardzo kiepski. Wiedziałem o tym, jednak moje dziecko zaczynało zabawę w najlepsze. Ja jako dorosły mężczyzna zauważyłem jedynie jej piękne migdałowe oczy, aksamitną skórę i pojawiające się coraz mocniejsze rumieńce. Dłonie miała jak porcelanowa laleczka. Przez myśl mi nawet przeszło, „czy flirt z zakonnicą to grzech”. Wyciągnąłem papierosy, takie sztuczne wydłużanie czasu postoju. Ja ze spokojem, a zakonnica z coraz większymi nerwami.
- Panie! No proszę jedź już. Nie mam czasu…
- Przepraszam jeśli uraziłem. Żart był nie na miejscu, wiem.
- Nie chodzi o żart. On wszystko widzi.
- Że niby ten na górze?
- Tak jakby. Będę mieć problemy, proszę niech pan jedzie. Ja sobie poradzę. Zaraz będzie ksiądz…- przerwała nerwowo.
- To może poczekam. Będzie się siostra czuła bezpieczniej.
- Z panem bezpiecznie? Wolne żarty. Schwarzenegger z pana żaden.
- Ze mnie taki sam Schwarzenegger jak z siostry zakonnica- powiedziałem, chcąc potwierdzić swoją męskość. Nie wiedzieć czemu zaśmiała się. Choć jak się później okazało miała słuszny powód nie tylko wyśmiać mnie, ale nawet wystawić na pośmiewisko publiczne. Przez chwilę zniknęło napięcie z jej twarzy. Ach... uroczy uśmiech. Ale chwila nie trwała długo. Zza szopy stojącej obok wyszedł łysiejący facet. Brzuch na którym z trudem zapinała się koszula i grube denka okularów nie wróżyły nic dobrego.
- No długo jeszcze będziesz plotkować! Weź się do roboty, wiesz że każda minuta kosztuje!
- Przepraszam - szepnęła. I na to ja rycerz w zbroi.
- Ma pan jakiś problem?! Zaraz go szybko rozwiążę!
- A idź pan mnie stad! Zresztą, jesteś już wolna - powiedział po chwili zastanowienia kierując wzrok na zakonnicę.
- Ale chyba mnie pan nie zwalnia?
- Nie. Koniec zdjęć na dziś. Wynik 112 do 42 oczywiście nie dla ciebie.
- Zdjęć?- Spytałem.
- Tak, może pan już zabrać Olkę - powiedział grubas.
- Podwieziesz mnie?- Powiedziała zdejmując habit. W jednej chwili zaczęła mówić na „Ty”. Spod jak się okazało przebrania wyszła smukła, drobniutka dziewczyna. Jeszcze bardziej urocza i słodka niż na pierwszym zapisanym w myśli obrazku.
- Olka jestem – powiedziała śmiało wyciągając rękę.
- Tomek, miło mi – nie byłem dłużny.- To co ty właściwie robisz?- spytałem otwierając jej drzwi do samochodu.
- Kręciliśmy materiał do programu tv. Taki test. Mijałeś może ładną laseczkę łapiąca stopa.
- Owszem.
- To Kaśka. Mieliśmy sprawdzić dla kogo szybciej zatrzyma się kierowca i jak słyszałeś zakonnica ma dużo mniejsze szanse.
- No niestety, nie byłem wyjątkiem potwierdzającym regułę- szepnąłem ze wstydem.- A gdzie cię podwieźć?
- Ja w sumie do miasta, ale widzę, że ty w innym kierunku.
- Nie ma sprawy. Tak się składa, że mam tam jeszcze coś do załatwienia. Mogę wrócić.
Uśmiechnęła się uroczo. Całą drogę rozmawialiśmy jak znajomi sprzed lat. Podróż minęła bardzo szybko. Nie mogłem tego zostawić z takim zakończeniem. Umówiliśmy się na wieczór. Mały pub w centrum, bukiet stokrotek i plany na dalszy ciąg spotkania.
W myślach co chwilę pojawia się twarz owego staruszka, który dziwnym zrządzeniem losu znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie… tak jak ja. I tak jak moje dziecko. Chyba faktycznie uwalnianie go raz na jakiś czas daje szczęście, a przynajmniej jest jego zaczątkiem. Nie chciałbym żeby przez cynizm , powagę czy arogancję coś mnie ominęło. Teraz to wiem.
Myśli plączą mi się cały czas. Spoglądam na zegarek już prawie dziewiętnasta, zaraz powinna być Ola. Oby przyszła. Serce jakoś dziwnie mi bije. Nienaturalnie. Spoglądam na stokrotki, trzymają się lepiej niż ja. Jest! Jaka śliczna. Zwiewna sukienka, sandały, włosy luźno splecione w warkocz… Ach! brakuje tylko dużego kolorowego lizaka i natartych czerwonych policzków. Nie wiem czy się uda, ale mam nadzieję. Oby plac zabaw był nasz! Życzcie mi powodzenia!

7033 wyświetlenia
113 tekstów
103 obserwujących
  • Sheldonia

    12 April 2012, 20:46

    :)

  • Sheldonia

    6 October 2011, 19:55

    Bardzo dobre opowiadanie.
    Pozdrawiam:)