Po dwóch tygodniach moja planowana sympatyczność w stosunku do Kamila, przerodziła się w cichą przyjaźń. Rozmawiało mi się z nim lepiej niż z Aśką, najlepszą przyjaciółką. Czasem nawet dobrze nam się ze sobą milczało. Na lekcjach wymienialiśmy spojrzenia pełne dezaprobaty dla pustych dziewczyn, którym twierdzenie Talesa przeszkadzało w czytaniu pod stołem- tak samo pustych jak one- gazet. Czasem Kamil patrzył na mnie z uznaniem, gdy na WOS-ie błyskotliwie udzielałam odpowiedzi na wszystkie pytania. Chodziło mi raczej o zaimponowanie Adamowi, ale podziw Kamila też miło mnie łechtał. Po 14 dniach widziałam w Kamilu przyjaciela. Bardzo szybko się to potoczyło.
Przy tym nie malało moje uczucie do Adama… Platoniczna miłość, którą w sobie pielęgnowałam, i której nie chciałam stracić. Na lekcjach WOS-u śledziłam każdy jego ruch. No może z przerwami na słuchanie komentarzy Kamila. Tak czy inaczej, gdy na jednej z lekcji usłyszałam z ust mojego ukochanego nauczyciela -Chcę zorganizować obóz narciarski dla szczególnie zainteresowanych moim przedmiotem i tych, którzy w tamtym roku szkolnym brali udział w konkursie „Moja mała polityka”- już wiedziałam, że spełniam oba te kryteria i chciałam piszczeć z radości. Adam dokończył jeszcze, potwierdzając to, czego i tak byłam pewna. -Z tej klasy pojadą Julia, Magda i Arek. Spotkanie, na którym poznacie szczegóły będzie na przerwie przed ostatnią lekcją, w tej klasie. Zadzwonił dzwonek i szczęśliwa jak nigdy wyszłam z klasy, powstrzymując się od podskakiwania. -Julka… Jedziesz…- doszedł mnie, jakby smutny, głos Kamila. -Tak! Ciekawe na ile…Tak się cieszę! – może trzeba było pohamować trochę entuzjazm. -No tak… Jasne, narty fajna sprawa. Spadam, na razie. I poszedł. Cóż, może będzie tęsknił. Roześmiałam się w duchu. Chyba nic nie było w stanie zepsuć mi tego dnia.
Na spotkaniu dowiedziałam się, że obóz będzie trwał CAŁY TYDZIEŃ! Długie sieeeedemmmm dni z Adamem! Gdy to usłyszałam, prawie podskoczyłam razem z krzesłem. Mieliśmy wyjechać autokarem w sobotę, czyli za 3 dni. W piątek sms-owałam z Kamilem, napisałam, że nie będzie mnie przez tydzień.
„Tydzień?! Może Ci się nie spodoba i wrócisz po 3 dniach?"
Nie ma mowy!- pomyślałam. „Raczej mi się spodoba. A czemu akurat po 3 dniach?”
Jego odpowiedzią trochę się speszyłam. „Bo tyle może bym bez Ciebie wy3mał.”
Nie odpisałam. Potem przyszła sobota, dzień wyjazdu. Była 6;00 gdy przytaszczyłam wielką torbę z bagażnika mojego auta pod autokar i zaspana- zasapana też- przysiadłam na niej. Musiałam wstać o 4 rano i teraz prawie spałam. Nagle poczułam lekki dotyk na ramieniu. Przetarłam oczy i zobaczyłam Adama. -O, to pan…Dzień dobry.- zarumieniłam się, cholera! -Cześć Julia, wszyscy już wsiedli. Za 5 minut odjeżdżamy. – powiedział to tym swoim boskim głosem. -A tak, tak. Dobrze, już wstaje.- zawsze kiedy chcę zrobić dobre wrażenie wychodzi odwrotnie. Wstając nadepnęłam na nartę i uderzyłam nią Adama. -O cholera! Przepraszam.- wygłupiłam się jeszcze bardziej, dotykając jego głowy i wgapiając się w niego jak w obrazek. On tylko się wyszczerzył, powiedział, że „ok, nic się nie stało” i poszedł do autobusu. -Kobieto! Opanuj się, bo jak tak dalej pójdzie, to po tygodniu twój nauczyciel wróci do domu cały w gipsie i będzie cię miał za totalną kretynkę, choć może nie powie tego na głos…- z taką myślą wsiadłam do autobusu i zaczęłam rozglądać się za wolnym miejscem…