Piąty blok po lewej. Ósme piętro. Brak windy. Miliony schodów do pokonania. Codziennie w myślach przeklinam cudownego twórcę tego wspaniałego budynku, te wszystkie schody i tą windę, której NIE MA!
Tamtego dnia było podobnie. Wracałam od koleżanki. „Pierwsze piętro, drugie, trzecie…”- wyliczałam idąc powoli. Nagle zobaczyłam małą dziewczynkę siedzącą pod drzwiami z numerem 8. Zdziwiło mnie to, ponieważ nigdy wcześniej jej nie widziałam, nawet nie miałam pojęcia, że mieszka w tym bloku co ja. Postanowiłam zapytać dlaczego tak siedzi, przecież jest już późno. Nie odpowiadała. Głowę miała opartą o kolana i spuszczony wzrok. Usiadłam obok niej. - Jest twoja mama w domu? – zapytałam delikatnie. - Tak, jest. - Więc dlaczego do niej nie pójdziesz? - Bo tatuś na nią krzyczy. Nagle wszystko stało się jasne. Rozświetliła się ciemna plama w mojej głowie. Już wiedziałam skąd dochodzą te krzyki każdego wieczora, te wrzaski, huk trzaskanych drzwi. Już wszystko wiedziałam! Ale ważniejsze było pytanie: co powiedzieć tej małej, smutnej dziewczynce? Przecież nie mogłam jej tak zostawić! - Jesteś głodna?- to była pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy. Nie mogłam nic innego wymyślić a cisza nie mogła przecież trwać w nieskończoność. - Tak. – odpowiedziała dziewczynka unosząc lekko głowę. Spojrzała na mnie. Jeszcze nigdy nie widziałam takich oczu. Do głębi przesiąkniętych smutkiem. Nie było ani krzty radości, miłości, dziecięcej niewinności. Nic! Tylko smutek i pustka. Podniosłam się i razem poszłyśmy do mojego mieszkania. Gdy weszłyśmy do środka mama pytająco na mnie spojrzała, lecz nic nie powiedziała. Przygotowała kolacje. Gdy dziewczynka jadła ja postanowiłam o wszystkim powiedzieć mamie. Po dłuższym zastanowieniu doszłyśmy do wniosku, że trzeba powiadomić policję. Najpierw jednak poszłyśmy do mieszkania numer 8…
Krzyk, łzy i rozpacz. Każdy wie jak smakują te uczucia. Nikt ich nie lubi. Bo przez nie cierpi. Dlatego stara się nie dopuszczać do sytuacji w których one występują. Niestety czasami nie mamy na to kompletnie wpływu. Rzeczy dzieją się same. Bez możliwości naszej ingerencji. I co wtedy? Co robimy w takiej sytuacji? Nic. Czekamy na pomoc. Dzień, dwa, tydzień, miesiąc, lata… A co się dzieje gdy ta pomoc nie nadchodzi? Żyjemy w wiecznych ciemnościach bólu i rozpaczy.
Każdy z nas jest Aniołem Stróżem drugiego człowieka. Idąc za nim, czuwajmy, abyśmy byli gotowi mu pomóc, gdy upadnie!
Ładne opowiadanie...choć bardzo smutne niestety...Ciekawe jak potoczyły się losy tej rodziny?.Kiedyś zajmowałem się pomaganiem takim rodzinom dlatego ciekawi mnie dalsza część... Pozdrawiam serdecznie.