Menu
Gildia Pióra na Patronite

HISTORIA PEWNEJ LILII

fyrfle

fyrfle

Pewnie kupiliśmy ją w jakimś supermarkecie albo w którymś ze sklepów ogrodniczych w powiatowym mieście. Posadziliśmy na jesień na rabacie z liliami i irysami, po czym spokojnie czekaliśmy wiosny aż cebula wzejdzie i będzie rosła, aż do wydania plonu, czyli pięknych kwiatów.

Była ciepła zima, więc wzeszła tegoroczną wiosną bardzo wcześnie, co miało bardzo pozytywne skutki, gdyż nie było jeszcze wybudzonych z zimowego snu ślimaków, a to pozwoliło roślinie urosnąć kilka centymetrów. Oczywiście codziennie sprawdzaliśmy czy żarłoczne wstrętne obleśne stworzenia nie atakują jej. Ale wkrótce woleliśmy walczyć z nimi owymi niebieskimi granulkami. Okazały się bardzo bardzo skuteczne. Nie, nie żałujemy. Nie widzimy w nich Boskiego Stworzenia i praw zwierząt.

Zaczął się maj i przyszły zimne deszcze oraz lodowate noce. Trzeba było lilie, w tym i naszą bohaterkę przykrywać agrowłókniną i spoglądać co pod nią się dzieje - czy rośliny nie są zżerane przez ślimaki. Ale na szczęście nic złego się nie działo. Dodatkowo działały niebieskie granulki. Ściółka była pełna śluzu i wysuszonych ślimaków. Jest ich i było ogromne ilości, to też niebieskiego granulatu do tej pory zużyliśmy bardzo dużo.

W maju na naszej lilii zaczęły się pojawiać owe czerwone chrząszcze, które kopulowały myśląc, że my ich nie dostrzeżemy i zniosą swoje jaja o konsystencji goowna, a z nich wylęgną się larwy i będą miały pyszne pożywienie z świeżych zielonych liści lilii i doprowadzą ją do uschnięcia, bądź nie wydania pąków kwietnych. Pilnowaliśmy ich. Codzienne obchody dały efekt. Chrząszcze były przez nas zamieniane na proch ziemi. A nasza roślina rosła jak to drzewiej powiadano w cycuś i na glanc.

Problemem były deszcze i zimne noce nawet w czerwcu. Mimo tych przeciwności lilia rosła i wypuściła pączki. Martwiliśmy się czy nie zaatakują jej jakieś choroby. Łodyga zaczęła od korzenia brązowieć, a od niej dolne liście. Brązowienie łodygi i liści postępowało, choć podlewaliśmy ją gnojowicą z czosnku i pokrzyw. Pędzlem też smarowaliśmy nimi łodygę i liście. Wreszcie w trzeciej dekadzie pierwszy pąk przekształcił się w pierwszy niesamowitej urody kwiat o bardzo niejednoznacznej i niezdefiniowanej barwie. Odnaleźliśmy w jego płatkach nuty różu, koloru bordowego czy łososiowego, może nawet odcienie brązu i fioletu oraz granatowości. Coś naprawdę bardzo nas cieszącego zadziało się na liliowej rabacie. Kolor kwiatu zmieniał się wraz ze zmianą natężenia światła. Inny był o świcie, inny w południe, a niepodobny do siebie o zmierzchu. Kolory zmieniały się wraz z nadejściem chmur i zaraz w trakcie i po opadach deszczu. Lilia żyła w swoich kolorach i nas pobudzała do towarzyszenia jej i zarazem układana swojego w szczęście przez sztukę natury. Cieszyliśmy się nią. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie trzeba nam nic innego do radości życia i odpoczynku. Piękno tej lilii, wielość różnorodnych wspaniałości w ogrodzie skłoniły nas do zaprzestania szukania innego i wypoczynku poza domem i ogrodem. Po co prowokować zarazę.

Potem rozkwitł kolejny kwiat i następne. Przychodziliśmy kilkukrotnie w dzień i przypatrywaliśmy się im. Podziwialiśmy ich piękno kiedy kwiatów było pięć na raz. Swoiste koła olimpijskie. Zwycięzcy bez rywalizacji - one i przy nich my. Im i sobie z czystym sumieniem przyznaliśmy złote medale ze złota innych kwiatów. A po jakimś czasie przyszedł moment, gdy ten pierwszy kwiat zaczął przemijać. Przywiądł, płatki zwinęły się w rurki, a potem przyszedł moment, że nie dochodziły już do płatków soki i byle drżenie powietrza spowodowało ich upadek jeden po drugim. Jeszcze któryś zatrzymał się we wnęce między liściem i łodygą, jeszcze któryś lśnił na ziemi, bo perliły się na nim krople - pozostałości po kolejnej ulewie. Szybko wyschły jednak całkowicie i rozproszyły się w proch. Stały się urodzajną glebą.

W miejsce tego pierwszego kwiatu rozkwitł kolejny. Potem opadł drugi i trzeci kwiat, a trzy trwały w najlepsze w pięknie przez całą pierwszą połowę lipca. Niesione naszymi modlitwami, ciepłem naszej z nich radości i szczęścia przyglądających się im motyli, dokwitły do drugiej połowy lipca. Ostatni kwiat opadł 17 lipca. Pozostałości po kwiatostanach przycięliśmy i trafiły na kompost. Staną się ziemią i jednocześnie nawozem dla roślin, który rozprowadzimy po rabatach przyszłą wiosną. Teraz rozpoczyna się czas wzrostu cebul w ziemi i też te cebule wydadzą z siebie kolejne cebule, które pomnożą piękno liliowej rabaty w następnym roku.

297 734 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!