Menu
Gildia Pióra na Patronite

WRÓBEL

fyrfle

fyrfle

Pewien wróbel na Podbeskidziu był znany ze swoich zamiłowań do podróży, jak i pewnego swoistego wścibstwa, a mianowicie lubił podróże na swoich skrzydłach oczywiście, po całym regionie, gdzie dolatując przycupnął - na lampie, na płycie solarnej, na gałęziach drzew i krzewów czy na budce z kebabem i słuchał dziejących się pod nim ludzkich historii. Dziś też leciał sobie w poszukiwaniu przygód i zobaczył przy linii kolejowej z Żywca do Zwardonia niewielki jak na dzisiejsze czasy samochód i przysiadł na pochylonej po deszczu łodydze krzewu jaśminu, pełnej kwitnących i niesamowicie pachnących białych kwiatów i słuchał, a słuchając zdał sobie sprawę, że znał już tą historię - widział ją w sporej jej części kiedyś.

Jechali drogą powiatową od Zwardonia do Żywca, przejechali przez rondo, potem przez browar z reklamą namawiającą do "Ż", a za browarem skręcili w prawo i chwilę po tym stanęli na niewielkiej polanie przy torach.
- Dokładnie tutaj gdzie my teraz się zatrzymywali, na torach leżał ogromny bernardyn Baca i z niecierpliwością na nich czekał, a kiedy przyjeżdżali, to leniwie się z nich podnosił i szedł do nich, gdzie był przez Anię głaskany. Kładł się na plecach przy niej i pozwalał się jej tarmosić, a ona wchodziła na niego i tuliła się w jego długiej kudłatej sierści. Z biegiem czasu Sylwek wkładał ją na jego grzbiet i jeździła na nim jak na pony.
- A jego właściciel, bo nie widzę już tutaj domu?
- Domem była budka dróżnika. W zasadzie był to dom przy samych torach, którego dolna część była miejscem dyżurów dróżników, a pan Szynszyl, bo taki miał pseudonim mieszkał na górze. A Anię Sylwek przywoził, aby pokazać jej niebieskie i czerwone pociągi kursujące z Katowic do Zwardonia i oczywiście z powrotem. Radek i Mahalia budzili w Bielsku Anię już o w pół do szóstej rano, ona szła do pracytam, a on przyjeżdżał do pracy tutaj. Przed siódmą Sylwek mnie odwoził do pracy, a w tym czasie Radek przywoził Anię. Wracając Sylwek jechał do sklepu Radka i odbierał wnuczkę, a potem jechał z nią tutaj. Patrzył jak Ania bawi się z Bacą, a do niego schodził Szynszyl i zapalali papierosa rozmawiając, śmiejąc się. Potem nadjeżdżały pociągi i Ania dostawała szału radości na ich widok - trzymana na ramionach dziadka śmiała się w głos, klaskała i wydawała dźwięki, a z biegiem miesięcy słowa powitania krzyczała do maszynistów. Najpierw jechał skład do Zwardonia, a kilkanaście minut później do Katowic. Po kilku miesiącach maszyniści zwalniali w tym miejscu i specjalnym sygnałem witali Anię oraz machali do niej przez okno krzycząc - dzień dobry Aniu! Bo i jej imię wyłuszczyli od pasażerów. Wreszcie było tak, że maszyniści rzucali jej cukierki i chrupki z pociągu, a potem też wierni pasażerowie, którzy dzień w dzień dojeżdżali do pracy i jechali z nocnych zmian. Pociągi przejeżdżały, a Zosia wracała do tarzania się w śniegu z Bacą lub w trawie szukała czterolistnej koniczyny, co często kończyło się sukcesem. Pan Szynszyl ze Sylwkiem wspominali. Może nawet tą sytuację, gdy Sylwek z pięcioma kolegami w wyniku fatalnego zabezpieczenia meczu, zostali zepchnięci do Młynówki i omal nie potopili się w rwącej tam zawsze i bardzo głębokiej wodzie. Tylko on niewzruszony wrócił do służby, pozostali byli hospitalizowani i doznali takiego wstrząsu, że dzisiaj są rencistami i wrakami ludzi. Tak niedawno tak było, a Ania dzisiaj z rodzicami w Norwegii, Sylwka już nie ma, Szynszyla też, dom zburzony, ja jestem o 180 stopni inna i jesteś ty.
- Dziwne, mam wrażenie, że ten wróbel na jaśminie nam się przypatruje.
- Też go zauważyłam, nie boi się, siedzi tuż obok nas i jakby nad czymś rozmyślał.
- Jak te w Witamince we Wrocławiu, opowiadaj dalej, pięknie to robisz.
- A potem wsiadali z powrotem do auta i jechali do sklepu we wsi, w którym kupowali wszystko co zakazane, co zakazywałam ja i co zakazywali Ani Mahalia i Radek, a więc prażynki i portery Sylwkowi oraz żelki, gumy, czekolady, jajka niespodzianki, landrynki Ani. Ania bardzo lubiła wtedy landrynki i jak prezes lubi te niebieskie, to ona wolała czerwone. Ale Ania nie naprzykrzała się w sklepie, nie robiła żadnych scen, jak przeważnie dzieci robią. Sylwek miał do niej podejście, umiał jej wytłumaczyć, że dzisiaj wystarczy, a jutro znowu przyjdą i znowu te słodycze dziadek jej kupi, a ona go uwielbiała. Potem jechali do domu i byli ze sobą szczęśliwi. Zosia potrafiła się od maleńkości zająć sobą, więc była samowystarczalna, jak tylko nauczyła się trzymać pędzel, to malowała, a potem plastelinę, modelinę, wreszcie igła i nić brała w dłonie i pięknie je używała, tworząc. Nie patrz tak, miała dwa i pół roku, gdy już szyła i szydełkowała, i tu się cieszę , bo to pewnie po mnie. Sylwek nic nie mówił, ale tak naprawdę nie zapomniał nigdy tych strzelanin, wszystkich tych bitew z kibolami, permanentnej wojny z jak to on ich nazywał "wysokimi krawężnikami" - kadrą kierowniczą komendy, więc stres go zabijał od wewnąatrz, uśmierzany przez prażynki i diabelsko mocne piwa, więc...cóż.
- Heroiną byłaś, trochę jesteś żywym scenariuszem na dramat o PRL i czasach przemian, i w zasadzie mogłabyś być symbolem feminizmu.
- Bo jak wiem? Zależy jak spojrzeć. Takiego pozytywnego feminizmu tak. Feminizmu, tóry jednak murem stoi za tradycją, bo na pewno nigdy nie byłam i nie będę na manifie, czarnym marszu, nie kupię Wysokich Obcasów, tylko zawsze "Gościa Niedzielnego" i "Różaniec".

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!