Menu
Gildia Pióra na Patronite

LATANIE

fyrfle

fyrfle

Pasterka była piękna. Cudnej treści kazanie wygłosił ksiądz kanonik, a potem ustawili się w kolejce do przyjęcia komunii. Stary organista zaczął grać najpiękniejsze polskie kolędy i z wielką werwą śpiewał je, a wraz z nim czynili to wszyscy wierni, w liczbie wieluset gardeł. Stary ksiądz proboszcz kanonik sam komunikował ludzi, więc trwało to ponad czterdzieści minut, a w tym czasie organiście repertuaru kolęd nie zabrakło. Pasterka zakończyła się o w pół do trzeciej. Przeszczęśliwy, jakby na na skrzydłach uduchowienia treścią pasterki wyruszyłem do domu. Szedłem po zamarzniętym śniegu na asfalcie. Śnieg był właściwie już lodem i bardzo skrzył się od świateł rozgwieżdżonego nieba i pełni księżyca, które to gwiazdy świeciły wyjątkowo jasno, a pełnia szczególnie wyjaśniała treść dzisiejszej niesamowitej nocy. Było tak cudownie na niebie, a mi było tak raźnie w duszy, że zacząłem wesoło podskakiwać i śpiewać te wszystkie kolędy, które przecież znałem na pamięć do sześciu zwrotek. A kiedy podskakiwałem, to duch mój zaczął unosić mnie i podskoki stawały się kilkumetrowym lotem, a kolejne już miały kilkanaście i kilkadziesiąt metrów. Kompletnie nie czułem ciążenia i po prostu unosiłem się. Było cudownym latanie. Od skoku do skoku i noc przeszła w jasny słoneczny dzień. Kiedy wreszcie wylądowałem miałem na sobie krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Przez las, przez korony drzew wdzierało się słońce i czułem rozchodzący się wszędzie dookoła mnie zapach grzybów, więc skręciłem pomiędzy wielkie stare świerki i stąpałem po podłożu z mchu i paproci oraz igliwia. Grzyby były tylko pod rozłożystymi konarami świerków i wszystkie, a były to podgrzybki, były ścięte,ale zachowywały świeżość. Nie odpowiadało mi to, więc wycofałem się z lasu na drogę i szedłem dalej w kierunku domu. Las się skończył i nastąpiły po nim pola z oziminami, burakami cukrowymi, kukurydzą, zagonami nagietków. Na miedzach rosły grusze i czereśnie oraz drzewa głogu w czerwieni owoców. Nad tym wszystkim unosiły się skowronki i kwiliły cudne melodie. Słoneczne i melodyjne pola ustąpiły wkrótce lasowi, który znajdował się za ceglanym murem.Cegła była czerwona, co było widać spod odpadającego tynku. W murze była ogromna brama metalowa pomalowana na zielono, a w tej bramie furtka koloru rdzawego borda ze złotą klamką. Pragnąłem nazbierać normalnie podgrzybków, a wiedziałem, że w lesie tym ich ilości zawsze były liczne, jak tych gwiazd na niebie albo skowronków z nad pół. Chwyciłem klamkę, otwarłem furtkę przed siebie. W lesie było mroczno, ale ukazało mi się mnóstwo grzybów,ale dookoła nich wszelako poskręcane drzemały żmije - czarne z srebrno złotym zygzakiem na grzbiecie. Co chwilę któraś otwierała oczy i spoglądała na mnie wzrokiem, w którym nie było treści. Chwilę patrzyła i potem znowu je zamykała popadając w drzemkę. Tylko jarzące srebrem i złotem zygzaki pulsowały na ich plecach. Piękno kapeluszy podgrzybków zachęcało do wejścia, ale grube rury żmij odstręczały, więc jednak zrezygnowałem i poszedłem w kierunku domu. W domu czekali na mnie mama i tata z bigosem i ciastem drożdżowym. Będąc dzieckiem już sobie upodobałem takie połączenie smaków. Bigos przegryzałem drożdżowcem z kruszonką. Rozmawialiśmy o pasterce i kazaniu księdza, w którym nawoływał do odrodzenia się we wspólnocie rodzinnej i żeby sobie jak dotychczas pomagać przy żniwach i wykopkach. W pewnym momencie zachciało mi się sikać i wyszedłem przed dom do wychodka, który znajdował się przy gnojowniku. Wszedłem i wnętrze było dziwne. Krowy, owce, świnie i góralka, taka beskidzka, grała na skrzypcach jakąś tamtejszą kolędę, a w dużym koszu siedziała zwinięta gruba żmija, a w pysku miała wędzone udo i powoli znikało w jej wnętrzu. Oczy miała ludzkie, w jakimś makijażu, a rzęsy profesjonalnie wykręcone i usztywnione. Gdzieś na prawo dopiero od góralki i żmii znajdowały się stanowiska do sikania i muszla, takie jakieś dziwne, jak z lat pięćdziesiątych rynny i na Małysza. Góralka miała do mnie pretensję, że sikam,kiedy ona tak intensywnie ćwiczy skrzypolenie. Odwróciłem się i sikałem, a potem wyszedłem. Nie było już mojego domu rodzinnego, ale ten dzisiejszy z Ogrodowej. Ekipa zabierająca popiół pytała mnie gdzie mam z nim pojemniki. Dziwne, ale stały pod pnącą hortensją nie przy ulicy za bramą. Z kieszeni koszulki polo w kolorze bordowym wystawały mi zdjęcia. Jeden ze śmieciarzy poprosił bym je pokazał. Były to zdjęcia naszych kwiatów, które robiłem wczoraj. Wszyscy je oglądali, a ten, który o nie poprosił twierdził, że są prawdziwymi arcydziełami i trzeba je pokazać na zamku w Żywcu. W tm momencie pociemniało niebo nad nami i przestrzeń dookoła nas. Pomiędzy ziemią, a niebem rozbłysły fajerwerki i było głośno od wybuchów. Kolejny i kolejny wybuch.

- Wstajemy kochanie - zapytałaś całując mnie w usta.

Sąsiad o dziesiątej trzydzieści odpalał jeszcze jakieś serie petard lub Bóg wie czego. A sny? Jedni na podstawie nich planują życie lub zaprzestają pewnych działań. Są książki objaśniające co mają oznaczać poszczególne symbole. Z dzieciństwa pamiętam, że grzyby to śmierć. Ale czym miałby być żmije i to tak, a nie inaczej wyglądające? Śmierć czegoś czy kogoś? Kim tato, który nie żyje? Kim Mama, której już tak nie wiele chyba do przejścia do Taty. A śmieciarz znawca fotografii? A może po prostu odreagowanie mózgu na nadmiar codziennej treści życia. Tak naprawdę to ostatnie do mnie przemawia. W każdym razie ten sen spowodował mój ranny uśmiech i dobry humor.

297 746 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kuloodporna

    2 January 2020, 21:59

    Ach...:)