Menu
Gildia Pióra na Patronite

GDAŃSK

fyrfle

fyrfle

Pan Jaromir był w Gdańsku. W ówczesnym swoim stanie świadomości i potrzeb, to na pewno nie pojechałby z własnej nieprzymuszonej woli do Gdańska, ale lipcu 1989 roku został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej i w wyniku tejże w grudniu tegoż roku został skierowany na kurs pielęgniarski do Centralnego Szpitala Marynarki Wojennej w Oliwie przy ulicy Polanki, a to oznaczało, że położony był na przeciwko prawie domu Elektryka Wszystkich Elektryków. Codziennie więc pan Jaromir mógł się przyglądać wypasionym autokarom z całej Europy, wiozących w środku turystów z całego świata, które na chwilę przed tym najważniejszym dla demokracji i wolności domem na świecie zwalniały,aby turyści mogli zrobić zdjęcia, a jak mieli szczęście, to widzieli JEGO SAMEGO, który chodził po ogrodzie i coś tam doglądał. Pan Jaromir też chodził podglądać człowieka, który za jakieś 5 może 6 lat nie będzie chciał podać nogi drugiemu takiemu jak on. Miał dużo czasu pan Jaromir, bo lekarze wojskowi nie dopuścili go do zajęć z pielęgniarstwa, gdyż odbił w Ustce stopy - pięty w wojskowych trepach, podczas uczenia się defiladowego kroku do przysięgi wojskowej. Chodził więc sobie po ogromnym szpitalu pan Jaromir w trampkach i spełniał głównie posługę sprzątacza. Ze względu na utykanie nie pozwolono mu nawet wynosić w nocy zwłok z oddziałów do prosektorium. Był wtedy świadomy siebie na ile był i sam się dzisiaj dziwi czemu nie żądał konkretnego leczenia? Czemu widząc go - karykaturę marynarza, żaden ze światłych lekarzy w szpitalu i potem w przychodni na Oksywiu nie zdecydował się na leczenie? Przepisywali zawsze trampki. Może temu, że żołnierz po komisji lekarskiej stwierdzającej przydatność do służby, to nic innego tylko symulant? Nogi bolały, pięty ropiały i w desperacji pan Jaromir napisał o pomoc do Gazety Wyborczej. Po jakimś czasie został wezwany przez wojskową komisję lekarską w Gdańsku. Wstawił się i został poinformowany, że wpłynęło pismo od GW, zatem pan przewodniczący spytał pana Jaromira - czego ty chcesz. Pan Jaromir odpowiedział, że przynajmniej nie chce iść do służby wojskowej na okręcie, bo trapy go zabiją, czyli w desperacji i bólu, to pewnie wypije tą chloraminę do dezynfekcji okrętów i rozpuści się w galaretę, jak to opowiadał pewien kapitan w Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce. Dostał grupę A2, która nie pozwalała mu służyć na okrętach, więc jeszcze 14 miesięcy przyszło mu żyć w trójmieście.

W wojsku nie ma się głowy do religii. Pan Jaromir zmagał się z bezsensem całej sytuacji, czyli wyrwaniem z miejsca zamieszkania. Mieszkał na Dolnym Śląsku z dziewczyną. Mieli mieszkanie i chcieli wziąć ślub i założyć rodzinę, a tu przyszło bezsensownie tułać się półtora roku po wybrzeżu. Tęsknota, odbite pięty i depresja przywieziona jeszcze z życia cywilnego. Ale pierwsze do czego ich zachęcono w szpitalu, to uczestnictwo w niedzielnych mszach świętych w katedrze oliwskiej. No to chodzili. Katedra jest przecudnej urody wewnątrz i te cudne organy. Najpiękniejszym przeżyciem tamtego okresu była Pasterka w roku 1989 w katedrze oliwskiej. Cudowne i niezapomniane przeżycie. Bardzo bardzo uduchowiające i wielce wzruszające. Potem dowiedział się pan Jaromir o mszach za ojczyznę odprawianych w kościele pw.św. Brygidy w Gdańsku, które odprawiał ksiądz Jankowski, a uczestnikiem ich był Człowiek z Wizerunkiem Matki Boskiej w Klapie Marynarki. To zaczął tam chodzić i po mszy ów człowiek z tym wąsem na placu przykościelnym wygłaszał słowo do ludu. Po mszy szedł pan Jaromir w Gdańsk. Lubił po prostu szwendać się po dzielnicy portowej, zajść pod pomnik poległych stoczniowców, połazić dookoła hali Olivii. Popatrzeć na "Sołdka", na ten żuraw z widokówek, na Neptuna z trójzębem, a potem wejść do jednej z licznych knajpek i posiedzieć przy piwie do wieczora. Co jeszcze można powiedzieć o tym pierwszym pobycie w Gdańsku? Że w szpitalu marynarki wojennej była sala kinowa i pewien marynarz chyba w środy organizował tam seanse dla pacjentów i marynarzy obsługujących tego molocha. Ale jakoś pan Jaromir nie pamięta żadnego z tytułu,choć bywał na seansach. Upływ czasu. 31 lat minęło.

Potem przyjechał z 15 lat później, kiedy w lipcu odpoczywał z rodziną w Cetniewie. Zrobili sobie wycieczkę stamtąd do Gdańska na Westerplatte. Westerplatte. Bohaterskie miejsce bohaterskością żołnierzy walczących i ginących w walce z niemieckim pancernikiem i wiele wiele przeważającym siłami wermachtu. Miejsce oczywiście jak zwykle wielkiego sporu historycznego Polaków. Pisać ogólnie bohaterstwo, czy pisać prawdę - rozpisać bohaterstwo na poszczególne jednostki, w których czasem nikło, ale suma wszystkich plusów i minusów jednak jest bohaterstwem. Wtedy pan Jaromir chyba nie miał jeszcze pojęcia, że to bohaterstwo było bardzo skomplikowane i , że po drugiej stronie mógł walczyć niejeden dziadek niejednego współczesnego bohatera polskiej polityki, którego opisał w "Blaszanym Bębenku" honorowy obywatel miasta, które chce wciąż uchodzić za wolne, czyli opisał noblista Ginter Grass. Ano problemy ludzi pogranicza, dwujęzyczności, gdzie raz się mieszka w Polsce, raz w Niemczech, a zaraz jest się bezpaństwowcem, ale z dwoma paszportami.

A potem wrócili się i pojechali na Długi Targ, a potem SKM - ką do Oliwy i zwiedzali katedrę, palmiarnię i park dookoła pełen niesamowitych mozajek z kwiatów. Długo długo napawali się cudownością tych miejsc. Odpoczywali. Aż wreszcie trafili do baru mlecznego, w którym zjadł jeden z najsmaczniejszych obiadów poza domem. Smakowało jak u mamy za niewielkie pieniądze,co było ważne dla sierżanta ogniwa patrolowo-interwencyjnego komendy powiatowej policji wtedy, którego żołd czy tam uposażenie musiało zaspokoić potrzeby trojga ludzi. To jeszcze nie był ten czas. Wtedy jeszcze nie pytał - czemu to właściwie jest tylko moja wypłata? Biedna wypłata szarego w sumie krawężnika.

Rok później do Gdańska z Cetniewa przyjechali po raz kolejny na Jarmark Dominikański. Tak, przypomniał sobie, że w 1990 roku też był kilkukrotnie na Jarmarku Dominikańskim. Kupował wtedy kaset Jean Michela Jarra. Kupował za grosze i potem towarzyszyły mu one aż do 2015 roku. Chyba w 1991 roku zaczęto ścigać za brak praw autorskich na straganach, czyli za nieludzkie tantiemy dla odczłowieczonych celebrytów muzycznych, traktujących swoje dzieła jak nie wiadomo co i żądających horrendalnych kwot za ich odsłuchiwanie. Poza tym cała ta impreza wydawała mu się dymana. Stragany wszelkiego badziewia. Tak samo było gdzieś może w 2006 roku albo 2-3 lata wcześniej, kiedy znowu przyjechał pokazać rodzinie ten festyn. Ale na jednym ze stoisk, już za bramą którą wchodzi się na Długi Targ znaleźli przepyszny chleb z razowej mąki, pieczony na grubym podkładzie z liści chrzanu. Takie rzeczy pozostają na zawsze we wspomnieniach i decydują, że na przykład Gdańsk będzie się zawsze kojarzył właśnie z tym wypiekiem, a wszystko inne tam zastane to tylko tło, elementy stałe krajobrazu. Następnych razów w Gdańsku nie było dotychczas. Dzisiaj Gdańsk panu Jaromirowi kojarzy się z niesamowitym hałasem, dlatego w już trzeciej części swojego losu omija wielkie miasta, jeśli nie jest pobyt w nich podyktowany leczeniem, czy wyjazdem na jakąś rozprawę sądową albo koncert. Nie wyklucza powrotu z jakąś zorganizowaną wycieczką.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!