DO ANNY
Pamiętasz? Te dni, kiedy ciepło słońca drżało na naszych twarzach, czy niżej. My uśmiechnięte, bosymi stopami zawstydzałyśmy drzewa. Beztrosko liczyły piegi na ramionach. Łapały w dłonie rechot żab w przepływającym przez nasz Małpi Gaj, strumyku. Cykady, koty, kury...
Gdy nadpalony czajnik niecierpliwie dawał znak, umazane błotem, czy ukurzone, piłyśmy słodkie mleko, jadły z dżemem bułki. Ciepło rąk, które je przygotowywało, otulało, niebiański dając spokój.
Wieczory nieraz drgały przed burzą, parowały zapachem łąk. Wyciągałyśmy wtedy z przeżartych przez korniki skrzynek źdźbła traw, ususzone polne kwiaty. Jakieś listy, słowa dawno rozmazane przez tęsknotę i łzy. Czarnobiałe zdjęcia, gdzie oni. Na skrzypiącym ganeczku, objęci z uśmiechem. Kot łaszący się do bosych stóp. A obok, ulewa winogron na front domu...
Wiesz, Anno, wciąż to widzę. To ich szczęście w oczach. I ten nasz smutek, blask świecy, gdy gasło kolejne światło. Oplatałyśmy się wtedy mocno ramionami, by nie zagościł w nas strach...
Już wieczór. Mruczą koty, błyszczą pod schodami jak gwiazdy. Słyszysz? Zgrzyt na strychu małej kołyski. Nuci wciąż tę samą pieśń...
Sylwia Pryga