Menu
Gildia Pióra na Patronite

Stół

RudaDusza

RudaDusza

Pamiętał doskonale ten dzień, w którym dzwoneczek do drzwi antykwariatu zadźwięczał mu w blacie wyjątkowo donośnie. Stał wtedy w kącie między witryną a kurzem, z wyszczerbioną, kulawą nogą… zawalony książkami, które już dawno przestały pachnieć świeżością. Smutny, popadły w depresję i marzący o śmierci w piekielnym ogniu pieca. Brak mu było nadziei na zmianę rozpaczliwie przygnębiającego żywota starego grata, który od lat znajdował się w tym samym pomieszczeniu, tym samym kącie, opakowany tymi samymi, ciężkimi woluminami, od których już dawno bolał go blat. Monotonia go zabijała. A przecież był stolikiem do kawy! Kiedyś lśniącym i czyściutkim…

Po zniknięciu z jego życia pierwszej właścicielki – damy nad inne damy, której wysoka kultura sprawiała, że odginała zabawnie mały palec, gdy pijała kawę, a schludny ubiór był wzorem dla innych kobiet, odwiedzających ich mieszkanie – po jej zniknięciu, tułał się jeszcze trochę po kilku innych mieszkaniach. Wiedział, był wręcz pewien, że ona nigdy nie pozwoliłaby, by doznał tej okropnej krzywdy, tego okaleczenia, jakim dla stołu była kontuzja nogi. Tymczasem ta młoda lalunia, ta… lafirynda tak go okaleczyła, a później po prostu oddała tu, do antykwariatu. Sklep dla koneserów – mówili! Phi! Stały tu tylko takie same zmarniałe, stare graty, jakimi stał się i on. I tylko patrzył czasami z nadzieją, jak ktoś wchodził, a z czasem i przestał się łudzić i stał tu już przeszło pięćdziesiąt lat. Ludzie wchodzili i wychodzili. Oglądali i dotykali. Rzadziej coś kupowali, zazwyczaj książki, bo przecież treść wcale nie musiała się zestarzeć. A on tkwił tam i marniał bez żadnej nadziei.

Tego dnia miało być jednak inaczej, choć wcześniej nic na to nie wskazywało.

Padał deszcz. Zimna, szara lura lała się z nieba całymi strumieniami, zniechęcając ludzi do wyjścia z domów. To w takie dni najmniej klientów pojawiało się w starym antykwariacie na rogu Strzeleckiej i Złotej. Nastała jesień i liście powoli zamieniały się w nieprzyjemne błoto, a niebo coraz częściej roniło nad nimi łzy. Czasem też szlochało grzmotami nad ich marnym losem. Stół stał wciąż w tym samym kącie, opatulony starym wydaniem mickiewiczowskich „Dziadów”, twórczością Sienkiewicza czy Goethego, obsypany na dodatek warstwą miesięcznego kurzu, pogrążył się w rozmyślaniu o śmierci. Nucił też cicho smutną melodię, skrzypiąc i zawodząc do rytmu deszczu. Do zamknięcia sklepu zostało już tylko pół godziny, a młody wnuk właściciela, któremu pan Andrzej pozwalał dorobić, już tupał nóżkami, już krzątał się niecierpliwie, by równo z wybiciem szóstej po południu zatrzasnąć drzwi od zewnątrz, zupełnie nieczuły na zagracony antykwariat. Zostawiał te sprzęty – niegdyś piękne, dostojne, potrzebne… zostawiał je same sobie, zupełnie samotne.

I wtedy rozległ się dzwonek u drzwi, oznajmiający wizytę potencjalnego klienta. Ten dźwięk tak bardzo głośno odbił się w dżungli gratów i tomisk, tak bardzo wyraźnie rozbrzmiał w stoliczej głowie, że aż wyrwał biedaka z zadumy i kazał zwrócić uwagę na wejście. Stała tam starsza pani z przestarzałym kapeluszem opinającym jej – siwiutkie już – włosy, ciasno spięte w koka. Twarz miała zaś pobrużdżoną zmarszczkami – kurze łapki otaczały niepomalowane oczy, wachlarzyk rzęs bronił dostępu do jasnozielonych tęczówek, roziskrzonych teraz nadzieją. Na co? Tego stół nie potrafił określić. Ubrana w beżowy prochowiec, z bordową apaszką na szyi, zapięta szczelnie, by ochronić się przed deszczem. Składała teraz parasolkę. Widać było, że jej wiek był już mocno zaawansowany, lecz mimo to, plecy wciąż trzymała proste, a ręce nie trzęsły jej się prawie wcale. Tylko chód pozwalał sądzić, że jej życie nie było usłane różami – kulała trochę na prawą nogę, która nie chciała się zbytnio zginać w kolanie. Oh! Jest taka jak ja! – przemknęło przez myśl stołu, który natychmiast pochwycił cienką nić nadziei na zostanie dostrzeżonym. Zupełnie nie obszedł go drugi człowiek, przybyły wraz z tą damą. Ledwo zarejestrował jego obecność, jakby był tylko jej cieniem, który rozpłynie się w przyćmionym świetle antykwariatu. Interesowało go tylko to, że kobieta podeszła do lady, za którą wciąż siedział niczego nieświadomy, znudzony sprzedawca. Nie zauważył nawet jej wejścia, cóż za impertynencja! Ale cóż w tym dziwnego, skoro siedział z kablami na uszach, z których głośno leciała nieznośna muzyka. Phi! O ile w ogóle ktoś śmiał nazwać ten hałas muzyką!

Kobieta jednak niezrażona brakiem zainteresowania, podeszła do lady i położyła na niej zadbane, lecz też pomarszczone już, blade dłonie, po czym zastukała w nią spiłowanymi paznokciami. Zapewne to ruch, a nie dźwięk obijania się twardych paznokci o błyszczącą ladę, zwrócił uwagę sprzedawcy, lecz młodziak w końcu zorientował się, że powinien się w końcu zając swoją pracą.

Stół w tym czasie otrzepał się z kurzu, wyprostował zgarbioną podstawę, rozchodzącą się na trzy – w tym i kulawą – nogi i zalśnił, odbijając słabe światło starej lampy, stojącej tuż obok niego.

- Dzień dobry – przywitała się uprzejmie kobieta, rozciągając różane usta w delikatnym uśmiechu. Och, jak bardzo przypominała mu jego pierwszą właścicielkę! – Chciałabym zapytać o ten stół, tam, w rogu przy oknie – dodała upewniwszy się wpierw, że chłopak słucha już, co się do niego mówi. Wiedział! On to po prostu przeczuwał, że ta kobieta przyszła tu tylko dla niego! Jakże mógł wątpić, że jeszcze znajdzie dom?!

Sprzedawca ziewnął.

- Który konkretnie? – zapytał znudzonym tonem, nawet nie patrząc na wskazany przez kobietę kierunek. Przeciągnął oczywiście wszystkie samogłoski, co było dla niego charakterystycznym zwyczajem. Czy on zwariował?! Oto. Pierwszy raz. Od wielu, naprawdę wielu lat. Ktoś. I to nie byle kto! Zainteresował się stołem, dawał mu szansę na zarobek, a stolikowi na nowe, młode życie, a ten chłystek, łobuz kosmaty nawet nie zwrócił na to wszystko wystarczającej uwagi?!

- Ten tam, zawalony książkami – odpowiedziała dama, wskazując kąt stolika dłonią. – Chyba jest na sprzedaż? – dodała jakby z niepokojem.

Chłopcze, postaraj się! – pragnął wykrzyknąć, lecz przecież meble nie mają głosu, a przynajmniej takiego, który człowiek mógłby usłyszeć.

- Taaak – odparł przeciągle, zerkając tylko w stronę stołu. – Stolik do kawy z 1873. Ale kulawy, nie wart uwagi – wyjaśnił z przerwą na ziewnięcie.

Kobieta już chciała coś powiedzieć, już chciała o stolik zawalczyć, kiedy odezwał się towarzyszący jej mężczyzna:

- Chodź, mamo. Najwyraźniej pan nie jest zainteresowany należytą obsługą nas.

Nadzieja powoli gasła z każdym krokiem klientów w stronę wyjścia, a wraz z trzaśnięciem drzwi wejściowych, uleciała razem z lamentem skrzypiącego stolika, który zabujał się, zachwiał na kulawej nodze i umilkł, pogrążając się ponownie w marzeniach pełnych piekielnego ognia, gorącego żaru i śmierci.

21 549 wyświetleń
318 tekstów
8 obserwujących
  • RudaDusza

    9 June 2015, 12:36

    Spero, dziękuję.
    Piórem1, pozdrawiam.

  • Spero

    6 June 2015, 12:09

    Przepiękne :)

  • RudaDusza

    30 May 2015, 20:49

    Nikt nie każe nikomu tego czytać :). Pozdrawiam