Menu
Gildia Pióra na Patronite

Fanfiction Harry Potter

Jessy

Jessy

Ostrzegam wiernie, że jest to mój i mojej znajomej wymysł, niezbyt zgodny z kanonem stworzonym przez J.K. Rowling. Chciałabym jednak znać opinię.

Prolog

Muzyka – Simon Daum – Unseen
Ponury budynek, stojącego na londyńskich przedmieściach, sierocińca wydawał się jeszcze smutniejszy i bardziej milczący, niż to się zdarzało na co dzień. Zimne strugi wiosennego deszczu oblewały szare, wiekowe mury, a wiatr nieprzyjemnie huczał w nieszczelnych oknach.
Deszczowy dzień nikogo tu nie dziwił, jednak każdy taki witano z niechęcią i rozpaczą – dzieci nie mogły się bawić na dworze, a cóż innego spracowane opiekunki miały z nimi robić? Szare podwórko nie było dobrze wyposażone, a dziury i wystające kamienie stawały się często powodem płaczu i bólu nieuważnych mieszkańców sierocińca.
Nikt nie spodziewał się, że ten wyróżniający się, wysoki mężczyzna w zabawnym, brązowym garniturze zmierza właśnie w stronę tej ponurej okolicy. Kasztanowa broda czarodzieja sięgała do pasa, a włosy wcale jej nie ustępowały, co dodawało mu dziwaczności. Wysoki melonik, również koloru głębokiego brązu, osiadł na czubku głowy Albus’a Dumbledore’a.
Krople deszczu zdawały się go omijać, przez co, jako jedyny dzisiejszego dnia, był suchy, a w jego wysokich butach nie chlupała woda.
Mężczyzna sprawiał wrażenie nie zauważającego tej paskudnej pogodny, jakby jego okulary-połówki kolorowały świat na różowo. Spokojnie wymijał ludzi, a chwilę później stał przed bramą sierocińca.
Zaspany dozorca zerwał się na równe nogi, gdy usłyszał znaczące odchrząknięcie i, nakładając czapkę, wpuścił interesanta na teren przylegający do budynku.
- Dzień dobry – zaczął nowoprzybyły. – Nazywam się Albus Dumbledore, byłem umówiony z dyrektor tego ośrodka.
Półuśmiech rozświetlał, lekko naznaczoną już śladami czasu, twarz interesanta.
- A, tak. Pani Cole wspominała, że ktoś przyjedzie – odburknął strażnik i wskazał Dumbledore’owi drogę do głównego wejścia. – Powinien pan pójść na drugie piętro – dodał, łapiąc się za daszek czapki i wracając do ciepłego budynku obok bramy.
Interesant odkłonił się lekko, po czym poszedł we wskazane miejsce. Chwycił za sznureczek i kilkakrotnie pociągnął go, ciekawy efektu. Co prawda, gdy był w Hogwarcie, uczęszczał na mugolarstwo, jednak mugole coraz bardziej posuwali się w tej ich „technologii”, toteż pierwszy raz spotkał się z takim sposobem „pukania do drzwi”.
Po kilku sekundach usłyszał za podwojami lekkie, szybkie kroki, a po kolejnej chwili otworzyły się przed nim z rozmachem. Naprzeciw stała młoda kobieta o kręconych, jasnych włosach w szarej, wytartej i poplamionej sosem sukience bez fartuszka.
- Słucham – warknęła wysokim głosem zamiast powitania. Dumbledore uśmiechnął się.
- Witam. Jestem umówiony z panią Cole – odpowiedział przyjemnym, gardłowym tonem. Pracowniczka skinęła głową i wpuściła gościa do środka.
- W jakiej sprawie, jeśli można wiedzieć? – zapytała, odbierając od mężczyzny brązowy płaszcz oraz melonik i kwitując idealnie dobraną marynarkę prychnięciem niedowierzania. Na pierwszy rzut oka było widać po gościu, że należy do zamożniejszej grupy społecznej. Wpadło jej do głowy, że może mężczyzna okaże się sponsorem, dzięki któremu podniosą pensję w sierocińcu, jednak szybko odrzuciła tę myśl. Fortuna już dawno odwróciła się od pracowniczek tej placówki.
- W sprawie stypendium dla dwójki waszych wychowanków – odpowiedział uprzejmie Dumbledore. Kobieta skinęła głową i poprosiła, by podążył za nią.
- Zapowiem pana, proszę zaczekać – oznajmiła, gdy dotarli na drugie piętro.
Po drodze spotkali już niejedno dziecko, a każde patrzyło na przybysza ze smutną nadzieją. Pożółkłe ściany zostały ogołocone z wszelkich obrazów, a stara tapeta odłaziła od nich w kilku miejscach. Gdzieniegdzie widać było ślady brudnych palców lub całych dłoni, a na podłogach leżało pełno kurzu. W pokojach na pierwszym piętrze dało się usłyszeć gwar rozmów, bo to tam mieściły się salony z, często połamanymi i zepsutymi, zabawkami. Teraz większość dzieci siedziała na dole, prezentując obraz nędzy. Nigdy nie starczało pieniędzy dla wszystkich sierocińców w Londynie, przez to, wołające o remont mury, nie miały się go już nigdy doczekać.
- Panie Dumbledore? Pani Cole zaprasza – powiedziała kobieta, wychodząc zza drzwi opatrzonych tabliczką „A. Cole – kierownik”.
Mężczyzna podziękował swojej przewodniczce i wszedł do gabinetu.
Rosalie, bo tak miała na imię jasnowłosa kobieta, z westchnieniem ruszyła ku kuchni, gdzie powinna pomóc kucharkom. Była pewna, że zdąży skończyć obiad, nim pan Dumbledore wyjdzie od jej szefowej, toteż nie spieszyła się z wizytą u dziwnego rodzeństwa Riddle’ów, nie chcąc wzbudzać w nich nadziei bez pewnej przyczyny.
Kiedy po godzinie wszyscy zjedli już przydzieloną porcję posiłku, Rose poszła ku najwyższemu piętru, gdzie mieściła się sypialnia Toma, po czym wraz z nim podążyła o jedną kondygnację niżej, do sypialni Tess – siostry chłopaka. Zastali ją, siedzącą na szerokim parapecie z inną mieszkanką tego pokoju na kolanach – sześcioletnią Kathy.
- Ile razy mam powtarzać, że nie możecie siedzieć na parapecie?! – wykrzyknęła od progu Rosalie, strasząc obie dziewczynki do tego stopnia, że zachwiały się i spadły na ziemię. Tom natychmiast przepchnął się obok opiekunki i pomógł wstać siostrze, a ta zaczęła uspokajać płaczącą sześciolatkę. – Kathy, idź do innych dzieci. No nie płacz, niesforna dziewucho – warknęła Rose, łapiąc dziewczynkę za rękę i wyprowadzając maleństwo o równie mocno kręconych, choć dużo jaśniejszych włosach z sypialni. W pokoju zostało jedynie rodzeństwo.
Czarnowłosą Tess można opisać jako zielonooką jedenastolatkę o cerze bielszej niż śnieg, różanych ustach i delikatnych, choć silnych, dłoniach. Tom był do niej naprawdę podobny – równie hebanowe włosy opadały mu na blade czoło, a brązowe oczy łypały groźnie na drzwi, za którymi zniknęła Rosalie. Oboje tak samo wychudzeni w szarych, podziurawionych ubraniach, siedzieli na łóżku dziewczynki, w niemym oczekiwaniu na wyrok. Wiedzieli, co ich czeka, a przynajmniej domyślali się tego. Rosalie stroniła od nich, bardzo rzadko mogli ją w ogóle zobaczyć, chociaż mieszkała w tym budynku i pracowała, jak wszystkie inne opiekunki. Nagła zmiana przyzwyczajeń była dla rodzeństwa znakiem – w końcu wezwano do nich lekarza.
Gdy rozległo się ciche pukanie, Tom złapał za rękę siostrę, by dodać jej otuchy. Drzwi uchyliły się w momencie, kiedy kierowniczka sierocińca mówiła do „ich” gościa przyciszonym, przepitym głosem:
- Jeśli zaczną się dziwnie zachowywać, proszę szybko wyjść. To naprawdę ekscentryczne dzieci – wyszeptała, czknęła kilkakrotnie, po czym oddaliła się chwiejnym krokiem. Dla rodzeństwa Riddle’ów zaistniała sytuacja nie była nowością – jako jedni z wielu wiedzieli o problemie alkoholowym kierowniczki placówki – szczególnie się z tym nie kryła. Dziwiło ich tylko, że mężczyzna, który właśnie wszedł do sypialni Tess, wyglądał na zadowolonego sytuacją.
- Dzień dobry, Tessy, Tomie – powiedział poważnie, choć w oczach tliły mu się jeszcze iskierki rozbawienia. Zamknął za sobą drzwi na klucz, po czym usiadł.
- Słyszałeś, co powiedziała stara Cole. Lepiej nie zabieraj sobie drogi ucieczki – warknął Tom, który zaciskał drugą dłoń, tę, która nie trzymała ręki siostry, że aż zbielały mu knykcie. Zdenerwowały go słowa kierowniczki. Poniekąd od dawna wiedział, że „ta pijana ropucha” chce ich wysłać do szpitala dla chorych psychicznie, ale sądził, że wystarczająco się ich bała, by naprawdę kogoś tu sprowadzić. Spojrzenie miał groźne, a wachlarz czarnych rzęs dodawał mu powagi.
- Chyba nie wezmę sobie do serca jej rady – oznajmił Dumbledore, wzruszając ramionami.
- Nie jesteśmy chorzy – oznajmiła niespodziewanie Tess, wysokim głosem, który z pewnością mógłby służyć za wspaniały instrument, gdyby tylko ktoś zadbał o jej prawidłowe wychowanie muzyczne. – Nie potrzebujemy doktora – warknęła, patrząc na mężczyznę spode łba.
- Nikt nie mówi, że jesteście chorzy, a ja nie jestem lekarzem.
- Jak to nie? Ona chce, żebyś nas przebadał. Chce żebyś nas stąd zabrał! – wykrzyknęła jedenastolatka, zrywając się na nogi i szybko podchodząc do okna. Włosy, sięgające słabo zarysowanej tali, opadły na twarz dziewczyny, pobudzone do życia gwałtownym ruchem głowy. – Nie jesteśmy nienormalni – dodała szeptem, zagryzając czerwone wargi tak mocno, że po chwili skapnęła z nich kropelka krwi.
- Jesteście zupełnie normalni – odparował Dumbledore, podczas gdy Tom wstał i przytulił siostrę, sprowadzając ją z powrotem na łóżko. Wyszeptał jej coś do ucha i dziewczyna uspokoiła się odrobinę. – A ja jestem taki sam. Chcę wam zaproponować miejsce w szkole, w której wszyscy są tacy jak nasza trójka – uzdolnieni, inni od reszty dzieci.
Twarz mężczyzny wyrażała mnóstwo emocji: od zdziwienia, przez oburzenie, do troski.
- Nie wierzę ci – wycedził Tom przez zaciśnięte, białe zęby. – Pokaż – dodał, pewien swego.
Dumbledore uśmiechnął się, a w tym samym momencie szafka, stojąca pod oknem, zajęła się niebieskim ogniem. Płomieniom towarzyszyło miarowe stukanie, jakby coś obijało się o ścianki mebla.
- Chyba coś chce się z niej wydostać – oznajmił wesoło mężczyzna podchodząc do szafki i otwierając ją bez żadnego problemu, choć Tess pilnowała, by zamykać drzwiczki na klucz. W środku podskakiwało brązowe, tekturowe pudełko, które Dumbledore postanowił wyjąć i położyć na łóżku. Oddechy rodzeństwa przyspieszyły, kiedy zobaczyli, co trzyma w dłoniach, a twarze jeszcze bardziej im pobladły, jeśli tylko było to możliwe. Ogień zniknął, gdy mężczyzna podniósł wieczko pakunku, a ze środka wyskoczyło kilka przedmiotów. – O ile się nie mylę, to nie jest wasze – powiedział mężczyzna, wskazując na pudełko ręką. – Do jutra ma to wylądować u swoich właścicieli. W Hogwarcie nie tolerujemy kradzieży – dodał, po czym wrócił na swoje miejsce.
Rodzeństwo wpatrywało się w niego z niemałym podziwem, ale i przerażeniem. W ich głowach kotłowały się tysiące myśli, pytań, na które tak bardzo łaknęli odpowiedzi, jednak nie śmieli wypowiedzieć słowa.
- Hogwart to szkoła, gdzie uczymy młodych czarodziei, jak zapanować i wykorzystywać ich moc. Jeśli tylko zechcecie, zostaniecie od września włączeni w jej szeregi – podjął opowieść. – Jesteście wyjątkowi. Mugole nie wiedzą, dlaczego. Boją się was.
- Możemy sprawić im ból. Jeśli zrobią nam coś złego, sprawiamy, że cierpią – wyrwało się chłopakowi. – Jesteśmy w stanie ich ukarać – dodał, ale nie powiedział nic więcej, bo siostra ścisnęła mu dłoń ostrzegawczo. Według niej nie powinni jeszcze ufać temu mężczyźnie. Nie wiedzieli kim jest.
- Jeśli tylko się zgodzicie na uczęszczanie do Hogwartu, pokażemy wam, jak to kontrolować – powtórzył mężczyzna, w którego oczach widać było teraz zdziwienie zmieszane ze strachem.
- Nie mamy pieniędzy – oznajmiła Tess, prostując się na łóżku.
- O to bym się nie martwił – odparł, wyciągając z kieszeni sakwę pełną złotych monet. – Zaprowadzę was na ulicę, gdzie będziecie mogli kupić wszystko, co wam potrzebne – dodał, kładąc na sakwie dwa pergaminowe listy.
- Nie, niech się pan nie fatyguje, znajdziemy drogę – odpowiedziała czarnowłosa. Dumbledore skinął głową, nieco zdziwiony. Wstał, jakby chciał wyjść.
- Zostawię dla was mapkę Londynu – dodał, wyjmując kolejny zwitek pergaminu i kładąc go na całej reszcie przyniesionych rzeczy. – A teraz muszę się z wami pożegnać – dodał i skierował się do wyjścia z pokoju.
Gdy już był bliski zamknięcia za sobą drzwi, Tess zerwała się z łóżka.
- Umiemy też rozmawiać z wężami. Przychodzą do nas i szepczą – wyrwało jej się, mimo woli. – Czy to też normalne?
Dumbledore nie odpowiedział, lecz tylko skinął głową. Na twarzy odmalował mu się szok, co było ostatnim uczuciem, jakie u niego widzieli tego dnia.

18 376 wyświetleń
217 tekstów
10 obserwujących
  • Jessy

    19 February 2012, 16:48

    Bardzo się cieszę, że tak myślisz, to dla mnie ważne;)
    Pozdrawiam;)

  • Meteora

    19 February 2012, 15:53

    Podoba mi się. "Harry Potter", to jedna z moich ulubionych książek i też wiele razy we własnej wyobraźni dodawałam siostry, braci, itp. W Twoim tekście jest ładnie zachowany styl oryginału książki. :)