Opowiem wam dziś historię pewnej pary. Pary dziwnej, bo w zasadzie parą niebędącej. Chociaż parę razy w parze ich widziałem.
Wszystko zaczęło się w najjaśniejszym mieście nadwiślańskiego kraju, to jest naszej aktualnej stolicy – przynajmniej na razie, wiadomo, w Polsce wszystko niepewne. Mowa oczywiście, o Warszawie. Także, jak już mamy krajobraz naszkicowany, to wypadałoby go trochę wypełnić. Wieczór czerwcowy, hotel Marcowy, impreza firmowa. Ludzi setki może nawet dwie. Genderowo raczej remis, panowie w lekkiej przewadze. Panie jak pawie pióra, wszystkimi kolorami suknie, sukienki, spódnice i garsonki się mienią, całe piękno świata w jednym miejscu oferują. Śmiechu co nie miara. A im mniej alkoholu w butelkach, tym śmiechu więcej. Śmiechu no i tańców. Wirują więc dżentelmeni w ciemnych garniturach z kolorowymi paniami i pannami, radość wielka. W tym zgiełku i bałaganie dostrzegamy Lolę i Łukasza, którzy od 10 minut wzrokiem się badają. I to jakim wzrokiem. Wilków spojrzenia tylko porównywalne. W powietrzu zapachniało chemią – w sensie, że miłością, nie etanolem czy docetakselem. Lecz zacznijmy może od początku, czyli kim nasi bohaterowie w zasadzie są.
Kim był Łukasz? Łukasza Szpaka najlepiej określić słowami piosenki: „…pijakiem, chodnikowym równym chłopakiem”, ale właśnie, bo zawsze jest jakieś ale. Był takim facetem, ale nie w standardzie T Love’u, a dwudziestego pierwszego wieku. Pijakiem, bo lubił się napić, raz w tygodniu butelka czegoś mocniejszego w towarzystwie kolegi musiała być. Do tego nawet wino przy czwartkowej kolacji mu się zdarzało. Równym, bo wszystkiego czyli niczego można się było po nim spodziewać w sensie, nic sąsiadom snu z powiek nie spędzało. Chodnikowym? A bo zawsze taki wyluzowany po osiedlowych chodnikach w dżinsach i kraciastej koszuli chodził, a stara Wojtkowa ponoć nawet parę razy w dresie na spacerze z psem go widziała. Dwadzieścia osiem lat życia minęło mu w nieznającym zmian Grodzisku z obietnicą przynajmniej tylu samo kolejnych. Od dwóch lat zajmował się firmą ś.p. ojca. Jerzy Szpak, po przejściu na wojskową emeryturę postanowił otworzyć własne przedsiębiorstwo w tym kapitalistycznym świecie, przed którym nasz kraj w 1972 przysięgał bronić. Jako oficer nie znający się kompletnie na niczym, wpadł na pomysł iście genialny. Zajął się zatrudnianiem ludzi znających się na bardzo konkretnych sprawach i wypożyczaniu ich tym, którzy akurat zajęcia się takimi sprawami potrzebowali. W skrócie, na początku lutego dwa tysiące i pierwszego roku powstała Starling Consulting, na okres niemal bieżący zarządzana przez jego dwóch synów.
Dzięki Cyn... znaczy szpulko ;) moje ego właśnie przebiło sufit i odwiedziło sąsiada z góry. Swoja droga tez mogłabyś coś napisać, brakuje w tym dziale dobrych tekstów, w ogóle brakuje tu jakichkolwiek tekstów, niby rozumiem, że mam erę minimalizmu, ale jednak trochę żal.