Menu
Gildia Pióra na Patronite

Nigdy nie dowiesz się, jak mocno cię kocham

Spero

Spero

On zawsze szukał morza. Nierównej tafli, pełnej przeplatających się kolorów zieleni, granatu i błękitu. Otwartego morza, którego jedynym ograniczeniem była linia horyzontu. Wody, w której niebo odbijało wszystkie swoje barwy.

Morze był jego symbolem wolności. Napełniało go spokojem, sprawiało, że zwykle nierówny oddech odnajdywał swój rytm, niemalże idealnie równy z szumem fal.
Dla mnie był wyjątkowy. Nie było w nim romantyczności, wielkich gestów, jedynie odrobina czułości. Jak wtedy, gdy owinął mnie swoim szalikiem, kiedy marzyłam na przystanku. Gdy bawił się kosmykiem moich ciemnych włosów podczas porannej kawy. On chował dłonie w kieszeniach, czasami ukrywając tam też i moje, i odwracał wzrok, gdy przyłapywałam go na wpatrywaniu się we mnie. Rzadko się śmiał, jednak zawsze uśmiechał się na mój widok.
Czasami milczał, patrząc na mnie zaraz po przebudzeniu. Zdarzało się, że bez słowa badał moją twarz opuszkami palców, a później całował pospiesznie i wstawał, by zaparzyć kawy. Wyleczył mnie z obgryzania paznokci, niepewności i sztucznego uśmiechu bez potrzeby.
Był wolny. We wszystkich swoich ograniczeniach, w całej tej gonitwie świata, był wolny. Dla niego świat był miejscem do dyskusji, podziwianiu sztuki i czytania książek - ten cały pośpiech za sukcesem i pieniądzem zostawił innym. Nie bał się ani ciemności, ani samotności. Oddychał ze światem i nie uciekał przed snem. Zdawał sié byc pogodzony ze wszystkim i jednocześnie nie przejmował się niczym.
Nauczył mnie, że łatwo jest niczego się nie bać, jednak dużo trudniej żyć ze strachem i pokonywać go na każdym kroku. Nauczył mnie strzelać z procy i gwizdać. Ja pokazałam mu kształty chmur i zimno kamiennych schodów przy moim ulubionym placu. Wspólnie odkryliśmy filmy Burtona i smak kawy we Włoszech.
Oddałam mu wszystko, co miałam, w zamian otrzymując wszystko od niego. Każdą cząstkę jego uwagi, każdą książkę, którą przeczytał i piosenkę, którą aktualnie zapętlał na swoim odtwarzaczu. Dawał mi miękkość swoich włosów, ciepło swoich warg i cichy szept przed snem. Nigdy nie kupił mi czerwonych róż, a w urodziny zawsze przygotowywał naleśniki z dżemem z czarnej porzeczki. Ja nigdy nie dałam mu w prezencie krawatu, a pierwszą zaliczkę wydałam na tani, posrebrzany zegarek z butiku w centrum, który zakładał na kolacje w nasze rocznice.
Nigdy nie żałowałam, że go wybrałam. Mimo że był młodszy o sześć lat i nieśmiały w kontaktach z obcymi. Mimo że mój tata bał się, co ludzie powiedzą i trzy razy kazał mu wracać z prośbą o zgodę na ślub. On ze mnie nie rezygnował, nawet gdy ja rezygnowałam z niego. Nawet wtedy, kiedy czekałam na niego pod uczelnią i kiedy jego koledzy obdarzali go tym dziwnym spojrzeniem. Walczyłam o niego, gdy zaczynał w siebie wątpić, nie mogąc znaleźć pierwszej pracy i gdy brakowało mu do wspólnego czynszu.
Był wyjątkowy. Inny. Wszystko, co robił, mieniło się tysiącem kolorów. Miłość uczyniła go niezwykłym w moich oczach, mimo że dla reszty świata stanowił przecież jedynie kolejną cyfrę w statystykach.
On ciągle miał niespokojną ziemię pod stopami i czasami sprawiał, że czułam się samotna. Zdarzało się, że brakowało mu czasu i nie stawiał mnie na pierwszym miejscu. Pozwalał, bym krzyczała na niego w takich chwilach, bez słowa obrony, jedynie się uśmiechając. Kiedyś powiedział mi, że cieszyło go, że zależy mi na nim na tyle mocno, by wciąż chcieć o niego walczyć, choćby krzykiem czy łzami. Powtarzał, że w takich momentach był po prostu wdzięczny, że jestem, że kocham, że czekam i że wierzę, że się zmieni, zamiast zwyczajnie odejść. Powtarzałam mi bez końca, że przecież on był zawsze, gdy uśmiechałam się przez łzy.
Byłam jego. Przez całe 61 lat znajomości i 57 lat małżeństwa. On nigdy mnie nie znudził, nie rozczarował i nie kazał wybierać. Nie zmienił mojego życia, nie spędzał ze mną każdej minuty i nie porzucił dla mnie wszystkiego, co znał wcześniej. Nie wymagał, bym zapomniałam o swoich pasjach i przekładała kolacje z przyjaciółmi. On pamiętał o mnie w drodze na trening i w porannym korku. Zawsze dojadał ostatni kawałek moje pizzy i kupował tylko herbatę, którą lubię. Był częścią mojego życia i dopiero on uczynił je całością.

15 712 wyświetleń
178 tekstów
20 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!