Od pierwszego dnia wydał mi się taki bliski. Najpierw przyjaźń, potem... może miłość? Nie wiem... To było tak cholernie silne uczucie, że nie mogłam tego znieść. Z tej "miłości" byłam w stanie zrobić dosłownie wszystko. Wszystko ślicznie, pięknie do momentu..... Gdyby nie wpieprzył się w taki syf, pewnie dalej bylibyśmy razem... A teraz...? Teraz już nawet nie płaczę. Chyba już nie mam czym. Wiem, to głupie... Ale cóż. tak to już jest. Pierwszej miłości się nigdy nie zapomina...
Najpierw ludzie stają się sobie niewyobrażalnie bliscy. Później coś się pieprzy, tracą ze sobą kontakt. Kolejno stają się znów przyjaciółmi, ale zawsze z jednej strony jest to nieujawniona miłość. Na końcu sam fakt, że ta druga osoba jest nieosiągalna staje się koszmarem... "...Czuję się jak wyrwana z koszmaru. Dzień jak co dzień..."