Menu
Gildia Pióra na Patronite

SEN

kan

kan

Obudziłem się. Tak mi się przynajmniej wydaje. Znajome wnętrze, żyrandol na suficie, światło ulicznej lampy wpadające do pokoju przez niedokładnie zaciągnięte zasłony. Tak, to mój pokój, moje mieszkanie. Nareszcie nie śpię. Niezrozumiałe, dziwne sny które dręczą mnie od jakiegoś czasu mocno dają mi się we znaki. Nie pozwalają wypocząć, wyspać się, zregenerować siły. Prawie nigdy nie pamiętam ich treści, nawet tuż po przebudzeniu. Ale budzę się zmęczony, wręcz osłabiony całonocnym snem. Snem który nie daje ukojenia.

- Muszę coś z tym zrobić. Pójdę do lekarza, niech przepisze mi jakieś proszki bo niedługo zwariuję.
Spoglądam w bok. Na sąsiedniej poduszce śpi, oddychając spokojnie, miarowo i jak zawsze prawie niesłyszalnie Iza. Moja piękna żona. Zawsze tak o niej myślę: „Moja piękna żona”. Ma 35 lat i jest o 5 lat młodsza ode mnie ale wygląda tak jakby dzieliło nas nie 5 lecz 20 lat. Czas jest dla niej łaskawy. Oczywiście, jestem o nią zazdrosny, ale wiem że niepotrzebnie. Trudno o bardziej prawą i lojalną osobę. Nie zdradziłaby mnie nigdy. Wiem to. Wyczuwam jakimś głęboko ukrytym zmysłem.
- Moja piękna Iza – rozkoszuję się wypowiadanym w myślach zdaniem – Ciekawe czy Sandra jeszcze śpi – myślę o naszej dziesięcioletniej córce zajmującej sąsiedni pokój – a w ogóle która to godzina?
Wyciągam rękę w kierunku szafki nocnej i sięgam po komórkę.
- Ojej, dopiero piąta. Przecież dzisiaj niedziela. Muszę jeszcze zasnąć.
Przewracam się na drugi bok i wciskając głowę w poduszkę zamykam oczy. Po kilku minutach zmuszania się do zaśnięcia i odpędzania natrętnych, niechcianych o tej porze myśli daję za wygraną. Wstaję, nakładam szlafrok i możliwie najciszej, by nie obudzić żony wychodzę z pokoju. Na dole w salonie panuje półmrok. Na fotelach i kanapie porozrzucane są nasze rzeczy. Normalny, poranno – niedzielny widok naszego mieszkania. Nieważne. Później się posprząta. Idąc w kierunku toalety kopię coś bosą stopą.
- Cholera, torebka Izy.
Prawie cala zawartość wysypuje się na podłogę robiąc sporo hałasu. Spoglądam w górę schodów. Cisza.
- Mam nadzieję że ich nie pobudziłem.
Ruszam dalej, lecz mimo że staram się ominąć wszystkie rozsypane rzeczy nadeptuję komórkę Izy. Podnoszę ja. Ekran świeci się a w jego górnym rogu widnieje koperta. Nieprzeczytany sms. Waham się przez chwilę, ale ciekawość bierze górę.
„Było cudownie, musimy to powtórzyć, zadzwoń”.
Krew uderza mi do głowy. Nogi uginają się w kolanach.
- To niemożliwe!!! Iza?! Moja piękna Iza?! To na pewno jakaś pomyłka!
- Co robisz? – na schodach stoi Iza owinięta szczelnie szlafrokiem – co masz w ręku?
- Twoją komórkę. Od kogo ten sms? – krzyczę trzymając w wyciągniętej ręce telefon.
Patrzy na mnie lodowatym, śmiertelnie poważnym wzrokiem.
- Nie trzeba było tego czytać – mówi, powoli wyciągając rękę z kieszeni szlafroka. Panujący w salonie półmrok nie pozwala dokładnie stwierdzić co trzyma w dłoni. Czy to jest pistolet?! Nasz pistolet, który zawsze spoczywa w zamkniętej szufladzie toaletki?
- Iza, co ty wyprawiasz?
- Nie trzeba było wstawać, nie trzeba było przewracać torebki, nie trzeba było czytać tego sms-a! Po coś to zrobił?! – krzyczy unosząc rękę z pistoletem.
- Mamusiu, co robisz? – mówi Sandra, która niewiadomo kiedy pojawia się na schodach.
Iza patrzy na nią zimnym wzrokiem.
- Nie mam wyboru.
Unosi rękę i kierując lufę pistoletu w kierunku wystraszonej Sandry pociąga za spust.
Huk jest olbrzymi. Z lufy wydobywa się ogień i niewielka strużka dymu. Sandra nie wydaje żadnego dźwięku. Jej koszula zaczyna zabarwiać się na czerwono a ona sama niemal bezszelestnie osuwa się na schody.
- Coś ty zrobiła?! – krzyczę i rzucam się w jej kierunku.
Huk. Huk i ogień. Dziwne. Nie czuje bólu, tylko nagle pojawiającą się słabość. Jakby wszystko wokół mnie zwolniło, zatrzymało się, a ja płynnym, opadającym ruchem lecę w kierunku podłogi. Trwa to długo. Za długo. Coś jest nie tak. Czy tak wygląda umieranie? Całą siłą woli staram się otworzyć zamknięte w momencie strzału oczy.
Udało się.
Sufit, lampa, wpadające przez zasłony światło. Boże, to sen! Sen! Co za idiotyczny sen. Czuję że jestem cały mokry. Spoglądam w bok. Iza śpi posapując cichutko. Moja piękna Iza. Jak mogło przyśnić mi się coś takiego? Siadam na brzegu łóżka, patrzę na zegarek. Piąta. Znowu piąta. Dziwne. Za plecami słyszę szmer. Odwracam się. Iza leży na poduszce ale oczy ma szeroko otwarte. Jej wzrok przeszywa mnie na wskroś.
- Kochanie, żebyś wiedziała jakie bzdury mi się śniły. Nie uwierzysz. Śniło mi się że przeczytałem sms-a w twojej komórce a ty najpierw Sandrę a później mnie…
Huk. Huk i ogień. I dziura, która pojawiła się w kołdrze przykrywającej dłonie Izy. Nie boli. Tak samo jak wtedy. Chcę otworzyć oczy lecz tym razem nie mogę. Z całej siły, do bólu, naprężam mięśnie twarzy. Przez szparkę, która powstała między powiekami dostrzegam jak Sandra w nocnej koszuli wchodzi do sypialni.
- Nie, nie rób tego! – krzyczę do Izy lecz moje słowa zagłusza huk wystrzału. Czerwona plama na koszuli Sandry. Boże! Chcę się obudzić! To musi być sen! Osuwam się na poduszkę. Ciemność. I cisza. Chociaż nie. Jakiś szum. Jakby powiew wiatru albo szum fal. Wytężam słuch, staram się zidentyfikować dźwięk. Ależ to nie wiatr, nie fale. To oddech! Oddech śpiącej obok Izy! Otwieram oczy. Sufit, lampa, światło wpadające przez okno. Znowu senny koszmar. Ale czy teraz rzeczywiście się obudziłem czy nadal śnię? Wytężam wzrok. No przecież wyraźnie widzę lampę. Widzę, znaczy że nie śnię. To jawa nie sen. Skrzypią drzwi. Do pokoju wchodzi Sandra. Uśmiecha się, coś mówi, macha ręką. Lecz nie słyszę jej słów. Nie rozumiem. Tylko skąd ta czerwona plama pojawiająca się na jej koszuli? I skąd ten przeraźliwy huk? Iza, moja piękna Iza. Gdzie jesteś Kochanie?
Budzę się. Ciągle się budzę. W tych moich kolejnych odsłonach widzę Sandrę w poplamionej na czerwono koszuli nocnej i Izę celującą do mnie z pistoletu i światło latarni wpadające przez niedokładnie zaciągnięte zasłony. Tylko czasami pojawia się twarz jakiegoś mężczyzny w białym fartuchu, który coś do mnie mówi lecz nie mogę zrozumieć jego słów. Bywa także, że zjawia się Iza. Inna. Uśmiecha się do mnie, gładzi mnie po twarzy, mówi coś. Ale to zdarza się rzadko.
Zwykle jest huk. I ogień. I cisza.

1518 wyświetleń
15 tekstów
3 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!