Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rachunek

Obudził się w środku nocy. Przebudzenie było tak gwałtowne, że umysł nie nadążał za reakcjami organizmu. Dłuższą chwilę nie potrafił przypomnieć sobie kim jest, gdzie jest, jaka to pora doby. Po chwili dopiero wróciło poczucie rzeczywistości. Uzmysłowił sobie, że leży we własnym łóżku. Ułożony na prawym boku, plecami odwrócony do pokoju, nakryty kołdrą po sam czubek głowy. Panujący mrok, rozświetlany tylko plamami bijącego z ulicy, przez okno, poblasku, pozwolił mu określić porę doby - noc. Cicha i ciemna. Między sobą a ścianą nie widział, śpiącej tam zazwyczaj, żony. Dlaczego jest sam w łóżku? Dopiero po chwili wróciło wspomnienie wczorajszego popołudnia.

*
– Jedź, proszę, ostrożnie – powiedziałem tuląc na pożegnanie swą żonę – pamiętaj, że wieziesz nasze dzieci i pamiętaj jak bardzo cię kocham.
– Przecież wiem, głuptasku - odpowiedziała z uśmiechem – Naprawdę rozczulasz mnie tą swoją troską ale wszystko będzie dobrze.
Łatwo jej było mówić. Czekało ich prawie 400 km podróży, nad morze, a zazwyczaj to ja prowadziłem nasz samochód. Naturalne jest więc chyba, że budziła się we mnie obawa o bezpieczeństwo mojej ukochanej rodziny. Tak bardzo ich kochałem, że najdrobniejsza myśl o jakimkolwiek grożącym im niebezpieczeństwie budziła moje przerażenie.
– Przepraszam, to nie to, że ci nie ufam ale wiesz co dzieje się na naszych drogach. Wariatów na nich nie brakuje – tłumaczyłem pospiesznie moje zaniepokojenie.
– Wiem, wiem. I za to cię kocham. Naprawdę wszystko będzie dobrze – uspokajała mnie delikatnie gładząc po policzku.
– Zresztą jak się tak boisz to jedź z nami – rzuciła – z przyjemnością oddam ci kierownicę w zamian za tych kilka spędzonych razem dni.
– Wiesz, że nie mogę. Ten kontrakt jest zbyt ważny dla mojej firmy – tłumaczyłem jej, po raz kolejny, ze skruchą w głosie.
– Naprawdę nie wiedziałem, rezerwując te wczasy, że sprawy potoczą się tak szybko. Postaram się dopiąć, w kilka dni, dokumenty i w połowie przyszłego tygodnia dojadę do was. Będziemy mieli jeszcze dla siebie dużo czasu – obiecywałem z pełny tego przekonaniem.
– Dobrze. Trzymam cię za słowo i z utęsknieniem będziemy na ciebie czekać – szepnęła mi do ucha całując je na pożegnanie – Pa!
– I róbcie częste przystanki! Pa! - rzuciłem jeszcze gdy żona wsiadała do auta.
Z żalem obserwowałem znikające, za zakrętem, światła naszego samochodu a wraz z nimi znikający obraz machających mi, przez tylną szybę, dzieci. Chciałem mieć własną firmę więc mam! Z jej zyskami ale i stratami. Więc zamiast jechać z rodziną na wczasy muszę siadać do dokumentów kontraktu!

*
Teraz sobie przypomniał dlaczego jest sam. Tylko dlaczego tak nagle się obudził? Zły sen? Nie!
Wtedy właśnie to wyczuł i zrozumiał! Nie był jednak sam! Wręcz fizycznie czuł czyjąś obecność za plecami. Miał absolutną pewność, że nie jest w pokoju sam. Że ktoś lub co gorsza coś stoi tuż za nim, obok łóżka i nachyla się nad jego ciałem czekając na najlżejsze drgnięcie. Jakimś nadnaturalnym szóstym zmysłem prawie widział niemożliwą do opisania sylwetkę czającą się tuż obok jego głowy. Zamarł w przerażeniu. Wiedział, nie rozumiał skąd, ale wiedział, że to coś nie jest mu przyjazne. Że nawiedziło go ucieleśniona trwoga i esencja drapieżnej agresji. Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę poczuł jak na całym ciele jeżą mu się włosy - jak u psa, przed walką, stroszy się sierść by stworzyć wrażenie, że jest większy i silniejszy niż w rzeczywistości. Od stóp do czubka głowy przebiegł go dreszcz, który skurczył mniej ważne naczynia krwionośne by zapewnić zwiększony dopływ krwi do najważniejszych organów. Mięśnie napięły mu się do granic możliwości a serce, jakby od wieków do tego przygotowywane, potężnymi porcjami zaczęło tłoczyć krew z adrenaliną. Jego organizm był przygotowany do walki o życie a jednocześnie strach paraliżował jego ruchy. Trwał w bezruchu gorączkowo zastanawiając się co ma robić. Instynkt podpowiadał mu dwojaką reakcję: by leżeć nieruchomo udając martwy przedmiot lub by zerwać się z łóżka i uciekać lub walczyć nim to coś samo podejmie atak. Wtedy zaświtała mu myśl, że może to rodzina, z tęsknoty, zawróciła z drogi nie chcąc jednak zostawiać go samego. Nie, niemożliwe.

*
– Cześć tato! Tu jest cudownie! - przez telefon głos młodszej córki, choć lekko zagłuszony szumem fal, był najwyraźniej podekscytowany – już dojechaliśmy!
Wczesnym wieczorem odebrał od nich telefon. Byli już na miejscu i właśnie szli na pierwszy spacer po plaży. Poczuł ulgę! Nie dzwonił do nich przez cały dzień nie chcąc sprawiać wrażenia nadopiekuńczego, choć taki zapewne był, lub braku zaufania do umiejętności żony. W lekkim spięciu poddenerwowania przeczekał te długie godziny. Miał pracować lecz obecna w nim ciągła troska o żonę i dzieci nie pozwalała mu skupić się na tekście umowy. Teraz doczekał się. Dojechali bezpiecznie na miejsce. Opuściło go napięcie i uśmiech wrócił mu na twarz. Teraz może spokojnie pracować.

*
Nie mogli przecież tak szybko wrócić znad morza. To nierealne. Poza tym był pewny, że usłyszałby, podjeżdżający pod dom, samochód a przede wszystkim, z daleka, usłyszałby, tumult robiony przez obie córki. Więc to jednak nie oni. Złodziej? Niemożliwe! Ukradłby co cenniejsze w domu lub uciekł na widok postaci leżącej w łóżku. Nasłany na niego zabójca? Bzdura! Nie był aż tak ważnym człowiekiem by ktoś mógł posunąć się, wobec niego, aż tak daleko. Chciał nawet krzyknąć, by rozproszyć doprowadzającą go do szału ciszę, ale przez jego naprężoną krtań nie wydobyłoby się żadne słowo a jedynie dźwięk poddańczego skomlenia lub potężny ryk triumfu. W tym momencie bliższe mu raczej było to pierwsze. A więc jednak! W końcu musiało nadejść to o czym nieraz czytał, co wpajano mu w młodości, co nieraz mu się śniło. Nadeszło to co mu przeznaczone i co przyszłość jego w ciemną otchłań rzucić może.

*
– Pamiętaj wnusiu, że wszystko wokół nas ma swoją duszę. Wszystko co żyje i rośnie ma swoją duszę i swoje duchy opiekuńcze – mówiła zawsze moja babcia.
Wychowywałem się na wsi a moja babcia była uważana za „wiedzącą”. Za osobę, która widzi i wie więcej niż inni. Całe dzieciństwo towarzyszyłem jej i słuchałem opowieści o duchowych istnieniach, które krążą wokół nas i nas obserwują. Czasem są przyjazne a czasem drapieżne i agresywne. Wpływają na nasz los i u kresu naszych dni zabierają naszą duszę. Czasem potrafią przybrać materialną formę i wtedy, te złe, niszczą wszystko i wszystkich wokół siebie.
– Bój się ich wnusiu i unikaj! Źli ludzie trafiają, jeszcze za życia, w ich szpony i giną z tego świata a ich dusza cierpi wieczne katusze w objęciach demona.
Zaszczepiła mi ta wiarę tak mocna, że nawet lata życia w cywilizacji nie były w stanie jej ze mnie wyplenić. Wierzyłem, w głębi duszy, w ten świat niematerialny i, w skrytości przed światem, zawsze się go trochę obawiałem.

*
Uwierzył więc, że oto nadszedł jeden z demonów by upomnieć się o jego ciało i jego duszę. Przyszedł rozliczyć się z nim z jego życia. Nie pozostawało mu nic innego jak poddać mu się lub stanąć do walki. Poddanie się nie niosło z sobą żadnych szans. A walka? Zawsze pozostawia, niewielką może, ale jednak szansę zwycięstwa. Albo przynajmniej szybkiej śmierci, bez cierpień w szponach demona. Wobec przewidywanej nieuchronności zdarzeń postanowił działać. Gwałtownym ruchem zrzucił z siebie kołdrę i zerwał się na nogi. Stanął w obronnej lecz jednocześnie agresywnej postawie. Budził się w nim pierwotny drapieżnik. Stał na szeroko rozstawionych, lekko zgiętych w kolanach, nogach. Głowę wtulił jak najmocniej między barki, które wzniósł maksymalnie w górę by dodatkowo ją chronić. Zasłaniające twarz dłonie rozcapierzył jak szpony. Szczęki miał zaciśnięte aż do granic bólu. Lekko przygarbiony i pochylony do przodu spojrzał przed siebie by ocenić przeciwnika.

*
– Jaki ja jestem głupi! Co ze mną robią te durne zabobony!? - wyszeptał z ulgą i lekkim nawet rozbawieniem.
Siedział na skraju, przed chwilą opuszczonego łóżka i wpatrywał się w pusty pokój. Był sam! Poza nim nikogo ani niczego nie było w sypialni. Wpatrywał się w półmrok i nasłuchiwał odgłosów domu. Było tak cicho i tak spokojnie. Był sam! Ogromna ulga spłynęła na niego drżeniem rozluźniających się mięśni. Powoli wracał normalny oddech, serce z wolna wracało do swego naturalnego rytmu. A on głęboko oddychał ciesząc się, że to tylko jakiś atawistyczny lęk przed ciemnością i samotnością zburzył spokój jego snu. Wiedział, że szybko nie zaśnie. Postanowił więc napić się herbaty, a przy okazji, dla pewności ducha, obejść cały dom. Noc była jasna. Światło księżyca, przebijające się przez zasłony, i światła ulicznych latarń rozświetlały sypialnie na tyle by jego oczy, rozszerzonymi źrenicami, pozwalały mu widzieć czarno-szary obraz pomieszczenia. Nie zapalając więc światła ruszył przez pomieszczenia. Przemierzył, w półmrokach, cały dom. Nie znalazł w nim nic niezwykłego. Niczego co usprawiedliwiałoby jego nagły atak strachu. Ulga i radość - oto czym wypełnił się jego umysł. Skierował się w stronę kuchni, by tam, nad filiżanka gorącego napoju, przemyśleć całe zdarzenie. I wtedy strach znowu wrócił! Najpierw usłyszał delikatne skrzypienie furtki na wietrze. A przecież był pewien, że wieczorem ją zamykał. Miał taką obsesję.

*
– Niiiiie! Pomocy! - potężny krzyk mojej żony poprzedzony był przeraźliwym piskiem starszej córki.
Wybiegłem, z domu, na podwórko. Widok, który ujrzałem zmroził mnie przerażeniem a jednocześnie obudził we mnie niepowstrzymaną wściekłość. Na trawniku przed domem stała, zasłaniając twarz rękoma, moja córka a wokół niej krążył i warczał jakiś dziki, całkiem spory, pies. Widziałem krew spływającą z dłoni mojego dziecka. Czerwona mgła zasłoniła mi oczy i jak wściekły byk ruszyłem do ataku. Nie zważając na cokolwiek podbiegłem do nich i wymierzyłem psu kopniaka. Włożyłem, w to kopnięcie, wszystkie swoje siły i pies przekoziołkował dwa razy zanim ponownie stanął na łapy. Widziałem pianę na jego pysku i byłem pewien, że znów zaatakuje. Musiałem jednak trafić go w jakieś czułe miejsce bo kuśtykając, z podkulonym ogonem, uciekł przez furtkę. Przez otwartą furtkę, która zapewne dostał się na nasze podwórko.
– Wezwij policję! Niech zrobią z nim porządek! - krzyknąłem do żony biegnąc, z córką na rękach, do samochodu.
W szpitalu, gdy zszywali i opatrywali jej rany, uzmysłowiłem sobie jak blisko było nieszczęście. Pies pogryzł jej dłoń i pazurami podrapał klatkę piersiową. A gdyby trafił w jej szyję? Nawet nie chciałem myśleć co mogłoby się stać! Poszarpane rany goiły się długo i boleśnie a ślady po nich są widoczne do dzisiaj. Cierpiące dziecko, ze względu na podejrzenie wścieklizny u psa, musiało przyjąć jeszcze serię dość bolesnych zastrzyków. Całe to zdarzenie zostawiło głęboki ślad nie tylko w umyśle mojej córki ale i w moim. Od tamtego dnia opanowała mnie obsesja kontrolowania ogrodzenia wokół domu. Regularnie sprawdzałem czy nie ma w nim jakichkolwiek dziur. I przede wszystkim czy zamknięte są brama i furtka. Weszło mi to tak mocno w podświadomość, że nieraz wracałem się, spod domu, by sprawdzić jeszcze raz bramkę bo nie byłem przekonany czy na pewno dobrze ją domknąłem. Taka miałem obsesję i nic nie mogłem na nią poradzić. Ale czy można mi się dziwić?

*
Pewny więc był teraz, że wieczorem furtka była solidnie zamknięta. A teraz ktoś lub coś ją otworzyło. Stanął w bezruchu i nasłuchiwał. W ciszy usłyszał, na zewnątrz, szepty brzmiące jak szelest wiatru, chwilę później delikatne drapanie czegoś o drzwi. A więc jednak nie mylił się! Coś po niego przyszło! Jego, na powrót zesztywniałe ciało, z oporem, jakby wbrew woli umysłu, ruszyło do okna. Przez szparę w zasłonach wyjrzał na zewnątrz. I ujrzał ich! Przed drzwiami stała postać jak z najmroczniejszego snu! Cała w czerni, stała nieruchomo, lekko zdając się falować na wietrze. Biła od niej aura grozy i braku litości. Za nią zobaczył przyczajone trzy czarne cienie, czekające tylko na gest swego Pana, by ruszyć do bezlitosnej akcji. Oświetlone blaskiem księżyca wyglądały jak trzy czarne dziury w rzeczywistości, w których widać było tylko lśniące zimnym blaskiem oczy. Cała okolica była dziwnie cicha i ciemna. Pierwszy atak paniki kazał mu biec do drzwi kuchennych i uciekać jak najdalej. Nie znalazł w sobie sił by znów próbować stanąć do walki. Sam naprzeciw demonowi i trzem jego sługom? Nieprzytomny szał strachu podpowiadał mu, że jedynym ratunkiem jest gnać przed siebie jak najszybciej i nigdy się nie zatrzymywać.

*
– Wiedz wnusiu, że byli ludzie, którzy potrafili wygrać walkę z demonem. Było ich jednak bardzo niewielu. To byli ludzie, którzy posiedli „wiedzę” i odkryli w sobie niezwykłe umiejętności – skwapliwie tłumaczyła mi babcia – kto wie może i ty jesteś „obdarzony”?
– Byli też tacy, którzy uciekali. Jedni dłużej inni krócej. Zawsze jednak nadchodził dzień gdy demon ich odnajdywał. Gdy zmęczeni ucieczką przystanęli by odpocząć trafiali szybko w objęcia przeznaczenia.
– Pamiętaj by nie prowokować, swym życiem, wizyty demona lecz jeśli już go napotkasz musisz być silny i zdecydowany. Musisz walczyć i wygrać lub sczeznąć! Lub uciekać i nigdy nie zwalniać!
Rodzice byli źli na babcię, że starszy mnie tymi opowieściami. Ja jednak, swym dziecięcym umysłem, chłonąłem każde jej słowo, zapamiętywałem każdą jej radę. I szykowałem się do spotkania z wysłannikiem piekieł. Wtedy wydawało mi się to przerażające ale i jednocześnie bohaterskie. Stoczyć wygraną walkę z potworem. Które dziecko o tym nie marzyło? A ja, jak giermek od swego mistrza, pobierałem nauki jak zwyciężyć w takim pojedynku.

*
Teraz jednak sama myśl o konfrontacji z demonem wywoływała paraliżujące przerażenie. Uciekać! Muszę uciekać! Jak najszybciej i jak najdalej! Nie zrobił tego jednak. Resztkami swych sił podświadomość uruchomiła jego chłodny, analityczny umysł. Umysł, z którego był tak dumny, który pozwolił mu zbudować, z niczego, solidnie działającą i niemałą firmę. Umysł, który potrafił wykalkulować szanse powodzenia tam gdzie inni ich nie widzieli. Korzystać z okazji, które ogólnie przyjęta logika skazywała na porażkę. Umysł ten podpowiadał mu, że jest bezpieczny w swym domu. Że dopóki nie opuści jego progów nic mu nie grozi. Przecież to co na niego czekało, czekało na zewnątrz. Być może falami przerażenia próbowało zmusić go do opuszczenia bezpiecznego schronienia by tam wypełnić cel swej misji. Przypomniały mu się wszystkie ludowe opowieści o demonach, które w krąg domowego ogniska, mogły wkroczyć tylko po otwarciu drzwi przez domowników. Pełen obaw nasłuchiwał w ciszy czy jego przeznaczenie wypełnia się już czy czeka na jego reakcję.

*
– Nigdy pochopnie nie zapraszaj obcych w swoje progi – ze szczególnym namaszczeniem tłumaczyła mi babcia - być może to tylko zbłąkany wędrowiec a może to demon w ludzkiej postaci. Żaden z nich nie może naruszyć świętości domowego ogniska. By przekroczyć próg twego domu musisz go do niego zaprosić. Jeśli to zrobisz nie zdołasz go już powstrzymać.
– A demony są bardzo cierpliwe. Będą czekały tak długo aż znajdą sposób by dostać się do środka lub ty stracisz nadzieję na ratunek i sam do nich wyjdziesz.

*
Zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko, nie jest dobrym człowiekiem. W stosunku do rodziny był wręcz nadopiekuńczy ale w interesach uchodził za człowieka bez skrupułów. Wiedział jak wiele zła wyrządził w swym życiu. Ilu ludzi zniszczył w drodze do sukcesu. Do ilu cierpień się przyczynił by dobrobyt sobie i swojej rodzinie zapewnić. Najważniejsza, dla niego, była jego rodzina i jej dobrobyt. I dla tego celu był w stanie poświęcić dobro innych ludzi. Gdzieś w głębi świadomości przeczuwał, że kiedyś nadejdzie czas by spłacić rachunek swego życia. Tylko dlaczego właśnie teraz? Jeszcze ma przecież tyle rzeczy do zrobienia w życiu! Kalkulował swoje szanse. Może poczekać do świtu? Może blask słońca rozwieje czekające na niego istoty. Tylko co to pomoże? Pewnie wrócą wraz z zachodem. Czy chce się skazywać na conocną torturę ich obecności? Skazywać na to siebie a co więcej skazywać na to swoją rodzinę? Jak długo potrwa aż znajdą sposób by wejść do środka? A może uciec, w ciągu dnia, gdzieś daleko? Zaszyć się w jakiejś głuszy gdzie nikt go nie znajdzie? Nikt ze zwykłych ludzi. Był jednak pewien, że ci co na niego czekają, znajdą go bez najmniejszego kłopotu. Skazałby tym swoją rodzinę na rozpacz jego zniknięcia bez pewności że to nie oni będą musieli płacić za jego błędy.

*
– I obiecaj mi, że nigdy nie zostawisz mnie samej – z przekonaniem prosiła mnie żona – cokolwiek by się w życiu wydarzyło, cokolwiek byś zrobił lub powiedział, cokolwiek by cię nie dręczyło, musimy być razem.
Zaraz po ślubie, po przysiędze dozgonnej miłości i wierności, żona wymogła na mnie drugą przysięgę. Przysięgę, że zawsze będziemy razem. Obiecaliśmy sobie, że jakiekolwiek koleje losu by nas nie dotknęły jedno będzie zawsze wspierać drugie. Jedno nie zostawi drugiego w najczarniejszej choćby godzinie. Zawsze jedno będzie mogło liczyć na wsparcie drugiego. Różne rzeczy w życiu nas spotykały ale do tej pory nigdy nie złamaliśmy tej przysięgi. I tym razem nie miałem takiego zamiaru.

*
Wiedział więc, że pozostała mu tylko konfrontacja. Wiedział, że musi stawić czoła swemu przeznaczeniu. I to najlepiej teraz, kiedy nie musi obawiać się o stojącą za nim żonę i dzieci. Teraz cieszył się, że został sam. Że nie musi narażać swej rodziny na nadchodzące starcie. Fakt, że może skupić się tylko na walce, a nie na obronie żony i córek, dodawał mu sił. Wiedział, że te zmagania zaczną i skończą się tu i teraz. I zostanie ich zwycięzcą lub zniknie z tego świata w sposób niewytłumaczalny dla innych. Nie mógł ich na to narazić! Narastała w nim determinacja, wola walki i wściekłość na niesprawiedliwe, według niego, zrządzenie sił ciemności. Czuł, że ten swoisty pojedynek nie będzie toczył się na fizycznym poziomie. Że zetrą się ze sobą głównie ich żądza zniszczenia z jego wolą przetrwania. Ich bezdenne okrucieństwo z jego siłą ducha. Że tylko sprawny umysł i niezłomna siła woli może mu pomóc przezwyciężyć to co nieubłaganie, tej nocy, nadeszło.

*
Siłą wiary w swoje możliwości, zepchnął na dno duszy strach i przerażenie. Pełen woli przetrwania stanął przed drzwiami. Odpychając od siebie zwątpienie, powoli je otworzył.
Stanął twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem! Poczuł, jak nagle opuszcza go cała pewność siebie. Jak topnieje jego determinacja i wola walki. Kiedy spojrzał głęboko w oczy swego gościa, uzmysłowił sobie, że wszelki opór z jego strony jest bezcelowy. Nadeszło to co nieuchronne i nie miał najmniejszych szans na przetrwanie. Już w tej chwili zdał sobie sprawę, że skazany jest na potępienie. Usłyszał wtedy kilka cichych słów, które przekreśliły wszystkie jego plany na przyszłość.
– Centralne Biuro Śledcze. Mamy nakaz zatrzymania Pana do wyjaśnienia oraz przeszukania domu i zabezpieczenia wszelkiej dokumentacji.
Zrozumiał, że nadszedł czas walki o wysokość Rachunku Życia. Nagle okolica ożywiła się migającymi, na czerwono i niebiesko, światłami radiowozów. W chwili gdy poczuł jak na jego dłoniach zatrzaskują się kajdanki uzmysłowił sobie, że spełniły się jego najgorsze koszmary!

933 wyświetlenia
19 tekstów
2 obserwujących
  • AsiKa

    23 July 2014, 06:59

    Fajne to Twoje opowiadanie, lubię takie paranormalne, z nutką grozy i poza światem tym realnym.
    Świetnie zbudowałeś klimat, i przechodziłeś z jednej fabuły w drugą.
    Gratuluję i czekam na następne.:)