Menu
Gildia Pióra na Patronite

ENDODONCJA CZ. 7

fyrfle

fyrfle

Nurt Biebrzy był bardzo spokojny. Przyczyniał się bardzo znacznie do poczucia ciszy i wewnętrznego pokoju. Do tego ich stanu ducha przyczyniały się ptaki. Nie było ich słychać. Milczały też drzewa. Nie szumiały, bo zniknął wiatr. Tak jakby nie było powietrza, ale było, przecież nie mieli problemu z oddychaniem. Było za to słońce i rozpościerało swoją jasność wraz z ciepłem. Dobrze jest popatrzeć słońcu w twarz przez soczewki z liści drzew w lesie albo płatki wysokich kwiatów nad rzeką. Steruje się wtedy intensywnością pieszczącego twarz i resztę ciała światła. Liście ze słońcem, to w ogóle tworzą jakby zespół jakichś porozwieszanych lampek, czy świecących ozdób, taką jakąś wielką suknie z cekinami - na wiejskie wesele wiejskiej kobiety, powiedzmy korpulentnej teściowej, która czuwa nad losem syna zza pater zimnej płyty i mis gorącego pieczystego. Siarczystymi iskrami łypnięć jednego oka ma baczenie na i hamuje synową, a drugim, jak kamera monitoringu penetruje przestrzeń remizy w poszukiwaniu tych kobiet, które chcą pieczyste cichcem skrobnąć do torebki i zabrać do domu na poniedziałkowy obiad. Tak. Światło i las są niesamowitą twórczością same w sobie, a i potrafią iskrą bożą rozpalić płodność twórczą w ludziach o duszach i sercach z diamentów radości, które oni muszą oszlifować w brylanty słowa pisanego i zanieść je pod strzechy, po czym ofiarować jako kaganek uśmiechu, refleksji, czy nawet świętoszkowatego oburzenia. Bo czy jest w ludziach święte oburzenie? Nie ma. Nie ma bo nie nikt święty nie jest. Ale przecież można doskonalić się w grzechu. Nie żeby tam ten, ale tego i owszem. Tak sobie myślał, stojąc w lesie obok liści, pod liśćmi i pomiędzy nimi i zerkając sobie pomiędzy nie, po czym zaraz na białym złotem światła słonecznego pokrytą wodę Biebrzy. O jak bardzo dobrze jest mieć potłuczne, tam pod czaszką - pomyślał po sobie i uśmiechnął się głośno do swoich myśli i ze swoich myśli. Zauważyła to i spytała z czego się śmieje. To opowiedział jej o swoich widzeniach i przeżyciach. Chopie - coś ty ku..a robił w tej Policji? To musiały być dla ciebie męczarnie, te 25 lat! A dla nich. Też byłeś nie do zniesienia. Pieprzyć - odpowiedział. Było. Nie liczy się. Liczy - odpowiedziała. Wygarowałeś swoje, jesteś wolny i masz z czego żyć. To był fakt. Ma z czego żyć i żyje bardzo dobrze. Nie zwariował do końca. Nie zabił żadnego przełożonego, a chciał. Nie zapił się, bo alkohol kocha jego ciało. Nie zrobił czworo dzieci na boku małżeństwa i nie musi płacić alimentów. Nie zniszczył nikomu życia. Dwóch pozbawił życia, ale jak wieszcz napisał - pro publico bono, czyli to się nie liczy. Wyszedł po tych dwudziestu pięciu latach umęczony, ale pełen ochoty na życie. Stąd zakończenie sakramentu z jedną, potem intensywność miłości krótkiego użycia, wreszcie szukajcie, a znajdziecie, czyli miłość życia i życie, które było połączeniem zakończeń bajek, komedii romantycznych. Może być nawet, że Bóg ich podgląda cały czas i czerpie z nich pomysłu na urządzenie raju w miłość, spontaniczność, przekraczanie granic tabu i dystans do struktury oraz nieskromność w zabawie i wymyślaniu życiu konsumowania wzruszeń, zachwytów i euforii.

Legli se w końcu na wysokiej trawie u skraja młodocianej brzeziny. Brzezina dzieło natury. Nikt tych brzózek nie sadził. Nie były autorstwa człowieka. Ptaki. Może wiatr. Może łosie w sierści. Może żubry. Może jelenie. Tajemnica. Tak rodzi się i tak dotykają się tajemnicy. Tak się ją otacza kultem. Bo nie chcieli jej rozwiązania. Wyjaśnienia. Na co to im. Do tajemnicy się wraca. Podziwia ją. Kocha się tajemnicę. Coś co nie jest tajemnicą, staje się po prostu przeszłością.

Zadzwonił telefon. Jego telefon. Spojrzał na ekran. Numer nieznany. Odrzucił. Zadzwonił jeszcze raz. Ten sam numer. Odrzucił. Zablokował. W tych sprawach był bezwzględny. Nie ma numeru w książce telefonicznej smartfonu - traktuj jak cybernandziora, zawsze jej mówił. Nawet nie pytała go - kto to, co to? Po prostu znała procedury. Rozlała kawę do kubków i wyciągnęła po bounty. Zaczęła potem czytać "Gorzko Gorzko" Joanny Bator, a on "Wiele Demonów" Jerzego Pilcha. On był monotematyczny. Wiernie czytał tylko Pilcha i Stasiuka. Ona czytała bardzo różną literaturę: Allende, Tokarczuk, Stendhala, czy Grzesiuka albo "Wiecha", a to tylko fragment szerokiego wachlarza czy tam spektrum jej zasięgu potrzeb. On kończył Pilcha, to zaczynał Stasiuka i tak od dwudziestu lat. Zamiast czytać Biblię rano, to na chybił trafił otwierał na przykład "Narty Ojca Świętego" i czytał stronę, po czym rozważał treść, opowiadał jej tą treść i swoje rozważania do niej i wreszcie na końcu rozważali treść oboje tych swoistych anty ewangelii, ale ileż dobrej nowiny im sprawiających. Ona się nie wynurzała z przemyśleń treści przez siebie czytanych książek.
Zadzwonił za jakiś czas ponownie telefon. Jego telefon. Spojrzał na ekran. Dziewięć nieznanych cyfr. Odrzuć. Spam. Blokuj. Wiesz skąd to i kto to - powiedziała do niego szyderczo. Domyślam się - odpowiedział. Ale mecenas nie dzwoni, to nic groźnego dla czyjegokolwiek zdrowia się nie wydarzyło. I nic dalej nie mówili

Wrócili do lektury książek i delektowania się kawą i mainstreamowym batonikiem kokosowym. Co by nie powiedzieć, to jedno trzeba o tym łakociu powiedzieć - przezarąbiście przepyszny - tak do niej powiedział, a potem przysunął się do niej, pocałował i nie odpuszczał pocałunku. Ona też. - A teraz tak drąż temat chorąży, aby nie było urobku, czyliż bym nie była w ciąży - powiedziała i sprawnie jednym ruchem uczyniła jego spodnie pozbawionymi uścisku paska skórzanego.

297 747 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!