Menu
Gildia Pióra na Patronite

Serce po przebiegu

alinka241x

No tak, jestem kobietą. Ale chyba podczas procesu produkcyjnego, w wyniku którego powstałam, wystąpiły delikatne nieprawidłowości. Jaka kobieta nie cierpi zakupów? Która nie znosi przeglądania się w lusterku i przymierzania setnej już sukienki? No właśnie, ja nie lubię. Bo kiedy stoję przed lustrem, to w żaden sposób nie umiem dostrzec różnicy, czy przymierzam akurat suknię balową, czy raczej worek pokutny. Tu coś odstaje, tu się nie dopina, a tu zwisa jak na wieszaku. Tak źle i tak niedobrze. Czyli jeszcze nie jest ze mną tak źle. Marudzę. Może jednak jestem kobietą i może produkcja przebiegła prawidłowo. Tylko mogli mnie bardziej proporcjonalnie zbudować. Na pewno dali mi za wielki silnik, muszę się mocno pomęczyć czasem, żeby chodził prawidłowo. I zdecydowanie jest nieekonomiczny – za dużo pali, za dużo energii zużywa. W drobnej kobiecej piersi powinno chyba pracować jakieś drobniejsze serce. Chyba powinnam pomyśleć o jakiejś instalacji gazowej... Będzie taniej. Tylko, że jakoś nieszczególnie mi się podoba perspektywa pracowania na jakiejś używanej butli. Na nową mnie nie stać przecież.
A to ciekawe! Jakby tak zaczęli sprzedawać serca z przebiegiem. Właściwie to takie serce, które zna uroki eksploatacji, mogłoby być nawet bezcenne. Wyobraźnia podsuwa obrazy półek sklepowych, na których zalegają serca. Jedne są całkiem nowe, pięknie wypolerowane, w różnych kształtach, rozmiarach i kolorach. Jedne są drewniane, inne diamentowe. Te bardziej ekskluzywne i droższe dodatkowo mają właściwości. Diamentowe serce np. nigdy nie cierpi, a drewniane jest szczególnie wrażliwe. Jak ktoś ma ochotę umartwiać się przez resztę swojego żywota, powinien zakupić drewniane. Zadziwiające, że jest dwa razy droższe od diamentowego kuzyna... Inne serca są używane. Oddano je w komis, bo wymienione zostały na nowe. Kurzą się serca pęknięte i porysowane w sercowych antykwariatach, jak stare książki. Niedługo i je ogarnie proces niszczenia, bo przecież Vat. Nie można ich podarować, chyba, że otworzą jakieś muzeum. Muzeum Serc Złamanych, Muzeum Serc Kamiennych – nie, raczej popytu by takie przedsięwzięcie nie miało. Bo rynek przesycony, a ekonomia nie rokuje. Bo stopa życia się podnosi, ale zarobki zamarły w bezruchu i tak stoją niewzruszone faktem, że człowiek czasem potrzebuje się ukulturalnić. Dlatego ludzie biorą serca na raty, potem ich nie spłacają w terminie, a jeszcze później dopada ich windykacja i już nic im po nowym sercu, które dopada znerwicowanie. A w antykwariacie jest lustro. Można przeglądać się do woli i przymierzać różne rozmiary. Prawie jak kwieciste kapelusze. Ja mam oryginalne, które wyraźnie jest za duże. Ale jakoś nie kusi mnie, aby oddać je w komis... Przywiązałam się do niego, chociaż krnąbrne bywa i uparte.
Niedawno widziałam gdzieś w jednej starych kamienic na Starym Mieście warsztat, w którym sercom cofa się liczniki. No tak, moje ma już niezły przebieg. Trochę to kosztuje, ale klienteli nie brak starszemu panu, który za pomocą setek maleńkich śrubokręcików, cierpliwie odkręca każdą śrubkę, włamując się do samego środka serca. Precyzyjne muszą być jego dłonie. Myślę, że łatwiej byłoby mu pracować pod mikroskopem. Jeden fałszywy ruch i serce na zawsze zostanie już rozchwiane niepokojem. I zamiast zupełnie młodszego, prężnego człowiek dostaje serce z chorobą sierocą. Reklamacji nie uwzględniają. Za błąd w sztuce też nikt nikogo nie osądzi, ani nie dostanie odszkodowania z ubezpieczalni, bo ustrój jakoś nie zdążył nadążyć za tą technologią (zresztą on ma przecież ważniejsze na głowie sprawy niż nadążanie za czymkolwiek), więc nie ma ustawy. A zatem – cofamy liczniki na własne ryzyko.
A gdyby tak czasem człowiek zabrał to swoje eksploatowane serce na spacer (że też nikomu nie przyszło do głowy dodawać do tej części instrukcji prawidłowego i zgodnego z przepisami użytkowania) czy do kina, albo gdyby spróbował z nim czasem porozmawiać (serce ma tendencję do rzucania się jak grochem o ścianę), to ono by pracowało sprawniej i na pewno posłużyłoby dłużej. Chociaż wykorzystanie całej jego mocy produkcyjnej i brak perspektyw na prace modernizacyjne (koszty byłyby niewspółmiernie wyższe) rzadko jest przyczyną wymiany. Ludzie chcą nowych serc, bo są ładniejsze, modniejsze, bo sąsiad kupił lepsze, a sąsiadka cofnęła licznik i dziś serce jej śpiewa jak skowronek.
A ja wciąż nie umiem zrozumieć, jakim cudem mnie się trafiło serce za duże. Pewnie się pomylili podczas pakowania (no przecież to poczta, kurierów wtedy jeszcze nie było), a może przekręcili adres odbiorcy. Trochę męczy mnie noszenie tego serca, bo gdybym dostała mniejsze, byłoby na pewno lżejsze o jakieś 2 kilogramy. Z drugiej strony jednak, nie jest aż takie najgorsze. Przetrwa większy przebieg, no i zawsze gdzieś na dnie będzie miało choćby mały zapas mocy produkcyjnych. Jedno wiem na pewno – nie pójdę do warsztatu na Starym Mieście, bo gdyby mi się to moje za duże serce rozchwiało, musiałoby wyskoczyć z piersi i zasmakowawszy wolności zwyczajnie by mi uciekło. A ja zbyt jestem do niego przywiązana...

16 931 wyświetleń
143 teksty
58 obserwujących
  • Albert Jarus

    11 April 2012, 09:47

    ;)

  • 30 January 2012, 17:20

    Dziękuję:))

  • Sheldonia

    29 January 2012, 14:07

    Genialne! Daaaawnooo mnie opowiadanie tak nie urzekło. Talent masz, co do tego nie mam wątpliwości. Świetny tekst. A serce... Ja chyba bym swojego nie wymieniła na żadne inne;)

  • uduchowiona

    29 January 2012, 11:00

    Bardzo fajnie napisane. Gratuluję talentu!

  • 28 January 2012, 16:46

    :)

  • Seneka 18

    28 January 2012, 13:58

    Fajnie to sobie wymyśliłaś :).
    Dzisiaj w Twoim tekście dostrzegam radość...i uśmiech...
    Bardzo ładnie piszesz...

  • Albert Jarus

    27 January 2012, 20:01

    oj chcialbym wymienic serce
    fajnie sie czytalo