Menu
Gildia Pióra na Patronite

Atramentowa śmierć.

Anvaine

Anvaine

Nie wiem, czy do końca można nazwać to opowiadaniem, ale gdzieś tam mam nadzieję, że również takie opowiadania istnieją i moje w pełni zasługuje na owo miano.

Jest to dość skomplikowana historia znajomości dwóch istot, która toczy się oczywiście w świecie i klimacie fantasy. A sam pomysł narodził się w trakcie gry w lotgd.pl, która to jest internetową, opisową grą w przeglądarce. Długo by tłumaczyć :)

Przyjemnej podróży po słowach.

*****

Lekkie i całkiem cienkie wstążki stworzone z płomieni skręcały się ze sobą na planie okręgu, by piąć się w górę. Z każdym kolejnym uderzeniem serca kształtowały się wyraźnie w filigranową postać kobiety. Nie towarzyszył temu żaden dźwięk, byś mógł usłyszeć jak ciepła i lepka krew rozlewa się po ciele, pulsując rytmiczną, słodką melodią.
Przyszła z ciszą, zrodzona ze snu cierpienia i łzy żalu. Zaklęta w ogniu.
Miękkie płomienie wydawały się złudnie przyjazne, jakby nigdy nie wyrządziły nikomu żadnej krzywdy, ale przecież obydwoje wiedzieliście... Gdy uderzył w Ciebie ciepły podmuch, ona zdawała się wcale Cię nie widzieć, szamanie. Jakby dopiero rodziła się na nowo. Pojawienie się Anv, ktoś mógłby nazwać całkiem widowiskowym, jednak to dość naciągana prawda. Pojawiła się po prostu, a nikt pewnie by tego nie zauważył, gdyby nie wszechogarniające ciepło.
Ubrana jak zawsze, jednak definitywnie coś burzyło jej dotychczasowe wejrzenie.
Oczywiście. Wokół bioder dziewczyny owijał się pas z jasnej, miękkiej skóry, który mógłby być częścią koronkowej sukienki. Gdy stanęła na ziemi już całkiem namacalnie, ostrożnie oparła nadgarstek, o jasną głownię miecza, w którą ktoś starannie wprawił czarny kamień szlachetny.
I była tu ponownie.

Szaman najpierw uniósł jedną brew w górę, widząc płomienie, a gdy tylko jego umysł namierzył i zyskał wszystkie potrzebne informacje, wrócił do tego, co robił, zanim pojawiły się te całe fajerwerki - nie, jego nie dziwiły, choć kto, jak kto, ale on doceniał magię ognia i jego piękno, łącznie z destruktywną siłą, jaką mógł nieść. Siedział w altance, na otwartej polanie, w siadzie skrzyżnym i z zamkniętymi oczami. Sądząc po spokoju bijącego z jego oblicza, był w transie, a zapewne medytował, co robił często - ostatnio chyba zbyt często... Albo raczej odkąd, dziwnym trafem, spotykał na swojej drodze różne istoty, które o niego zachaczały. tak, to było ostatnio dziwne. Równie dziwny był fakt, że drogi jego i Anvaine tak często się krzyżowały.
- Przyszłaś po coś konkretnego? - Zapytał, jakże spokojnym, uprzejmym głosem

Wyglądała jakby wcale nie spodziewała się spotkać tu kogokolwiek. A już na pewno nie Ciebie. Przygryzła delikatnie wargę. Zastanawiała się, czy w ogóle zaczynać rozmowę? Bo po, co? Chyba oczami wyobraźni już widziała jak mogłaby się skończyć.
- Tutaj tak... Ale nie od Ciebie. - powiedziała równie spokojnie. Uniosła głowę ku niebu, kasztanowe włosy stoczyły się z ramion na wzór wodospadu spływając po jej plecach, może wypatrując czegoś? Przeczesała palcami kosmyki do tyłu zbierając je z oczu. Nie dodała nic więcej, przypatrując się Twojej sylwetce.

Szaman otworzył oczy - wśród kosmicznej pustki, w otchłani, przeszedł blask ognia, jego włosy na sekundę, może dwie, delikatnie uniosły się w powietrzu, razem z połami długiego płaszcza, zanim opadły spowrotem - przebłysk skumulowanej energii, której nie skanalizował po zbyt gwałtownym wyjściu ze stanu medytacji.
- Więc chyba nie będę ci przeszkadzać, czyż nie?

Zmrużyła zabawnie oczy podchodząc bliżej. Skrzyżowała dłonie na piersi opierając się bokiem o altanę,
- Właściwie to będziesz. - rzuciła całkiem zaczepnie, mimo wszystko uśmiechając się uprzejmie. Spuściła głowę, patrząc w ziemię, jednak dość uważnie przysłuchując się odgłosom tej polany. Mimo, że maskowała się dobrze, albo przynajmniej starała się to robić, coś było nie tak.
Dość wysoki, prosty kołnierzyk jej sukienki, który całkiem ładnie rozchodził się dekolt, tuż za linią włosów z bieli brudził w czerwień. Loki chyba miały zamaskować ten drobny mankament, ale cóż... Nie wyszło. A to nie wszystko. Knykcie dłoni miała wyraźnie obtarte, a w całej tej nonszalancji ruchów można było wyczuć pulsujący ból.
Podniosła na Ciebie spojrzenie, ale nie skupiała na Tobie uwagi. Chyba bardziej interesowało ją to, co miała za plecami.

Wrażliwe zmysły natychmiast to wyczuły, kiedy tylko się zbliżyła, kiedy ruch powietrza ustawił się w odpowiednią stronę...
Szaman dosłownie zerwał się na równe nogi - była w tym gracja czarnej pantery, która wcześniej leżała spokojnie na swym legowisku, ale w poczuciu nagłego zagrożenia już wystawiała pazury. Ściągnął brwi, teraz już pełne spojrzenie skupiając na przyjaciółce, choć czarna otchłań dopiero wychodziła z mgły zamyślenia.
- Czuję twoją krew.

Metaforycznie uderzyła się za swoją głupotę, jednak starała się zachować na twarzy spokój. Spojrzała jakby przez Ciebie wypatrując w oddali potencjalnego zagrożenia.
- Wydaje Ci się. - powiedziała spokojnie jeszcze raz przeczesując włosy, aby wyglądało to jak najbardziej naturalnie. Wiedziała, że daleko nie zajdzie na tym nieskomplikowanym i całkiem niemądrym kłamstwie. Pewnie odsunęłaby się od Ciebie, gdyby nie to, że drogę zawadzała jej altanka. Teraz to ty byłeś zbyt blisko.

Mgła zniknęła, umysł wracał do rzeczywistości, łączył się z ciałem, które mimo wszystko nadal przypominało mu, że jest słaby jak kot - potencjalny, łatwy łup dla wszystkich, chociaż z drugiej strony napadający wielce by się zdziwił, jak zażarcie potrafi walczyć ktoś, komu na życiu zależy.
Czyli w tym przypadku zdziwienia by nie było, bo szamanowi na życiu ani trochę nie zależało.
- Nie kłam mi prosto w twarz. - Warknął na nią - o tak, na nią - wskakując na barierkę altanki, przez co teraz jego sylwetka zawisła dosłownie nad Anv.
- Pachniesz świeżą krwią. Co się stało?

Westchnęła. No tak miecza pod sukienką nie da się schować. Dotknęła rany na szyi, które mimo, ze już nie krwawiła, to nadal roztaczała swoją woń. Roztarła w placach lepką krew i spojrzała na Ciebie unosząc brew,
- Nie udawaj, że się martwisz, albo, że to Cię w ogóle interesuje. - powiedziała z zupełnym zrezygnowaniem, rozcierając przy tym kostki.
Usiadła na schodkach altanki, co było dość wyraźnym błędem, bo zaraz pociemniało jej w oczach i wyprostowała się gwałtownie, co było jeszcze gorszym pomysłem. Znamię na dłoni zapaliło się złotawo, emanując dziwną aurą, co chciała przed Tobą ukryć.

Z typową dla siebie gracją zeskoczył na trawę, żeby ukucnąć przed Płomykiem.
- Cokolwiek się stanie, Anvaine, zawsze będziesz drogą mojemu sercu osobą. Więc owszem - martwię się. Może i by to ukryła - gdyby była obcą osobą i nie wiedziałby, na jakie szczegóły zwracać uwagę. Wiedział i dał jej do zrozumienia, że przed nim nie ukryje niczego.

Wstała gwałtownie i mało brakowało, a zemdlałaby z bólu. Wyraźnie zatoczyła się odsuwając się od Ciebie.
- Ty nie martwisz się o nikogo. - powiedziała oddychając płytko. Przecież tyle razy dawałeś jej to do zrozumienia i o jakim sercu mówiłeś, szamanie? Oparła się o barierkę altanki, a rubinowa plama wyraźnie rosła na jasnym materiale sukienki, w miejscu które dociskała dłonią. Widać nie udało się uniknąć ran.
- W ogóle, co Ty tu do jasnej cholery robisz? Że tez zawsze trafiam na Ciebie... - oddychała coraz szybciej. Przymknęła nawet oczy, a wiatr pozbawiony zieleni ich spojrzenia przytulił się do jej twarzy, by choć z pozoru przynieść ukojenie, rozpalonemu ciału. Nie patrzyła na Ciebie. Starała się unikać Twojego wzroku. Unikać Ciebie.
Za długo czekała i prosiła, byś otworzył dla niej swoje serce.
Króliczek uciekał coraz dalej.

Nic nie rzekł, choć prawda była taka, że jej słowa ubodły go do żywego. Kucał w miejscu, spoglądając już teraz w górę, żeby nie stracić z oczu kobiety - odsuwał ją, ciągle po trochu - nic dziwnego, że teraz miała do niego żal, że teraz... Widziała w nim tą osobę, którą się stawał. To skomplikowane, ale nie ważne. Martwił się. Martwił o wiele osób. ale nie mógł jej tego okazywać, jeżeli ona czuła do niego żar miłości. On jej nie mógł pokochać, bo jego serce trzymała w dłoni inna kobieta.
- Ja tu już byłem. To ty się zjawiłaś.
To jak magnes. Przyciąganie się dwóch płomieni.

To tylko chwila słabości, zaraz przejdzie, siły już wracają, jeszcze troszkę.
A Ty Lapisie? Może w końcu zrozumiesz na co skazujesz istotę, którą ponoć pragniesz chronić.
Wyprostowała się jakby nigdy nic jej nie było. Mimo, ze tępy ból ściskał od środka, a jakiś inny wyrywał kolejną garść jej serca. Poprawiła ubranie i odrzuciła włosy. Gdzieś w tym wszystkim zamieszaniu jakie stało się chwilę wcześniej zniknęła jej kościana zapinka, więc miękkie fale otaczały jej twarz, a długa i gęsta, ukośna grzywka wciąż opadała na oczy. Wyglądała jak posąg jednej z boginek stojący w Świątyni.
- Widać wybrałam złe miejsce. - rzuciła z przekąsem. Zeszła ostrożnie ze schodków wymijając Cię bez żadnego gestu. Przy każdym kolejnym kroku płomienie ognia coraz bardziej spalały jej sylwetkę, by mogła rozpłynąć się z powietrzem.
Jednak krótko później miast odejść w niepamięć dzisiejszego dnia, zachwiała się i opadła na kolana, a języki ognia nadpaliły nieznacznie trawę i pożółkłe liście wokół, by po prostu zgasnąć.
Krzyknęła głucho przyciskając dłoń do lewego boku. Godne i dumne zniknięcie dziś jej nie wyszło. Była.

Znalazł się przy niej, choć jeszcze przed chwilą, gdy odprowadzał ją wzrokiem, gotów był już sam odwrócić się i wrócić do tego, co robił wcześniej - to zobojętnienie okropnie go gryzło, lecz cóż miał poradzić? Anvaine była jedyną kobietą, z którą nie potrafił postępować, po prostu sobie nie radził - jedyną. I chociaż tak było, choć jej nie rozumiał, to nigdy nie włamał się do jej umysłu. To jej azyl i niech takim pozostanie.
Kucnął przy niej, delikatnie kładąc dłoń na jej plecach i nachylając się nad nią, żeby odgarnąć z twarzy kosmyki jej włosów.
- Powiedz mi, co się dzieje, Anvaine, inaczej ci nie pomogę.

Podniosło się na Ciebie złote spojrzenie, w którym bure plamki zdawały się być wyrwanymi łzami Twoich oczu,
- Nie możesz mnie po prostu zostawić? - jedna fałszywa nuta głosu, który załamał się w nieodpowiednim momencie. Odjęła bladą dłoń od rany, na której prawie czarna krew wyglądała wręcz groteskowo. Drugą dłoń zacisnęła na Twoim ramieniu i kolejny, niemal bezgłośny krzyk rozdarł chwilową ciszę, a jej palce zacisnęły się na materiale Twojego ubrania.
Inkwizycja to niezły żart, gdy chce ducha ognia spalić w... ogniu. Zastanawiała się skąd wzięli się w Ereneth, skąd wiedzieli o niej? Bok pulsował nieznośnie przejmującym bólem, skutecznie zniechęcając do myślenia. Oddychała całkiem spokojnie, ale jej aura wyraźnie się załamywała, rozpadała. I cóż, ze oddałeś jej to, co skradłeś, kiedy tera to ją zabijało, a wewnętrzny demon śmiał się do rozpuku, z jej bezradności.
Coś tu wyraźnie ze sobą nie współgrało.

Pozwolił jej na to - wiedział, że kiedy ciałem wzdraga ból, zaciśnięcie na kimś dłoni pomaga - może minimalnie, ale pomaga, przynajmniej tak mentalnie, żeby tak powiedzieć - podnosi na duchu.
- Powiedz tylko słowo, a zniknę.
Jednak na razie nie ruszał się z miejsca.

- Znikałeś nie raz, zawsze wtedy kiedy chciałam byś zostaa-ał, a teraz kiedy mówię byś odszedł Ty-y nadal tu jesteś. - urywała na krótkie, niezauważalne oddechy. Bladość jej cery, wcześniej nadawała dziewczynie uroku, gdy teraz przyprawiała o wręcz chorobliwy wygląd. Mimo wszystko zdawała się majestatyczna.
- Odejdź... - wypowiedziały drżące usta, lecz dłoń nie zelżyła uścisku, a świat zdawał się topić w złocie.

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
  • 14 May 2012, 16:52

    Ciekawie napisane. Rzadko trafiam na coś dobrego w tym klimacie, co mi się podoba.

    Pozdrawiam :)