Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rozdział 15

szisza

Nie łatwo tropi się Animusy, które wiedzą jak opętać człowieka i to tak aby nie zwracać uwagi otoczenia. Należy czekać na ich błąd. Inaczej jest to prawie nie możliwe. Risus będąc w Piekle uruchomił wszystkie swoje kontakty, aby być na bieżąco informowanym o pojawieniu się na Ziemi niezwykłych zjawisk świadczących o opętaniu. Na razie duży skok energii Umbre odnotowano w Europie, w kraju mojego ludzkiego życia- Polsce. Teraz czekamy na jakiś kolejny błąd Animusa tu się ukrywającego. Jedyne co na razie wiemy, że opętał kogoś dzień temu na terenie dworca kolejowego w Poznaniu. Rafał zabrał nas do wynajmowanego przez siebie mieszkania. Jest on studentem jakiegoś skomplikowanego -jak dla mnie- kierunku. W głowie przelatuje mu mnóstwo wzorów i obrazów przedstawiających budowę jakiś zaawansowanych technicznie przedmiotów. Zalewa mnie takim natłokiem tych myśli, że mój umysł sam odsyła się do mych ludzkich wspomnień.

***
wiosna 1367

Roztopy oderwały naszą małą wioskę od reszty świata. Jednak nie całkiem bowiem Śmierć jakoś przedostała się do nas. Już dawno krążyły wieści o straszliwej chorobie wyludniające całe miasta. Jednak dopóki nie dotykała nas bezpośrednio wydawała się tylko jedną z tych strasznych opowieści, które miały sprawiać aby lud stał się bardziej bogobojny. Teraz stoję na środku naszej wioski i próbuję zatkać uszy by nie słyszeć jęku agonii umierających. Ludzie padają jak muchy. Najpierw choroba dotknęła zwierząt. Głownie gryzonie- takie jak szczury. Następnie zachorował Iskra. Wezwali moją matkę na ratunek. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy po powrocie do domu. Pierwszy raz widziałam w jej oczach taki strach. Nie zniknął on już z jej oczu do końca jej życia.
-To dżuma- wyszeptała do ojca, gdy myślała że już śpimy.
-Na pewno?-drżący głos ojca wskazywał, że wierzył w ocenę sytuacji matki. Pytał już bez nadziei. Potem zapadła cisza.
Kolejne dni przynosiły kolejnych chorych. Iskra zmarł w tydzień po zachorowaniu. Dodam, że jego śmierć była straszliwa. Umierał w bólu i osamotnieniu. Gdyż rodzina ze strachu porzuciła go w ostatnich dniach jego życia. Wiem, bo zajmowałam się nim. Myłam jego straszne rany. Karmiłam i przebierałam. Lecz nie byłam w chwili gdy umierał...
Bowiem w tym dniu zachorował mój ojciec. Moja rodzina w tamtym momencie składała się z rodziców, starszego brata, mnie i młodszego brata. Starsze dwie siostry wyszły już za mąż i mieszkały w innych miejscach. Najstarsza w Gdańsku- wyszła bowiem bogato za mąż za mieszczanina, druga natomiast za rybaka z pobliskiej wsi. Ojciec był pierwszy z naszej rodziny, który zachorował. Opiekowałyśmy się nim z matką, jak tylko umiałyśmy. Jednak już wtedy brakowało nam nadziei. Bowiem do tej pory nikt kto zachorował nie przeżył. Dwa dni po ojcu choroba dopadła moich braci. Matka do tej pory udawała twardą, ale gdy zauważyła objawy dżumy u synów wpadła w dziwny stan. Przestała reagować na cokolwiek i tylko wpatrywała się w przestrzeń. Jej wzrok wyrażał obłęd. Dżuma dopadła ją dzień później. Od tego czasu minęły cztery długie dni. Nie mam już ojca, ani braci. A matka ma właśnie lepszy dzień. Bo przed śmiercią u większości następuje poprawa. Złudna nadzieja, że im się udało. Potem jest tylko gorzej, a śmierć jest witana ze łzami ulgi. Tylko mnie nie dopadła choroba tylko ja zostałam wśród umierających...

10 389 wyświetleń
157 tekstów
22 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!