Menu
Gildia Pióra na Patronite

Nie było go

Spero

Spero

Nie było go.
Rozbita fiolka drogich perfum wciąż leżała niesprzątnięta na ziemi, a ostry, pieprzowy zapach dopiero zaczynał rozprzestrzeniać się po pokoju. Jej dłonie drżały, a drobne krople krwi, które pojawiły się, gdy rozcięła skórę, próbując zebrać kawałki szkła, już zdążyły zaschnąć. Pojedyncze, jasne kosmyki włosów opadły jej na twarz, wyrywając się z ciasnego uścisku gumki.
Podkrążone oczy zdradzały bezsenność kilku ostatnich nocy, a zaciśnięte, blade usta drzemiącą w niej niepewność. Strach był niczym krew płynąca w jej żyłach, coraz szybciej tłoczona do serca, a zamiast powietrza oddychała gorzkim zawodem.
Ludzie byli nieidealni. Zawodni, niedoskonali, wadliwi, ułomni, zepsuci, wybrakowani, porzucający innych. Ludzie byli utrapieniem dla samych siebie, przekleństwem, potępieniem i swoją największą zgubą. Okrutni, pozbawieni skrupułów, tak szybko nudzący się towarzystwem drugiego człowieka. Ludzie byli, niszczyli i ginęli w gęstej mgle codzienności.
Boleśnie czuła każde uderzenie swojego serca, niczym wahadło wielkiego zegara odmierzające czas do nieodwołalnego końca. Zabawa, zaledwie jej nic nie znacząca fraszka miała mieć swój kres, wcześniej niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Wcześniej, niż ona by się tego spodziewała.
Nie było go.
Zastanawiała się, czy powinna go nienawidzić. Jak ma się czuć? Wykorzystana? Porzucona i opuszczona? Nie wiedziała, czy ma za nim tęsknić, przeklinać go, krzyczeć do utraty tchu, rzucać talerzami czy może cieszyć się, że jednak okazał się człowiekiem, za jakiego uważała go reszta jej marnego społeczeństwa i pozbyć się złudzeń.
Pierwsza zdrada była dla niej ciosem zadanym celnie i boleśnie. Druga doprowadziła ją na skraj, do depresji i niewytłumaczalnych stanów lękowych. A trzecia… Ta trzecia, która rozgrywała się niemalże na jej oczach. Zapach damskich perfum na jego koszuli, czerwony, rozmazany ślad tuż nad obojczykiem, a teraz to… szklana butelka pełna kosztownego pachnidła, opakowana w czerwoną, jedwabną wstążeczkę z dopiskiem „Dla tej, która rozświetla mroki mojej codzienności”.
Zastanawiała się, jak zareaguje. Będzie płakał i wyrywał włosy z głowy? Czy będzie choćby udawał, że zależało mu na nie, że tęskni i nie może bez niej żyć? W ramionach której kobiety znajdzie tej nocy ukojenie, po tej „ogromnej dla niego stracie”? Chciała go nienawidzić. Próbowała, że wszystkich sił, wmówić sobie nienawiść względem niego. Ćwiczyła godzinami w pracy, przy biurku, w samotności, byle z dala od niego. Zawsze poza zasięgiem jego uśmiechu, niskiego tonu głosu, tak, by długie, ciemne rzęsy nie mieszały jej w głowie, a migdałowe oczy nie zajmowały myśli. Z dala od jego dużych dłoni i mocnego uścisku. Były takie dni, gdy prawie jej się udawało, gdy wracała do domu, już gotowa, by w końcu oznajmić mu, że już go nie kocha i odchodzi. Wtedy spotykała go w przedpokoju, gdy zdejmowała buty. Witał ją delikatnym muśnięciem w policzek, I nagle, jej cała, tak konsekwentnie zbierana w ciągu dnia nienawiść, pękała niczym najcieńsza z baniek mydlanych…Ona po prostu nie potrafiła go nie kochać.
Nie było go.
Przyłożyła chłodną lufę pistoletu do głowy, kładąc drżący palec na spuście. Ostatni raz spojrzała na białą, niezapisana kopertę leżącą na stole i na ich wspólne, roześmiane zdjęcie z ostatnich wakacji. Zacisnęła powieki, skupiając się na gromadzonej przez cały dzień nienawiści. Wiedziała, że gdy on tylko wróci do domu i po raz kolejny wyzna jej, że znów ją zdradził, wybacz mu. Wybaczy mu, mimo od razu do niego i samej siebie. Mimo że nie zniesie tego kolejny raz. On odchodził i mimo że do niej wracał, nigdy nie był już tym samym człowiekiem.
Gdy pociągnęła za spust, oczy miała szeroko otwarte. Nie słyszała odległych kroków na klatce schodowej. Gdy otworzyły się drzwi do ich niewielkiego mieszkania, ona leżała już na podłodze w kałuży szkarłatnej krwi, martwa od trzech minut. Nie zobaczyła bukietu jej ukochanych, czerwonych róż. Nie usłyszała głośnego, radosnego okrzyku „Cześć kochanie”, a następnie wrzasku pełnego przerażenia tak straszliwego, że mroził krew w żyłach, niemalże skowytu przepełnionego bólem.
Nie widziała, gdy klęczał na kolanach przy jej ciele i trzymał ją w swoich ramionach, płacząc jak dziecko. Jak jego biała, elegancka koszula powoli przesiąkała jej krwią. Nie czuła jego dłoni, które gładziły ją po sklejonych włosach i pojedynczych, czułych pocałunków po czole, oczach, policzkach, ustach...
Nigdy już nie miała się dowiedzieć, że perfumy kupił jej z premii, którą dostał z racji awansu, że dzisiejszego wieczoru spóźnił się, bo w biurze podróży, w którym wykupił im w ramach niespodzianki wycieczkę na Karaiby, zawiesił się komputer...
Nie było go, bo nie było już jej.

15 712 wyświetleń
178 tekstów
20 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!