Menu
Gildia Pióra na Patronite

Drugie życie

Allien

Nazywam się Dominika, chociaż w obecnych czasach, gdy większość z nas próbuje na siłę dostać superbohaterem, naprawdę nie wiem, kogo obchodzi to, że w ogóle żyję. Nie jestem bohaterem i nigdy nie chciałam nim być. Nigy nie uratowałam żadnego dziecka z jakiegokolwiek pożaru, nie poświęciłam dla kogoś swojego życia, albo chociaż zdrowia. Nawet nigdy nie znalazłam portfela i nie zwróciłam go właścicielowi. Ot, byłam normalnym, szarym człowiekiem... Do czasu wypadku. Niestety.

Z wydarzenia, które na zawsze odmienieło moje życie, pamiętam tylko dwa wielkie reflektory i krzyk ojca. Potem tylko cimność i ciszę. Jak później się dowiedziałam, wjechaliśmy w tira. Od zawsze nienawidziłam ciężarówek, a nawet samochodów. Po prostu się ich bałam. Może strach miał być ostrzeżeniem przed wypadkiem? Tego chyba nigdy się nie dowiem.
Obudziłam się w szpitalu trzy dni później. O ile w ogóle można to nazwać obudzeniem. Byłam, tylko tyle. Każdy mój mięsień był napięty do granic możliwości, co sprawiało niewyobrażalny ból. Próbowałam otworzyć oczy, wydobyć z siebie jakiś odgłos, ale bez skutku. Czułam się, jakby moja dusza i myśli uciekły do innego ciała i nie mogły się w nim zadomowić. Mijały dni, a może nawet miesiące. Nie wiem, już po kilku godzinach bezsensownego leżenia, straciłam poczucie czasu. Nadal nie mogłam poruszyć żadną częścią tego, co mi jeszcze z ciała pozostało.
Przez salę, która z czasem stała się moim pokojem, przewijały się różne osoby. Niektórych nawet nie znałam, a przynajmniej nie rozpoznawałam głosu. Bez większego celu kładli na stoliku przy moim łóżku różne kwiaty i owoce. Było to zupełnie niepotrzebne, bo i tak mogłam czuć tylko ich zapach. Najbardziej chyba cieszyłam się z wizyt przyjaciół i znajomych, chociaż z dnia na dzień było ich coraz mniej. Musiałam wygladać naprawdę strasznie. W duchu śmiałam się razem z nimi, kiedy w końcu odważyli się żartować przy moim łóżku. Kochałam ich, mimo tego, że z dnia na dzień coraz bardziej denerwowało mnie to, że nie mogę mówić. Działo się to właśnie przez nich. Przychodzili i włączali jakąś muzykę, której nigdy nie tolerowałam, a ja nie mogłam zwrócić im uwagi. Byłam skazana na leżenie i wsłuchiwanie się w słowa piosenek, których słowa nie układały się w sensowną całość. Czasami miałam wrażenie, że robią to specjelnie. Nie mam pojęcia, czego ode mnie oczekiwali. Może tego, że wstanę i zacznę okładać ich pięściami krzycząc, żeby wyłączyli to, co nazywali muzyką? Albo po prostu uważali mnie za warzywo. W tą drugą wersję bardziej wierzyłam. Pragnęłam tylko, żeby ktoś wytłumaczył im, że roślina też myśli, słyszy i czuje! (O nie! Warzywo czuje?! Co się ze mną dzieje?)
Najwierniejsza, mimo wszystko, była jednak moja babcia. Całymi godzinami trwała przy moim boku, odmawiając ufnie wszystkie modlitwy. Czasem nawet wolałam, żeby w ogóle nie przychodziła, niż bym miała kolejny raz wsłuchiwać się w te wszystkie koronki i litanie. Dużo bardziej pragnęłam przy moim łóżku mamy, ale ona od czasu, gdy dowiedziała się, że tata zginął w wypadku, bardzo się zmieniła. Czasem nawet znikała na całe dnie. A kiedy jej rodzicielskie sumienie wzywało ją do moje sali, to zwykle siadała w kącie i czytała jakąś książkę lub gazetę, co poznawałam po szeleście przewracanych kartek. Zawsze, gdy wchodziła do mojego "pokoju", razem z nią wkradał się słodki zapach kwiatów i przeróżnych ciast. Chyba tylko ta woń została z mojej wesołej i zawsze uśmiechniętej mamy. Szkoda, bo jeśli miałam umrzeć, prędzej czy później, to chciałam zapamiętać ją właście pełną radości i tańczącą przy podawaniu obiadu.
Nie byłam jakoś szczególnie załamana tą całą sytuację, moim obecnym życiem. Żyłam nadzieją, ze za chwilę się obudzę i zacznę śmiać z tego, co mi się przyśniło. Od zawsze byłam optymistką, a wypadek to potwierdził. Założę się, że inni błagaliby o śmierć. A ja nie chciałam odchodzić. Jeśli już tak się stanie, że będą mnie siłą ściągać z tego świata, to na pewno umarłabym tęskniąc za życiem.
Tego dnia, w którym miałam zakończyć swoją wędrówkę po ziemi usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i poczułam subtelny zapach męskich perfum, które od razu rozpoznałam. Do sali wszedł lekarz, któremu przypisany był mój ciężki przypadek. Po głosie mogłam odgadnąć, że miał nie więcej, niż czterdzieści lat. Położył rękę na moim ramieniu i usiadł w nogach szpitalnego łóżka. Zaczął coś bardzo szybko i niewyraźnie mówić. Słychać było, że się czymś denerwuje. Dopiero po chwili zaczął do mnie docierać sens wypowiadanych przez niego słów. Chciał mnie odłączyć od aparatury, która podtrzymywała mnie przy życiu. Musiał wiedzieć, że wszystko słyszę i czuję. Jego palce coraz mocniej zaciskały się na mojej ręce, która powoli drętwiała.
-Nie powinno boleć - mówił doktor, teraz już spokojnie. - Odłączę jeden kabel i będzie po krzyku.
Pocieszające, pomyślałam.
W rzeczywistości każda komórka mojego mózgu wołała o pomoc. Nie chciałam umierać. Wolałam istnieć, nawet w taki "szpitalny" sposób. Nie miałam nawet na sobą jednej czwatrej życia! Kochałam świat i nie chciałam z niego tak szybko rezygnować.
Lekarz rozluźnił uścisk. Stał jeszcze chwilę, po czym podszedł do urządzenia, dzięki któremu miałam jeszcze świadomość, co się dzieje. Słyszałam jak pochyla się nad wtyczką. Serdecznie mu teraz życzyłam, żeby kopnął go prąd.
- Dobranoc - wyszeptał mężczyzna.
Poderwałam się z miejsca, otwierając oczy. Chociaż było ciemno, na moment oślepiła mnie biel pomieszczenia. Z mojego gardła w końcu wydobył się jakiś dźwięk. Krótki, głośny, rozpaczliwy krzyk. Było już za późno. Moje ciało bezwładnie opadło na poduszki. Przestałam myśleć, przestałam czuć. Wszystko się skończyło.
Obudziłam się. Leżałam na jakimś białym puchu. Przez głowę przeszła mi głupia myśl, że może lecąc do nieba, wpadłam w jakąś chmurę. Od razu ją od siebie odrzuciłam. To wszystko nie układało się w sensowną całość. Po chwili rozmyślań wstałam i otrzepałam się ze... śniegu ?! O dziwo, nie było mi zimno, a to, co pokrywało ziemię, napewno było śniegiem. W miarę możliwości zlustrowałam się wzrokiem. Miałam na sobie zieloną, przylegającą do ciała sukienkę na ramiączkach do kolan. Stopy były bose. Odgarnęłam włosy z czoła i rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się na jakimś placu. Drewniane krzyże powbijane były w zamarzniętą ziemię. Nie były ułożone równo, wprost przeciwnie. Wyglądały, jakby ktoś z braku zajęcia postawił je tam, gdzie znalazło się miejsce. Na tabliczkach przybitych do drewna wypisane były wyblakłe już nazwiska. Wśród nich znalazłam także moje.
- A jednak umarłam... - szepnęłam do siebie.
Po moim policzku spłynęła gorąca łza, która zamarzła, zanim jeszcze zdążyła spaść na ziemię. Obróciłam się wokół własnej osi. Plac otaczały gołe drzewa, które wygladały jak płot. Za nimi rozciągał się zielony, pełen życia las. Nie dostrzegając żadnej furtki, ani innego wyjścia, popędziłam ku drzewom, żeby się wydostać. Już prawie byłam w tym jasnym parku, kiedy napotkałam przeszkodę. Wpadłam w coś, bardzo podobnego do szyby. Zaczęłam uderzać pięściami w niewidzialną ścianę, lecz mój wysiłek zdał się na nic. Szkło nawet nie drgnęło Zrezygnowana, odwróciłam się i przysiadłam na ramieniu jednego z krzyży. Rozmyślałam dosyć długo, tępo wpatrując się w jakiś lśniący w śniegu przedmiot. Czułam się jak na jakiejś wyjątkowo trudnej klasówce z matematyki, z której, delikatnie mówiąc, nie byłam dobra. Ocknęłam się, lecz dopiero po kilku chwilach zorientowałam się, czemu tak uważnie się przyglądam. W białym puchu lśniła rękojeść miecza, wysadzana szlachtnymi, czerwonymi kamieniami. Podniosłam ostrożnie miecz. Broń była lekka jak piórko. Przyjrzałam się jej uważnie. Była tak wypolerowana, że mogłam przyjrzeć się w niej swojemu odbiciu. Nagle miecz wypadł mi z ręki, a ja sama upadłam na kolana. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać, jak małe dzieko, które pragnie zabawki, a nikt nie chce mi jej kupić. Do drzwi mojej głowy pukało mnóstwo pytań. Uparcie próbowałam zablokować im wejście do swojego umysłu, lecz one i tak dostawały się do środka. Mało tego, obloconymi buciorami wkraczały prosto do salonu.
- Weź się w garść - szepnęłam do siebie i podniosłam się z ziemi.
W oddali majaczyła jakaś postać, która zbliżała się do mnie coraz to szybszym krokiem. Chyba był to mężczyzna. Długie, czarne i nastroszone włosy nieznanej mi osoby falowały delikatnie nawet przy najmniejszym ruchu. Chłopak był strasznie blady, odcień jego cery tylko niewiele różnił się od koloru śniegu. Ubrania smętnie zwisały na jego wychudzonym ciele. Na oko, był trochę starszy ode mnie. Zatrzymał się, lecz po chwili podszedł bliżej. Był wyższy ode mnie prawie o głowę. Spojrzałam mu w oczy, a po moich plecach przebiegł przyjemny dreszcz. Jego tęczówki były prawie czarne. Powoli się rozpływałam. Chłopak chwycił mnie za przeguby i przyciągnął do siebie. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, a mimo to, on ciągle zmiejszał tą odległość. Nagle w mojej głowie coś jakby się odblokowało. Wyrwałam się w uścisku i przebiłam mieczem klatkę piersiową chłopca z moich marzeń.
- Zadanie wykonane, przechodzisz do następnej rundy. - powiedział tylko z tajemniczym uśmiechem i z głuchym łoskotem upadł na ziemię, zahaczając głową o jeden z krzyży. Z jego rany zaczęła płynąć krew, lecz nie była to krew człowieka. Wyglądała raczej jak szkarłatne błoto. Po chwili jednak chłopak zniknął, zostawiając po sobie tylko czerwoną plamę na bialutkim śniegu.
Teraz mam dwadzieścia pięć lat, jeśli nie pomyliłam się w obliczeniach. Od dziesięciu lat walczę z moimi marzeniami. Nie wiem, ile jeszcze bitew przede mną, ale ta, którą opisałam, chyba najbardziej zapadła mi w pamięci. Po każdej rundzie, jak to nazwał mój chłopiec-marzenie, wracałam do normalnego życia. Dowiedziałam się nawet, że mam męża i dziecko. Tylko jest jedna wada tego całego cyrku: moje zwykłe życie szarego człowieka znikało, kiedy tylko pojawiła się przy mnie inna osoba. Wtedy moją rolę przejmowała ta Dominika, której dane było żyć na ziemi wśród moich przyjaciół. Zazdroszczę jej, mogę to powiedzieć z czystym sumieniem i ręką na sercu.
Dlatego teraz, Dominiko, zostawiam Ci na biurku moje, a właściwie to nasze wspomnienia przelane na papier. Może chociaż Ty zostaniesz bohaterem i mnie uratujesz? Nie wiem. Ale oddaj mi moje życie.

104 wyświetlenia
2 teksty
0 obserwujących
  • Aru W.

    22 March 2023, 17:22

    Fantastyczne, a jakie sprawcze! Poczatek przypomina mi przemowe Chaplina :)