Menu
Gildia Pióra na Patronite

"DŁUG..."

Irracja

Irracja

... Na skraju łóżka siedzi młody człowiek. "Mat", tak zwali go przyjaciele. Ubrany w kurtkę, tępo wpatruje się w swój pokój. Pokój jak to pokój, nieduży i bardziej zasługuje na miano pokoiku. To raczej typowy, dla młodego człowieka pokoik. Choć widać że pieniądze, dla właściciela, nie były problemem to jednak nie znać zbytniego przepychu. Tak jak u większości, jakieś łóżko, biurko i szafa. I półki pełne książek, jakiś ( tylko dla właściciela wartościowymi ) szpargałów i bibelotów. No i ściany, ściany obwieszone plakatami ulubionych gwiazd i zespołów. Jak na willę to nieduży pokoik. Na parterze są większe i wygodniejsze. Jednak tutaj, na poddaszu, było najlepiej. Przynajmniej nie przeszkadzało się ojcu, wiecznie zajętemu pracą lub ulubionymi kanałami sportowymi. To własnie tutaj, bardzo często, zbierali się w czwórkę i cieszyli się życiem. Wspólne rozmowy i śmiechy, rozmowy o szkole i pierwszych miłościach. I marzenia o własnym zespole. Właśnie przez ten zespół, o mało co nie wyleciał z Liceum. Na półrocze trzeciej klasy był zagrożony z kilku przedmiotów. Wezwano więc ojca do szkoły ( matka od lad poważnie chorowała ). Ale była jazda, gdy wrócił, awantura jakiej jeszcze nie widział. Były prośby i groźby, były przekonywania i zapowiedzi zajęcia się jego wychowaniem. I on wtedy wyrzucił swe żale. Nawet to że zazdrości niektórym przyjaciołom. Zazdrości im tego że mają normalnych ojców którzy nie siedzą wciąż w pracy czy przed telewizorem. Ze mają czas dla dzieci, interesują się ich życiem, ich zainteresowaniami. Że ich wspierają i potrafią im pomagać. Jednak, jakiś większych reperkusji nie było. Nazajutrz wyjechał na zimowisko. Co prawda, po powrocie ojciec dał mu upragniony prezent, lecz wszystko wróciło do normy. Ojciec nadal zajmował się pracą i kanałami sportowymi. A on wrócił do szkoły i przyjaciół. Znów wróciło normalne życie. Choć nie, jednak nastąpiła drobna zmiana. Jednak zaczął się bardziej przykładać do nauki. A zespół ? Wpierw odłożyli go na czas zdania matury i egzaminów na studia. Później zaś... później zaś, własnie tutaj, urządzili stypę. Wtedy pochowali jednego z nich. Wraz z marzeniami o zespole...

... Tak, ten pokój to kawałek historii, spory "szmat" jego życia. Pokój pełen wspomnień. Tych szczęśliwych i radosnych, choć również tragicznych i smutnych. Pokój pełen ciepła i intymności, taki swojski i osobisty. Wydawało się że zawsze taki będzie. Wydawało się tak jeszcze dwa miesiące temu. Dziś jednak zaszły tu duże zmiany. Na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło. Tylko ten plecak i reklamówka stojące przy drzwiach. Cóż w nich jest ? Trochę osobistych drobiazgów. Osobiste dokumenty, świadectwa szkolne i trochę pamiątek rodzinnych. I dyplom, największa chluba jego matki. Największa choć nigdy go nie widziała. Nie doczekała go, pokonana przez chorobę tuż przed obroną. Tylko dla niej, nie poddał się wtedy i obronił pracę inżynierską. Resztę zajmują najpotrzebniejsze rzeczy. Nawet nie te nowe, najdroższe i markowe, tylko właśnie te najpotrzebniejsze. Starannie je wybierał spośród tych starszych i z lekka znoszonych. Nie chciał nic zawdzięczać ojcu, jednak potrzebował czegoś na początek. Owszem, wziął niedużą pożyczkę. Niedużą bo jego własne dochody nie pozwalały na zbytnią ekstrawagancję. Tylko że pożyczka jest na remont wynajętego mieszkania. Właśnie dziś się tam przeprowadza...

... Młody człowiek drgną. Powoli, przemierza wzrokiem jeszcze raz pokój. Wpatruje się w niego jakby szukał zapomnianych rzeczy. Szafa z lekka uchylona, biurko z pustą ramką po zdjęciu matki, półki na których brakuje paru książek i bibelotów. Wreszcie dostrzega, stojącą w kącie, gitarę. To "gibsonka", wymarzony prezent który otrzymał po awanturze w trzeciej klasie liceum. Do niedawna jego duma i ulubiony instrument. Do niedawna. Bezwiednie wyciąga rękę w jej stronę. Jakby chciał ją wziąć ze sobą. Lecz nie, ręka się cofa. Choć nie zamierza rezygnować z gry na gitarze to ona też musi zostać. Parę dni temu dostał starą gitarę. Dostał ją od ojca "Pita" i musi mu wystarczyć. I wystarczy, dziś jest cenniejsza niż jego własny "Gibson". Jedyna pamiątka po przyjacielu jakim był "Pit". No właśnie, "Pit"...

... Z całej czwórki, to "Pit" najbardziej odstawał od nich. Matki nie pamiętał, zginęła gdy miał 5 lat. Wychowywał go ojciec, człowiek dość prosty i bezpośredni. Mieszkał w małym i zaniedbanym domku na przedmieściach miasta. Niezbyt im się powodziło. Ojciec "Pita" ciężko pracował by utrzymać rodzinę, nieraz po 12-14 godzin. A jednak zawsze miał czas dla syna, nie było wywiadówki, zebrania czy akademii w szkole by się nie zjawił. Gdy wracał do domu zawsze zajrzał do nich. Porozmawiał, pożartował. Czasami spytał ich o szkołę i ich zainteresowania. Choć można było wyczuć pewien wstyd, wynikający z ubóstwa, jednak nigdy nie dał im tego odczuć. Zawsze byli mile widziani, a często tam bywali. Jedynie tam mogli, nieraz zbyt głośno, pograć i nikomu nie przeszkadzać. Z własnymi problemami też mogli tam zajrzeć. Tak, ojciec "Pita" to była jedna z niewielu rzeczy jakich mu szczerze zazdrościli. Zaś sam "Pit" ?. Normalny chłopak, trochę narwany, trochę roześmiany - pełen życia jak i oni. Tylko obowiązków miał trochę więcej. Cóż, jego dom, jak każdego z nich, wymagał dbałości. Więc "Pit" sprzątał, czasami gotował. Często mu pomagali, zwłaszcza gdy, zajęci własnymi sprawami, zbyt późno się spostrzegali iż zbliża się czas powrotu gospodarza. Zresztą, była to dla nich "frajda", coś czego we własnym domu nie mieli...

... "Pit", od początku był ich katalizatorem. Nie, nie był ich przywódcą, jednak to on bywał ich inspiratorem. Choć czasem i "hamulcem" gdy nazbyt fantazja uderzała do głowy. Był też głównym założycielem ich zespołu. Nie dbał o pierwszeństwo, nie chciał być solistą. Uwielbiał gitarę i chciał grać. Jednak, tak bezwiednie, ze wszelkimi decyzjami czekali na niego. Czekali na jego zdanie i akceptację. Bez niego zespół by nie istniał. I bez niego się rozpadł. Tak jakoś w trzeciej klasie zaszła jakaś zmiana u "Pita". Wpierw nic nie zapowiadało tragedii. Trochę się odsunął, rzadziej zaczął ich zapraszać.Dopiero później, po jego śmierci, dowiedzieli się że zaczął się kłócić z ojcem. Przestał go słuchać, stał się zaczepny i w ogóle przestał go traktować jak ojca. W nauce też się opuścił, zaczęły się wagary, z trudem zdał maturę. Za to zaczął znikać, nieraz na kilka dni. Na studia się nie dostał. W rok później zginął pod kołami pociągu, tak jak jego matka. Wiele razy się zastanawiali dlaczego się tak stało. Skąd się dowiedział że jego ojciec to tylko ojczym. Podobno wziął sobie pannę w ciąży i usynowił dziecko. Podobno matka "Pita" zbyt lubiła się zabawić i to było przyczyną jej śmierci. Nigdy nie potrafili zrozumieć dlaczego to, co tak bardzo mu zazdrościli, tak łatwo się rozpadło. Co, lub kto był tego przyczyną. Lecz "Mat" już wiedział. To właśnie dlatego się wyprowadza, porzuca dotychczasowe życie...

... Od pięciu lat, od czasu śmierci matki, "Mat" został właściwie sam. Z ojcem rzadko się spotykał, jeszcze rzadziej rozmawiał. Żyli obok siebie, tak jak i wcześniej, za życia matki. Za to częściej "włóczył" się z kolegami i znajomymi. Żył swobodnie i niefrasobliwie, jeszcze dwa miesiące temu tak żył. Właśnie wtedy, w którąś sobotę, wracał do domu. Był na małej imprezce na obrzeżach miasta. Taki mały festyn więc nie brał samochodu by mógł wypić jakieś piwo.
Mieli go odwieźć lecz towarzystwo się "pogubiło". Spóźnił się na ostatni autobus dlatego wracał pieszo, wracał przez dzielnicę "Pita". Od pewnego czasu szedł dość wolno. Przyczyną był pijany gość idący przed nim, w tę samą stronę. Gościu zataczał się, zajmował całą jezdnię. Wygrażał samochodom i zaczepiał ludzi. "Mat" nie miał ochoty na scysję z pijanym więc czekał aż ten skręci w boczną uliczkę. W końcu pijak przystanął i oparł się zmęczony o jakąś furtkę. "Teraz" pomyślał i chciał go wyprzedzić. Był już metr przed nim gdy coś go tknęło. To był ojciec "Pita". Słyszał że nadużywa alkoholu lecz, od śmierci "Pita", nigdy go nie widział. Odwrócił się i rozejrzał. Byli przed domem który tak dobrze kiedyś znał.
" Czy można jakoś pomóc" - wydusił z siebie pytanie.
" Skur... klucze, nie można otworzyć zamka" - usłyszał bełkotliwy głos.
" Może pomogę, pozwoli pan ?" powiedział już głośniej.
Ojciec "Pita" spojrzał na niego jakby starał się coś sobie przypomnieć. Jednak podał klucze. "Mat" otworzył furtkę. Poprowadził pijanego człowieka do drzwi. Otwarcie nie było problemem, jeszcze pamiętał który to klucz. Wprowadził ojca "Pita do kuchni i posadził na krześle. Rozejrzał się. Niewiele się tutaj zmieniło. Tylko wszechobecny brud wskazywał na brak troski. Położył klucze na stole i chciał wyjść.
" Uciekasz już "Mat"? Chyba nie boisz się tego coście zrobili "Pitowi" i mnie" - to niespowiedziane pytanie zatrzymało go jak jakiś nieprzebyty mur nagle wyrosły na drodze. Było jak cios młotem, prosto w głowę.
" Nie rozumiem o co panu chodzi" - rzekł, odwracając się powoli na pięcie. "Przecież nic panu złego nie zrobiłem"
" No tak, najłatwiej się wyprzeć wszystkiego" - głos ojca "Pita" brzmiał bardzo trzeźwo - "Wszak dzieci nie są winne za czyny rodziców. Żadne dzieci, oprócz Marcina". "Mat" uważniej spojrzał na niego. Podświadomie wyczuł że coś "nie gra". Że on, "Mat", ma jakiś nieznany udział w tym wszystkim co tutaj się kiedyś wydarzyło.
" Coś taki zdziwiony "Mat" - głos ojca "pita" wyrwał go z zamyślenia - "Widać szanowny ojciec nie pochwalił się co zrobił. "Pit" też nie powiedział o niczym, lecz znalazłem jego pamiętnik. Zbyt późno znalazłem, już po jego śmierci". Ich wzrok się spotkał. "Tak, masz rację, to moja wina. Nie potrafiłem ochronić własnego syna. Ochronić przed ludźmi takimi jak wy". Nie nazwał "Pita" pasierbem, nigdy o nim tak nie mówił. A podobno nie był jego naturalnym ojcem.
" Gdzie jest ten pamiętnik" - jakby wbrew sobie spytał "Mat".
" To nie Twoja sprawa, wynoś się już. Daj spokój mnie i "Pitowi" Jego już nic nie zwróci". Jego wzrok stał się mglisty, głowa opadła na stół i ojciec "Pita" zasnął. Alkohol zrobił swoje. "Mat" odwrócił się i wyszedł. Jednak nie do wyjścia lecz do pokoju "Pita". Otworzył drzwi i stanął zaskoczony. Pokój był posprzątany, jakby czekał na lokatora który wyszedł na chwilę. Podszedł do biurka pod oknem. Otworzył szufladę, jedną i drugą i trzecią... w czwartej znalazł pamiętnik "Pita" Zaczął czytać. Im dalej tym większy rósł w nim wstyd. Ból tkwiący w duszy rósł z sekundy na sekundę. Dusił go, zapierał dech. Jego własny ojciec zniszczył najlepszego przyjaciela "Mata". To on poszedł do "Pita" i wyjawił mu prawdę, prawdę której nikt inny nie wyjawił do tej pory. Nazwał "Pita" bękartem, ujawnił iż jego matka sama weszła pod pędzący pociąg. Ból był tym większy iż "Pit" nigdy się nie żalił. Nikogo nie obwiniał. Nie zerwał nagle znajomości. Po prostu, pozwolił im iść do przodu, sam pozostając coraz bardziej w tyle. Do końca był przyjacielem. Powietrza, powietrza... krzyczały zbolałe płuca. Odłożył pamiętnik i wyszedł. Nie wrócił do domu...

... Obudził się w południe u kolegi. Przypadkiem znalazł go w jakiejś knajpie. Pijanego w "sztok", spłakanego jak dziecko, z kolejną "setką" w dłoni. Mało brakowało by się nie pobili, w końcu kolega zabrał "Mata" do siebie. W to niedzielne popołudnie pili razem. "Mat" w ciszy i na umór, kolega dla towarzystwa nie pytając o nic. "Mat" był mu bardzo wdzięczny. W poniedziałek zadzwonił do pracy po tygodniowy urlop i wrócił do domu. Ojca nie było, miał jechać na delegację, na cały tydzień. Przez dwa dni "Mat" nie wiedział co robić z sobą. Nic nie jadł, żył kawą i rozmyślał. W środę poszedł na cmentarz, na grób "Pita". Następne dwa dni zajęło mu porządkowanie grobu, i rozmowy z "Pitem". A może z sobą samym ? Nieważne...
... W piątek poszedł porozmawiać z ojcem "Pita". Zastał go trzeźwego. Nie sądził że to będzie najtrudniejszy dzień jego życia. A był... był dniem sądu, wstydu i pokory. Był też dniem przemiany, początkiem nowego życia. Od tego dnia zaglądał tam co tydzień. Tak samo jak i na grób "Pita". Miesiąc temu wypatrzył mieszkanie do wynajęcia. Mieszkanie w dzielnicy "Pita". W dzielnicy "slumsów", jak ją nazwał ojciec "Mata" przy ostatniej rozmowie. Wróćmy się jednak w czasie. Po tygodniu wrócił ojciec z delegacji. Gdy "Mat" wszedł już był. Jak zwykle oglądał jakiś mecz. "Mat" rozebrał się, zrobił sobie kanapkę i kawę. Po godzinie wszedł do salonu...
... "Jak śmiałeś..." zaczął od progu.
"No właśnie, jak śmiałeś..." przerwał mu ojciec. "Człowiek wraca z delegacji do pustego domu. Wszędzie nieporządek ( fakt, nie było sprzątanie przez ostatni tydzień ) lodówka pusta. A teraz przeszkadzasz oglądać mecz. Cały tydzień czekałem na niego"
"Mat" spojrzał na ojca. Rozejrzał się po salonie i podszedł do gniazdka, wyjął wtyczkę telewizora.
"Co ty sobie myślisz, co wyrabiasz" - w głosie ojca było nieskrywane zaskoczenie. "Mat" zaczął jeszcze raz...
"Jak śmiałeś iść do "Pita"? Jak śmiałeś obrażać go i jego matkę? Jak śmiałeś być takim egoistą i świnią ? To tyś go zabił" - pytania i słowa wypływały z ust "Mata" jak kule z karabinu maszynowego. Nawet nie wiedział czy celnie, przymknął oczy by nic go nie rozpraszało i nie przerwało. Bał się że drugi raz może nie mieć tyle odwagi. Bał się że nienawiść nie pozwoli na następną rozmowę z ojcem. W pewnym momencie poczuł szarpnięcie, otworzył oczy i zamilkł.
" Chodzi Ci o tego całego "Pita"? - usłyszał głos ojca. "Nic wielkiego nie zrobiłem. Po prostu powiedziałem mu prawdę. Każdy ma prawo znać prawdę o sobie. On też musiał ją poznać". Wzrok "Mata" był skierowany na ojca. Długo patrzał i widział tylko obcego człowieka. W końcu "Mat" usłyszał własny głos...
"Tak, każdy ma prawo znać prawdę o sobie. Lecz kto dał Tobie prawo do bycia sędzią, krzewicielem tej prawdy. Czy zastanowiłeś się czy chciał poznać tę prawdę, czy w ogóle chciał wiedzieć że jakaś prawda istnieje. Zniszczyłeś szczęśliwa rodzinę. Zniszczyłeś wielu ludzi. Odchodzę, muszę się wyprowadzić. Nie chcę mieć nic wspólnego z Tobą".
"Być może" - odrzekł ojciec. "Nie chciałem by tak to wyszło. Lecz czy to powód byś teraz niszczył naszą rodzinę?".
" To nie ja niszczę tą rodzinę" - głos "Mata" ściszył się lecz nagle nagrał mocy i pewności. - "To Ty, wtedy, zniszczyłeś naszą rodzinę.To chyba nie możliwe by taki człowiek był moim ojcem". Ojciec "Mata" drgnął, cofnął rękę z jego ramienia.
"Jesteś moim synem i rodziną. Musisz mnie kochać. Nie wymażesz aktu urodzenia ani nie zaprzeczysz genetyce. To "oni" nie byli rodziną. Nie byli ojcem i synem" Po tych słowach "Mat" poczuł pustkę. Przypomniał sobie swoje życie, kochającą matkę i wiecznie nieobecnego ojca.
"Mylisz się" - odrzekł - "Rodzina to uczucia i wspólne wspomnienia. Wspólne zabawy i przeżycia... i nadzieje na wspólną przyszłość. Żaden akt USC, żadna genetyka tego nie da. Nie stworzy rodziny, nie zmusi do uczuć i miłość. Jesteś dla mnie obcym człowiekiem". Zaległa cisza, żaden nie potrafił wypowiedzieć słowa. Nie wiedzieli co powiedzieć. "Mat" czuł rosnący dystans. Obrócił się i wrócił do swego pokoju, drzwi zamknął na klucz. Od tamtej rozmowy, jeszcze bardziej, się unikali. Czasami słyszał jak ojciec "pałęta" się po domu. Do późna w nocy, nieraz dużo dłużej niż zwykle. Lecz coraz mniej zwracał na to uwagę. Kiedy ujawnił że się wyprowadza, był taki moment gdy poczuł że ojciec chce z nim porozmawiać. Nawet wyszedł za "Matem" do kuchni. Lecz "Mat" nie chciał ułatwiać zadania ojcu. Jeżeli chce coś naprawić to niech sam, pierwszy, wkroczy na tę ścieżkę. Stanął przy oknie i czekał. Ojciec spojrzał na niego. Widać że chce coś powiedzieć lecz słowa nie mogły się przecisnąć przez gardło. W końcu zajrzał do lodówki, jakby szukał czegoś do zjedzenia. Wziął puszkę piwa i wyszedł. Jak zwykle zresztą...

... Młody człowiek wstał. wziął plecak i reklamówkę. Ruszył do schodów i wyjścia. Otworzył drzwi wejściowe, chyba ostatni raz. Na progu usłyszał otwierane drzwi do salonu, poczuł wzrok na sobie. Miał ochotę obejrzeć się, spojrzeć jeszcze raz na człowiek którego, do niedawna, uważał za swego ojca. Nie zrobił tego, delikatnie zatrzasnął drzwi i ruszył przed siebie. Dopiero od furtki spojrzał wstecz. Okno salonu, jak zwykle jaśniało niebieskawym światłem ekranu. Jedyna różnicą był cień poruszający się w nim, nie zainteresowany telewizją. Nawet nie stojący przy oknie, lecz chodzący tam i z powrotem. Usłyszał cichy trzask furtki i ruszył dalej. Nad nim było gwieździste niebo dające pewność spokojnej nocy. Lecz w nim pewności nie było. Nie był pewien co przyniesie los, jakie będzie miał życie. Nie był pewien czy jeszcze tu wróci. Raczej nie z własnej woli. Nawet nie był pewien swej decyzji ani tego czy człowiek, którego zostawił za sobą, zrozumie coś z tego. Czy będzie potrafił się zmienić. Miał tylko parę pewności. Nigdy nie pozwoli by jego rodzina była nieszczęśliwa, zawsze znajdzie czas dla żony i dzieci. Zrobi wszystko by nie niszczyć czyjegoś życia i rodziny. I będzie opiekował się grobem "Pita". Może też jego ojcem, jeżeli ten pozwoli. To jedyny sposób by spłacić dług wobec przyjaciela. Dług który, nieświadomie, zaciągnął kiedyś. Teraz, świadomie, będzie go spłacał. Całym swym życiem...

173 187 wyświetleń
2655 tekstów
247 obserwujących