Menu
Gildia Pióra na Patronite

Zaćmienie serca - cz. XI

loveforever

Na początek chciałam powiedzieć, że zmieniłam tytuł opowiadania, co widać. Dlaczego? Bo poprzedni był dość odpychający...

TYLE
***

Weszłam do domu, poczym natychmiast odrobiłam wszystkie lekcje. Jakoś nie chciałam zakrzątać się nimi później. I tak nie było mi łatwo skupić się na nich. Oto nadszedł moment, kiedy mogłam oznajmić bez przeszkód, że jestem szczęśliwa. Postanowiłam spotkać się jeszcze tego dnia z Kingą i Maćkiem. Zadzwoniłam więc do nich obojgu. Przystali na moją propozycję i poszliśmy się przejść. Było zimno, więc długo nie chodziliśmy. Poszliśmy po prostu do jakiejś kawiarenki i rozmawialiśmy. Oczywiście od razu spostrzegli, że jestem jakaś taka „szczęśliwa”. Chcieli znać szczegóły z każdego naszego spotkania. A, że poniekąd zbyt często nie spotykałam się z Kingą, tym bardziej z Marcinem… po prostu powiedziałam im wszystko po kolei. Było widać, że są zadowoleni z moich opowieści. Pominęłam im tylko wiadomość o „rozmowie poprzez myśli” zdawałam sobie sprawę z tego, że to akurat powinno zostać tajemnicą moją i Oskara. Potem zapytałam ich jak im się wiedzie. Dowiedziałam się, że Marcin też kręci z jakąś dziewczyną, a o Kindze, że ma jakiegoś Piotrka. Również mnie cieszyło to, że Marcin być może spotkał swoje szczęście, i że Kinia jest także szczęśliwą osobą. Traktowałam ich poniekąd jak swoje rodzeństwo, byli dla mnie bardzo ważni. Nie chciałam, aby kiedykolwiek ktoś skrzywdził, któreś z nich. W szczególności Kingę, przecież jest młodsza. Nigdy, za żadne skarby świata nie dam skrzywdzić tej oto dwójki.

Wypadek
Do domu wróciłam późno, poszłam się wykąpać, a potem spać. Zasnęłam szybko, bez większych problemów. Noc również minęła mi dość wygodnie i łatwo. Wstałam, ale czułam się jakoś tak… jakby miało przydarzyć się coś dziwnego. Zazwyczaj przeczucie mnie nie myliło. Tego się obawiałam. Tylko nie on, proszę – pomyślałam nagle. Resztę tego dnia przeleżałam w łóżku. Dobra, większość, bo długo tak już nie mogłam. Wstałam z łóżka i postanowiłam zjeść płatki z mlekiem. Nie było to zbyt pożywne posunięcie, ale co mi tam. I tak nie miałam na ten dzień w planach nic, co wymagałoby większego wysiłku fizycznego. Popołudnie postanowiłam spędzić po prostu nad jakąś książką. Nad szafkami z książkami ślęczałam jakiś czas, myśląc o niczym. W końcu pomyślałam, że może bym tak sięgnęła po którąś z książek. Rozejrzałam się i postawiłam na „Wilkołaki”- Whitley’a Strieber’a. Ciekawa książka, o wilkołakach, jak mówi tytuł. Szybko mnie wciągnęła. Książka ta streszcza się na dwójce ludzi, kobiecie oraz mężczyźnie, którzy jako jedyni potrafią zniszczyć owe wilkołaki.
„ – Najwyraźniej panowie nie zdają sobie sprawy, co to znaczy być zwierzyną łowną…” – Aż tu nagle dzwoni telefon. Telefon? Kinga albo może Marcin – pomyślałam. Podbiegłam szybko do słuchawki, przedtem spojrzałam na wyświetlacz. Nieznany numer. Dłużej się nie zastanawiałam. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i usłyszałam nigdy wcześniej niesłyszany głos.
- Posłuchaj – ktoś powiedział.
- Przepraszam, to chyba pomyłka i odłączyłam się. – To było dziwne…
Szybko wróciłam do przerwanej przez nieznanego mężczyznę lektury. Która to była strona? A tak, sto dziewiąta.
„ – Wilson, jest pan przemęczony…
- Zamknij się, Underwood. To może byś moja ostatnia okazja, żeby coś powiedzieć, więc proszę mi nie przerywać…” – Znowu usłyszałam dźwięk telefonu, odebrałam kolejny raz.
- Posłuchaj mnie, dziewczynko.
- Dobrze, ale czy mógłby się pan najpierw przedstawić?
- A tak, przepraszam… zapomniałem. Jestem… nazywam się Wilson. Nic Ci to nie mówi, prawda?
- Nie bardzo – powiedziałam mężczyźnie. Jednocześnie zdziwiłam się trochę, bo przed chwilą to właśnie imię przeczytałam w książce…
- To może tak: jestem ojcem Oskara. Teraz już kojarzysz, prawda?
- Owszem – odpowiedziałam. – Aczkolwiek, nadal nie rozumiem dlaczego pan do mnie dzwoni…
- Muszę Ci coś ważnego powiedzieć.
- No, niech pan mówi w takim razie.
- Oskar… mój syn… on… on miał…
- No niechże pan już powie!
- Mój syn miał wypadek.
- W… wypadek?! – wykrzyczałam, załamującym się głosem. – Ale jak to?
- Wytłumaczę Ci to jak będziesz na miejscu. Ubieraj się i jedź do szpitala. Mój syn Cię potrzebuje. Jest w stanie krytycznym.
Odłączyłam się szybko, poczym błyskawicznie wskoczyłam w ubrania. Jednocześnie zamartwiałam się, co też takiego mogło mu się przydarzyć. A jednak – moje przeczucia się sprawdziły. Niestety.

9858 wyświetleń
121 tekstów
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!