Moje życie było jak domek z kart. Tak kruche i tak niebezpieczne. Rozsypywało się już wiele razy, ale On wiele razy przychodził i układał ten domek na nowo. Jego dłonie były tymi, które wykonywały jedynie te ruchy, które potrafiły budować. Nie niszczyć. Wszyscy inni potrafili jednym ruchem zmącić wszystko, całą podstawę, którą udało mi się samej zbudować... On potrafił przyjść i dobudować kolejne piętra, nie martwiąc się tym, co ten czyn spowoduje. Czy właśnie teraz przyszedł ten moment? Moment, w którym i On postanowił opuścić swoją budowę, uznając ją taką, na którą nie warto tracić czasu? Uznając mnie za kogoś, o kogo nie warto się już troszczyć?
Dziękuję i kłaniam się nisko ;) Jeśli chodzi o długość - króciutkie, ale miało takie być. Dłuższe byłoby tylko 'laniem wody'. Pozdrawiam i dziękuję za opinię. Być może niedługo pojawi się coś jeszcze, ale raczej to będzie już w nieco innym tonie...
Opowiadanie krótkie, a szkoda. Jednakże jak to mawiają 'nie liczy się ilość, acz treść'. Przeczytałam to z jakieś ładne 7 razy i nadal nie potrafię wyjść z podziwu - jak tak pięknie można ubrać myśli w słowa. Gratuluję pomysłu i wykonania. Czekam na więcej. ~Przedmarańcza.