Minęły trzy godziny odkąd usiadł na parapecie. Jego wzrok błądzi w mroku. Rejestruje każdy drobny ruch, każdy cichy szmer. Nasłuchuje. Szuka maleńkiego sygnału. Maleńkiej nadziei, że ona wraca. Słyszy wszystko oprócz swego serca. Przed nim stawia opór. Walczy, by nie usłyszeć jego głosu. Boi się, że i tym razem serce będzie mieć rację. Nagle... Poruszył się. Jego źrenice rozszerzyły się, wypatrując źródła, który wydał dziwny stukot. W ułamkach sekund zmienił się w Łowce, szukającego swojej ofiary. Obcasy. Równomierny chód. Lekkie wahanie... Gdzieś w powietrzu czuć niepokój. Lęk, który ogarnął nieznajomą. Odczuć można nawet zimny dreszcz, przebiegający jakby przez całą ulice, na którą w tej chwili patrzy. Jednak... Zieleń powróciła w miejsce czerni oczu. Łowca znów stał się człowiekiem, który rozpaczliwie wypatruje ukochanej. Owa nieznajoma nią nie była. Skąd to wiedział? Bo nie czuł w sercu trzepotu skrzydeł. Zegar wybił pierwszą w nocy. Wie, że dzisiaj już się nie pojawi. Mimo to nie idzie spać. Schodzi z parapetu, zarzuca na siebie płaszcz i wychodzi z mieszkania. Wydawałoby się, że zostawił je puste. Bo przecież oprócz niego nikogo w środku nie było. Mimo to ze środka dochodził cichutki rytm. Delikatne uderzenia, które przecinały ciszę. Na wspomnianym parapecie zostało serce. Serce, które cicho skomlało: - Ona nie wróci. Przecież nie żyje. Ona nie wróci...
jagieenka, myślałam. Baa.. ciągle nad tym myślę. Do pisania czegoś dłuzszego miałam już 3 podejścia. Ale zawsze gdy zaczynam pisać coś obszerniejszego, po drodze, nie wiedząc kiedy gubię sens. Brakuje mi przygotowania, może doświadczenia. Jeśli coś kiedyś wydam, bo to jest jedno z moich marzeń, to chcę, by w moim odczuciu było to perfekcyjne, idealne. Bo nie chodzi o sukces w wydaniu jakiejś książki. Ta książka nie może być jakaś. Ona ma być moja w każdym calu.W każdym szczególe. W każdej linijce. Chcę czuć, że to co napisałam jest dobre. Tylko tyle... :)