Menu
Gildia Pióra na Patronite

WEST Przymierze Strażników Zachodu

Anvaine

Anvaine

Minęło wiele dni nim pojawiła się tam ponownie. Minęło niezwykle wiele dni nim na powrót ktoś otworzył klanowe sale. Minęło tak wiele czasu, że zdawało się to niemal niewyobrażalne. Tylko kurz osiadły na półkach, podłodze i wszystkich możliwych przedmiotach nie pozastawiał złudzeń, że czas zatracił się tu sam w sobie.

Ubrana w swój nieodzownie alabastrowy płaszczyk, z mieczem przypiętym do lewego biodra i ujmującym uśmiechem zarysowanym na jasnym obliczu, wyglądała tak samo jakbyście ledwie wczoraj pomachali sobie na odchodne. Z dobrze znaną zwinnością przecisnęła się przez szparę w uchylonych podwojach, które zaraz zamknęła za sobą naprędce, jakby bała się, że z prawie już jesiennym podmuchem powietrza coś umknie z tego miejsca.
Kasztanowe pukle włosów miękko opadły na ramiona pozbawione uciesznych igraszek wiatru, a oczy dziewczyny z równie wielkim zaciekawieniem, co chyba także smutkiem rozejrzały się po ogromnej i niestety cichej sali. Westchnęła równie cicho, a szumne milczenie poniosło się w głąb pomieszczenia. Przestąpiła z nogi na nogę, ale z wyraźną determinacją, z tym tylko, że całkiem powoli, ruszyła przed siebie. W końcu nikt nie poganiał, a znała tu każdy zakamarek tak dobrze, że z zawiązanymi oczami mogła bez trudu poruszać się między meblami bez większego uszczerbku na zdrowiu. Doskonale pamiętała na której z wystających podłogowych płytek potknęła się nieraz wpadając tu prosto z romarskich ulic. Rozśmieszyły ją własne wspomnienia, a mijając niektóre z przedmiotów, muskała je opuszkami palców, jakby pod najmniejszym dotykiem miały rozpaść się w pył i odejść w nicość. Wdychała przy tym ciężkie powietrze z wyraźnym zadowoleniem.
Wspomnienia związane z tymi salami łaskotały przyjemnie najmniejsze zakończenia nerwowe na kręgosłupie i całkiem nieśmiało wpychały się między ubranie, a kiedy zatrzymała się przed celem dla którego tu przybyła, aż niemal z radości zaklaskała w dłonie. Nadal tu był. Nadal tlił się delikatnie jakby pogrążony w stuletnim śnie, ale wciąż żywy. Cieplutkie maleństwo, które swoim świadectwem przypominało, że zarówno ona jak i inni byli tu kiedyś naprawdę. Pisali wspólną historię i przeżywali chwile, które dziś przed snem wspomina się z uśmiechem.
Wierzchem rękawa przetarła szklaną kopułkę pod którą spał i ostrożnie odpięła zaczepy od maleńkiego, drewnianego piedestału, by zdjąć osłonę i odstawić ją na ziemię. Serce biło jak szalone, a przecież robiła to tak wiele razy, że kiedyś zdawało się to niemal naturalnym rytmem dnia. Dotyk dłoni na zimnej powierzchni, jeden zatrzask, drugi, trzeci... I ciepło rozpływające się na skórze.
Niespecjalnie, ale jednak przeciągała tę chwilę. Nachyliła się nad podwyższeniem tak by jej niesamowicie malachitowe oczy znalazły się na jego wysokości i szepnęła cicho coś w sobie tylko znanym języku.
Na chwilę klan obudził się do życia. Magiczna mapa Królestwa zdawała się odzyskać kolory, a drzwi biblioteki, zupełnie niestarannie ukryte za nią na powrót skrzypiały okropnie, zapraszając by sięgnąć po którąś z książek. Fotel Założyciela wydawał się jeszcze ciepły, jakby dopiero co Koci Książę wstał z niego skończywszy opowiadać kolejną ze swoich niesamowitych historii. A słońce gubiło swoje promienie w niekończącym się sklepieniu sufitu. Portrety klanowiczy śmiały się do niej wesoło ze ścian oświetlanych jasnymi klinkietami. I nagle wszystko ucichło. W pomieszczeniach znów zapanował nieprzyjemny półmrok i zaduch. Zmarszczyła nieładnie brwi. Maleństwo zdawało się robić jej na złość, co doskonale wyczuwała. Wyczuwała także jego niezadowolenie i oburzenie. Uśmiechnęła się ciepło i szepnęła kolejny raz w stronę Wiecznie Żywego Płomyka,
- Witaj. Dawno się nie widzieliśmy, mój maleńki. - A wyciągnąwszy dłoń ze znamieniem pochwyciła go w palce. Płomyk rozpalił się przyjemnie jasnym światłem i zdawało się, że z lubością wtulił się w jej dotyk. Okręcił wokół nadgarstka, spłynął między palcami, a w końcu wygodnie usadowił się w ręce, jakby sam zapomniał, że jeszcze przed chwilą był zupełnie obrażony. Ona w za to, w geście przeprosin uniosła maleństwo do twarzy i przytuliła do policzka, przy czym odetchnęła z ulgą.
Płomyk był jej ostatnim bastionem, ostatnią nadzieją i mnóstwem przeczuć i odczuć, o których nie chciałaby zapominać. To on na tą krótką chwilę rozpalił w niej zapomnianą radość i natchnął przeświadczeniem, że jednak nie wszystko się skończyło. Połaskotała Płomyk czubkiem kciuka i jak zwykła robić to od dawien dawna, schowała iskierkę do kieszeni płaszcza. Omiatając kolejny raz klan, już teraz, spojrzeniem pełnym złota by w chwilę po tym powietrze zawirowało dźwiękiem jej głosu,
- Jeszcze się zobaczymy. - rzuciła w pomieszczenia opuszczając ukochane sobie miejsce.

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!