Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rozdział Siedemnasty

~ Ariadna ~

~ Ariadna ~

- Lwy do ataku!
- Tak jest, wygracie to!
- Lions, Lions!

Ten hałas był nie do wytrzymania. Moim zdaniem w ten sposób w ogóle nie pomagali swoim kolegom. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej im przeszkadzali. Jeśli o mnie chodzi to wcale nie czułam tej atmosfery panującej na boisku. Wolałabym raczej usiąść i zacząć czytać książkę niż oglądać ten sport. Jasne, pewnie, że lubiłam koszykówkę, ale tylko wtedy jeśli ja sama uczestniczyłam w tej grze. Nigdy nie lubiłam patrzeć jak ktoś gra, sama zawsze chciałam to robić. Tak więc siedziałam cichutko i nie rzucałam się w oczy.

Po zakończeniu trzeciej kwadry, czy jak tam się to nazywa gospodarze prowadzili 78 do 72. Nie był to pocieszający wynik, ale przecież jeszcze wszystko do nadrobienia. Mogłam się tylko domyślać, jaki Trenerek odczuwał gniew. Już go widziałam, jak ich zachęcał, motywował do walki. Lepiej będzie, jeśli wygrają, bo jeśli nie, Grzesiu będzie miał treningi chyba codziennie i to do wieczora.

Rozpoczęła się ostatnia kwadra. Lwy starały się jak mogły. Widać było, że bardzo zależy im na tym żeby wygrać. Teraz nawet ja zainteresowałam się grą. Moim zdaniem mają nawet duże szanse, żeby pokonać tamtych. Muszą się tylko sprężyć i wspierać siebie nawzajem. Do końca meczu pozostało 5 sekund. Utrzymywała się niewielka przewaga gospodarzy, już tylko 95 do 94. Na szczęście to nasi mieli teraz piłkę. Piotrek ocenił swoje szanse. Stwierdził, że nie zdąży podbiec pod kosz, więc rzucił piłkę za 3 punkty. Kątem oka zajerestrowałam, jak upada, ale nie zwróciłam na to uwagi. Wzrok wszystkich, zarówno zawodników, jak i kibiców skierował się na piłkę. Jeśli piłka wpadnie do kosza, Lwy wygrają. Jeśli nie, laury odbiorą gospodarze. Usłyszałam dźwięk, który ogłaszał koniec gry.

Wszystko zależało od tej piłki znajdującej się w powietrzu.
Cała sala wstrzymała oddech. Niektórzy zacisnęli kciuki. Piłka dotknęła obręczy kosza, zawirowała wokół niego i…

No właśnie.
Piłka wypadła poza kosz, odbiła się od podłogi z głośnym łoskotem.

Na boisku zapanowała cisza, gdy wtem kibice gospodarzy poderwali się z krzeseł i zaczęli krzyczeć. Wtedy rozległ się gwizdek sędziego. Sędzia zaczął coś pokazywać, z początku nie wiedziałam o co chodzi. Ale po chwili załapałam.

Na podłodze leżał nasz Piotrek. Podczas wykonania rzutu został sfaulowany. Nasza drużyna złapała okazję otrzymania dwóch dodatkowych punktów. Grzechu podszedł do Piotrka i pomógł mu wstać. Zdążył mu jeszcze coś szepnąć do ucha.
Piotr otrzymał piłkę. Pokozłował nią chwilę, potem pokręcił głową, chwycił piłkę dłońmi i ukucnął. Wszyscy patrzyli na niego. Po raz kolejny podszedł do niego Grzesiu. Rozmawiali chwilę. Piotrek chyba nie chciał rzucać do kosza. Był strasznie zdenerwowany. W sumie mu się nie dziwię, kiedy wszyscy się na ciebie gapią, wykonywanie nawet najprostszych rzeczy to nie lada sztuka. A on miał trafić piłkę do kosza, los jego drużyny zależał teraz tylko i wyłącznie od niego.

Piotrek podał piłkę Grzesiowi. Więc to on będzie rzucał. A niech mnie. Oby tylko trafił.
Cała sala patrzyła na niego, wszyscy wstrzymali oddech, razem ze mną.
Grzechu skoncentrował się maksymalnie. Wpatrywał się w kosz z taką intensywnością jakby chciał go przybliżyć do siebie. W końcu wyprostował rękę.

Piłka poszybowała w górę. Odbiła się od obręczy i wpadła do środka.
Nasi zawodnicy krzyknęli z radością. Tak, mamy remis.

Widziałam, jak Grzesiu kręcił głową. Wiedział, że gdyby rzucił o parę milimetrów bardziej w prawo, piłka nie wpadłaby do kosza. Musiał się teraz skupić jeszcze bardziej, jeśli nie chce tego popsuć. Znowu się skoncentrował. Nawet z tej odległości widziałam, jak drżą mu ręce. Musi się uspokoić. Inaczej nie ma szans, żeby…

Całe szczęście, wziął się w garść. Odetchnął dwa razy głęboko. Jeszcze raz uwaga wszystkich skupiła się tylko na nim. Wyprostował się i rzucił. Wiedziałam, że mu się uda.

Piłka, wpadając do kosza nie dotknęła nawet jego siatki. Był to bardzo czysty, wręcz idealny rzut.

Lwy ryknęły z radości. Wszyscy gracze unieśli Grzesia na ramionach. Po chwili zszedł i wybiegł po mnie. Chwycił mnie i podniósł. Wirowaliśmy przez chwilę po sali i śmialiśmy się. W końcu zrobiło mi się niedobrze.
- Grzesiu, przestań!
- Wygraliśmy, dzięki tobie!
- Nie dzięki mnie, to ty rzucałeś.
- No tak, ale to ty dawałaś mi siłę. Wydawało mi się, że mówisz do mnie: teraz spokojnie Grzesiu, potrafisz to zrobić.

Zrobiło mi się trochę głupio, bo przecież nie kibicowałam mu przez cały mecz. Ale na tej końcówce, rzeczywiście starałam się mu pomóc.
- Dziękuję. I chłopaki z drużyny też ci dziękują.
- Chłopaki z drużyny?

Ale nie zdążyłam pomyśleć co to miało znaczyć, bo wtem chwyciły mnie jakieś ręce i ułożyły mnie na ramionach. Potem przyszli kolejni zawodnicy, otoczyli mnie. I zaczęli wrzeszczeć.
- Micha, Micha!
- Przestańcie, wystarczy już – krzyczałam, ale oni mnie zagłuszali.
- Micha, Micha, Micha!

Roześmiałam się. Przez moment czułam się częścią ich koszykarskiego świata, poczułam się kimś więcej niż zwykłą dziewczyną z liceum. Ta chwila była cudowna.

* * *
Po powrocie do domu byłam wykończona. Przyjechaliśmy koło 12 w nocy, ale nie patrzyłam dokładnie na zegar. Kiedy tylko weszłam do pokoju, rzuciłam moją torbę z rzeczami do szafy i położyłam się na łóżku. Westchnęłam z ulgą. Moje myśli wirowały w głowie, zastanowiłam się przelotnie, co by było wtedy… No wiecie. Gdyby nauczyciele nie przyszli przeprowadzić kontroli. Co by się potem wydarzyło. Odepchnęłam od siebie tę myśl. Przemyślę to jutro, dziś mój biedny mózg już nie będzie myślał. W dodatku zaczęła mnie boleć głowa. W tym autobusie zapewne mnie przewiało. Świetnie. Fantastycznie.

Zmusiłam się, żeby wstać. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Kiedy weszłam do mojego pokoju, zdołałam przejść ledwie parę metrów, kiedy poczułam silne dłonie, jedną na brzuchu, drugą na ustach. Co, do jasnej…

Zaczęłam się szamotać. Przeraziłam się nie na żarty – kto na moim miejscu stałby spokojnie? Ale wtedy poczułam ten zapach. Zapach pomarańczek. Uspokoiłam się. Ten, który mnie trzymał, rozluźnił uchwyt. Ale tylko odrobinę.
- Konrad – warknęłam.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział Konrad – myślałem, że będziesz wrzeszczeć. Nie, żebym był ciekawy, ale skąd poznałaś, że to ja?

Puścił mnie, usiadł na moim łóżku. Był cwany. Wiedział, że nie teraz nie krzyknę, rodzice zadali by mi nieciekawe pytania. Chce grać? Proszę bardzo.
- Chciałbyś wiedzieć. Nie powiem ci.
- Bo na drugi raz już byś mnie nie poznała?

Bystry jest. Zbyt bystry.
- Wiesz co, strasznie działasz mi na nerwy. I, nie żebym była ciekawa, ale po co tu przyszedłeś? – zagrałam jego kartą.
- Nie pomyślałaś, że może po prostu chciałem cię zobaczyć, skarbie? Stęskniłem się za tobą.

Akurat.
- Nie będziesz wciskał mi tu kitu. Tacy chłopacy jak ty…
- Tacy chłopacy jak ja, co? – wstał, zbliżył się do mnie i chwycił moje nadgarstki. Mocno. Nie mogłam się wyrwać. Spojrzałam na niego wściekła.
- Nigdy nie mają dobrych zamiarów – dokończyłam. – Czegoś oczekują. Zwłaszcza o tej porze. I kiedy włamują się do domów.
- Nie włamałem się. Sama mnie wpuściłaś, zobacz – pokazał głową otwarte okno.

Niech to… Zazgrzytałam zębami ze złości.
- Nie możesz używać takiej wymówki. To…
- I uważasz, że ja do nich należę? Do takich chłopaków? – wrócił do poprzedniego tematu.

Cały czas rozmawialiśmy gniewnym szeptem. Nie chcieliśmy obudzić rodziców, ma się rozumieć. Ale ja, jak zwykle musiałam zrobić coś głupiego. Wydarłam się na niego na cały głos.
- A do jakich należysz?!

Przy okazji potrąciłam moją lampkę nocną. Spadła z hukiem i niestety zbiła się. Matka mnie zabije. Co jest, rany. Już drugi raz w tym tygodniu, a mówiąc ściśle w moim życiu przydarza mi się sytuacja, że dorośli mogą przyłapać mnie z chłopakiem sam na sam w niedozwolonym miejscu i czasie Tylko, że tym razem, to nie ja musiałam się chować.
- I co zrobiłaś kochanie? Zaraz przyjdą tu twoi rodzice.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Zabiją mnie. To pewne.
- Nie pozwoliłbym im na to. Poczekam na zewnątrz, dokończymy tę rozmowę, jak już się na ciebie wydrą i sobie pójdą. Zaraz wracam.

Zanim zdążyłam zaprotestować schylił się i pocałował mnie w usta. To był szybki pocałunek, ale jednak był.
- Przestań – wykrztusiłam.

Uśmiechnął się, odwrócił i wyszedł przez okno. Stałam tak wpatrzona jak głupia w miejsce, w którym zniknął. Na twarz dopiero teraz wypłynął mi rumieniec. Niedobrze, sytuacja wymyka się spod kontroli. Ale… Zaraz… Co on powiedział? Kiedy powiedziałam, że rodzice mnie zabiją.
Nie pozwoliłbym im na to.

Zaczynało się robić niebezpiecznie. Muszę natychmiast zakończyć z Konradem moją znajomość, ponieważ to wszystko może skończyć się tragedią.

***
Dziś rozdział troszkę dłuższy. Taki prezent na Święta ;)

3383 wyświetlenia
61 tekstów
6 obserwujących
  • anathematise

    27 December 2012, 17:34

    Więcej! : )

  • ~ Ariadna ~

    27 December 2012, 16:08

    Dziękuję. Cieszę się, że Ci się podoba :)

  • Albert Jarus

    27 December 2012, 09:57

    Piszesz ciekawie, co prawda nie śledzę całego utworu, ale fragmenty są wciągające...