Menu
Gildia Pióra na Patronite

Roziskrzy dla mnie ciemną noc milionem gwiazd

Albert Jarus

Albert Jarus

Lubiła kiedy patrzył na nią jak zasypia. Czuła się bezpieczna i spokojna Wszystkie nocne straszydła w jednej chwili znikały. Przytulna kołdra, pluszak i jego ciepła dłoń na twarzy… Nic więcej nie było potrzebne do szczęścia. Wystarczało to w zupełności… musiało, wszak widywała go tylko wieczorami.

Dochodziła dziewiąta. Zmęczone oczy szybko opadły jak kamienie. Otulił ją kołdrą jeszcze bardziej, pocałował i szepnął „kocham cię aniołku”- zawsze tak mówił. Wychodząc ściemnił lampkę, tak by panował w pokoju delikatny półmrok.
- Zasnęła już?- szepnęła Marta.
- Tak, śpi. Była dziś bardzo zmęczona.
- Nie ma się co dziwić to dopiero początek. Wszyscy jesteśmy zmęczeni- westchnęła.- Napijesz się wina?
- Chętnie - odparł siadając w fotelu.
Ciepły blask lampki nocnej sprawiał wrażenie, że to będzie dobry wieczór… dobra noc. Po tych wszystkich wybojach należał im się odpoczynek. Marta wzięła białe chardonnay i wlała w pękate kieliszki. Aromat szybko rozniósł się po pokoju. Tak, to mógł być miły wieczór. Zza okna słychać było ostatnie pobrzękiwania świerszczy. Takiej ciszy dawno nie było. Zapomnieli jaka jest przyjemna. Ostatni czas spędzili w szpitalu przy łóżku Oli.
- Jak dzień?- spytał Marek przełykając wino.
- Spokojnie. Dziś Ola znów się uczyła. Ma chłonny umysł. Rozumie niektóre rzeczy szybciej niż ja.
- To dobrze. Dużo przed nią jeszcze.
- I przed nami.- Szepnęła. Wzięła dwa łyki wina. W milczeniu zaczęła przeglądać zdjęcia. – Zobacz jacy byliśmy szczęśliwi. Ola wtedy miała 3 latka. Pojechaliśmy nad morze. A teraz…
- Przestań. Znów zaczynasz?
- Nie, tylko... Sam wiesz jak było.
- No właśnie, było. Nie możesz cały czas tego rozgrzebywać. Wszystko to jest za nami. Jest dobrze…
- Tak. Dobrze… że jesteś.
W końcu nadszedł spokój. Nawet w nerwach nie było ich stać na gorzkie słowa. Czas rozpadu minął. Nie było już tych rozmów, których chcę się uniknąć. Nie było prześladowań sumienia, ucieczek, chowania się, zmyślania. A przecież kłócili się. Kłócili się jak nikt inny. Wojny ich trwały tak długo, że aż zmieniały się pory roku. Przechodzili od deszczu i burz przez tornada. Pochmurne poranki i nawałnice. W swoich kłamstwach i zranieniach zapominali o dziecku. Było całkiem same. Stało i czekało na jakikolwiek odruch miłości. Przez długi czas było kartą przetargową. Wybierało kiedy spędzić czas z matka, a kiedy z ojcem. Czasem nie miała wyboru. A dziś? Spokojny wieczór. Taki jakich nie było od lat.
- Jak z cukrem? - spytała Marta.
- Już w normie. Podałem insulinę. Jutro jesteśmy umówieni z doktor Majer. Pamiętaj. I jeszcze w piątek na terapię.
- Wiem. Pamiętam - cicho powiedziała Marta. - Myślisz, że damy radę?- dodała po chwili.
- Oczywiście kochanie - uśmiechną się chwytając ją za dłoń.
Wieczór pomrukiwał przyjemnym spokojem. Spojrzeli na siebie w sposób ujmujący i ciepły. W sposób w jaki patrzą na siebie staruszkowie, którym mimo przeciwności losu udało się dożyć tej właśnie chwili. Chwili, w której miłość nie polega na słowach czy gestach, lecz jest kwintesencją samą w sobie. Kiedy dotyk dłoni zamyka w sobie wszystkie dobre i złe chwile… kiedy nawet największy ból znajduje ukojenie. Taki właśnie spokój czuli w tej chwili. Czuli go za każdym razem, gdy spoglądali na małą. Ola miała skończone 11 lat. Była dzieckiem długo oczekiwanym. Pierwsze lata były sielanką, spełnieniem ich marzeń. Dobrem za które oddaliby życie. Jednak i najszczęśliwsze małżeństwo zostaje wystawione na próbę. Sprawdzian ten okazał się przerastać ich możliwości, siłę i wytrwałość. Kolejne kłótnie, okłamywanie siebie i drugiej osoby, w końcu szukanie pocieszenia w innych ramionach. Jeżeli nie skakali sobie do oczu mijali się jak upiory. Bez uczucia, emocji… jak obcy sobie ludzie. Dopiero słowo „cukrzyca” było policzkiem, po którym obydwoje otrzeźwieli. Początki nie były łatwe. Nie usiedli razem przy łóżku wiedząc co będzie dalej. Nie wiedzieli czy warte jest to odbudowywania. Spędzili wiele dni przechodząc od rozmowy do kłótni. W międzyczasie pojawiały się wyrzuty sumienia, wypominanie błędów, łzy, słowa „przepraszam” i „nienawidzę cię”. Lecz gdy byli z Olą byli inni. Patrzyli spojrzeniem pełnym nadziei. Ona była ich nadzieją! Nie chcieli na siłę uszczęśliwiać siebie, ani jej - na dłuższą metę nigdy się to nie udaje, a ból staje się dużo większy. Postanowili. Terapia małżeńska. Byli u trzech specjalistów. Żaden z nich nie spełnił ich oczekiwań. Nie widzieli poprawy, a wręcz przeciwnie znajdowały się kolejne powody do kłótni. Dali sobie ostatnią szansę. Udało się. Czwarta poradnia okazała się trafioną. Nikt nie mówił, że od początku się wszystko zmieni, ale psychoterapeuta kierował ich we właściwym kierunku. Widzieli gdzieś na końcu tej drogi siebie sprzed kilkunastu lat. To miało szansę.
- Za nas!- powiedział z uśmiechem Marek podnosząc kieliszek ku górze.
Dźwięk szkła drżał przez dłuższą chwilę. Aromatyczny zapach przesiąknął już całe mieszkanie. Marta wstała sprawdzić czy Ola śpi. Uchyliła lekko drzwi. Jej maleństwo, najdroższy skarb i aniołek musiał przechodzić swoje własne piekło. Bolało ją. Bolało, że nie mogła zabrać z niej tego ciężaru. Wiedziała, że się nauczy, że będzie mogła normalnie funkcjonować, ale na chwilę obecną było tylko jedno: czas poświęcony Oli. A przecież nie w taki sposób chcieli być blisko. Nie mierząc poziom cukry, podając insulinę czy pilnując diety. Nie dmuchając i chuchając na nią. Nie martwiąc się o to co będzie dalej. Nie myśląc o ciągłych zagrożeniach, o ostrożności. To nie tak miało być…
Mała spała jak aniołek. Jasne loczki spływały po policzkach. Oddech miała lekki i spokojny. Marta podeszła bliżej. Pochyliła się nad nią. Pogładziła po twarzy i pocałowała.
- Śpij słodko mój aniołku. Czekam na ciebie rano - szepnęła i pocałowała raz jeszcze. Stała jeszcze chwilę wpatrzona w jej śpiącą twarz. Po chwili cicho zamknęła drzwi do pokoju. W korytarzu roznosił się delikatny pomruk muzyki, nie wiedziała dokładnie co to. Weszła do pokoju. Na półkach stały zapalone świeczki. Ich blask odbijał się w różnych przedmiotach co sprawiało wrażenie roziskrzonego pokoju. Waniliowy olejek z kominka przeszywał wszystkie zmysły. Przesiąkną poduszki i pościel wtapiając się w aromatyczny zapach wina. Marek zapalał ostatnią świeczką. Odwrócił się i spojrzał na żonę. Zmęczona, ale z uśmiechem na ustach patrzyła na niego z ciepłem w sercu.
- Co to jest? - szepnęła wciąż uśmiechnięta.
- Myślę, że już powinniśmy…
- Co takiego?
- Jesteśmy małżeństwem… Wiem, różnie było, ale nadal cię kocham.
Podszedł do niej. Dotkną delikatnie dłonią jej twarzy. Oczy w jednej chwili zaszkliły się jak dwa diamenty. Marta nie była w stanie nic powiedzieć. Tak dawno nie czuła jego bliskości. Nie wiedziała jak bardzo jej tego brakowało. Zamknęła oczy. Chwila stawała się magiczna.
Tylko dla nich wanilia pachniała tak słodko. Dla nich Patric Swayze śpiewał She's like the wind, a noc otulała swym ciepłym spojrzeniem. Ich był blask miliona iskier, który odbijał się w oczach Marka. Podszedł bliżej. Przysuną ją do siebie, delikatnie zsuną ramiączko bluzki i pocałował…

7031 wyświetleń
113 tekstów
103 obserwujących
  • Sheldonia

    14 October 2011, 10:25

    Wracam z plusem:)

  • Albert Jarus

    8 October 2011, 11:13

    Dziękuję, to bardzo miłe :)

  • Sheldonia

    7 October 2011, 19:51

    Bardzo mi się podoba. W pewnym momencie poczułam się, jakbym była z nimi w tym pokoju:)

    "Spojrzeli na siebie w sposób ujmujący i ciepły. W sposób w jaki patrzą na siebie staruszkowie, którym mimo przeciwności losu udało się dożyć tej właśnie chwili." - Piękne.