Leciał ten piękny Kometa na Niebie. Był jasny wieczór letni, a oni się wtedy kochali, na trawie w tajemnicy się całowali. Pełni śmiechu i radości. Ten Kometa im nie przeszkadzał. Ich uczucie potęgowało raczej pod tym ciałem niebieskim. Kometa pozazdrościł parze. Też zakochać się chciał, ale nie miał w kim, zawsze samotnym był. Wtem zza horyzontu poczęło jaśnieć! Zaczęła wyłaniać się kula jasno świecąca. Coraz bardziej, coraz bardziej. I stała się światłość w sercu i duszy Komety. Zakochał się bowiem Kometa w niedoskonałym Miesiącu. Nawet pokochał jej kraterowe niedoskonałości. Nazwał je Sinus Amoris... Miesiąc, jak to Miesiąc, rumieniła się... w pełni. Pewnego razu para kochanków na Ziemi pokłóciła się. W ten letni wieczór. Po prostu przestali się miłować. Zaobserwował to Kometa. Mało tego sam pokłócił się z Miesiącem. Postanowił luby ją opuścić. Po prostu odleciał Kometa w wielką przestrzeń kosmiczną. Miesiąc bardzo tęskniła i tęskni nadal, dlatego ciągle pojawia się na Niebie, bo wyczekuje swego ukochanego Komety. Wschodzi z nadzieją, zachodzi bez nadziei. A ten Kometa? Nie zapomniał o swej ukochanej, myśli o niej w wielkim kosmosie nadal. Dlatego pewnego razu, jak to kometa, wróci znów na nasze nieboskłony, bo wciąż tęskni i miłuje.