Menu
Gildia Pióra na Patronite

WNIEBOWSTĄPIENIE

fyrfle

fyrfle

Laura przyszła jak zwykle przed siódmą rano do Franciszki - swojej starej już i bardzo schorowanej teściowej, która leżała już tylko w łóżku i nie mogła się za bardzo poruszać. Weszła do domu i zaraz z uśmiechem powiedziała:

- Dzień dobry mamuś, co dobrego u ciebie słychać?
- A nic Lauruś leżę sobie ino, tyle mi pozostało.
- A u nas ruch od rana, wnuki biegają krzyczą, wesoło jest, dzisiaj przyjdą cię po południu odwiedzić.
- E co tam ze mnie mają, takie straszydło.
- Nie mów tak, powoli cię doprowadzimy do sił i siądziesz na wózku, pojedziesz zobaczyć słońce i cudną wiosnę, będziesz żyć!
- E tam, co to za życie? Ani to życie, anie śmierć.
- Mamuś będzie dobrze, tylko musisz nam pomóc, musisz chcieć żyć.

Franciszka nic nie odpowiedziała, jej oczy w tym momencie jakby nie były już w tym świecie więc Laurze zaszkliły się z kolei jej oczy i guzikiem opuściła barierkę łóżka, powoli i z trudem wyzwoliła Franciszkę z pampersa, zmieniła podkład, umyła ją, nakremowała miejsca wrażliwe i prawe bolące ją od wielu lat kolano, wreszcie powoli masowała jej ciało, co było widocznie bardzo przyjemne dla Franciszki, bo uśmiechnęła się do Laury i powiedziała, że bardzo jej dziękuje za to, bo czuje się zaraz o wiele lepiej. Skończywszy masowanie rozpoczęła trudną gimnastykę logistyki podkładania pod nią podkładu i zakładania pampersa, wreszcie na zmianę zaczęła ją karmić grysikiem na mleku i dawać tabletki w międzyczasie, które popijała herbatą. I tak jej zeszło jak co dzień do kilka minut po ósmej.

- Teraz mamo idę do pracy, tutaj zaraz przyjdzie do ciebie pan Sławomir i posiedzi z Tobą, da ci pić i razem posłuchacie radia i pomodlicie się.
- A Zosia kiedy przyjdzie?
- Wieczorem mamuś, z Józiem przyjdą do ciebie, to z Bogiem mamuś.
- Z Bogiem.

Było przed południem. Józio ubrał się, wziął torbę, telefon i portfel i poszedł do przychodni po receptę na lekarstwa dla Franciszki. Był jej zięciem, trzecią zmianą sztafety opiekującej się Franciszką. Idąc robił zdjęcia kwitnącej wiośnie, ale najwięcej przyjemności sprawiło mu, że udało mu się z powrotem zawrócić do nory zaskrońca, który wyszedł na jego oczach ze strumyka obok urzędu gminy i pełzał wprost na ulicę, czyli pod koła ciągle jeżdżących samochodów. Wziął receptę z dyżurki i poszedł do supermarketu, żeby kupić kawę Franciszce. Kiedy już zrobił zakupy, to poszedł do Franciszki. W jej pokoju był pan Sławomir, który wyszedł mu na spotkanie i podał mu rękę.

- Cześć Józek, wcześnie dzisiaj przyszedłeś.
- A tak wyszło, poszedłem po receptę kawę i wyszło, że załatwiłem wszystko szybciej, a tutaj co dobrego?
- No właśnie nie bardzo, mama jest jakaś nieobecna dzisiaj, czasem mówi naprawdę dziwne rzeczy, nie chce rozmawiać, ani nawet pić.
- Zobaczymy, ma te swoje fazy przylotów i odlotów, miejmy nadzieję, że przyjdzie jej i nam do dobrego.
- Ano, oby, ja przyjdę znowu po drugiej, nim pójdę po Kubę do przedszkola, a potem jak zwykle Renia przebierze mamę i nakarmi. No to do wieczora.
- Trzymaj się.

- Dzień dobry mamo!
- Dzień dobry, o Józiu!
- Co słychać dobrego? Kto był u mamy?
- A nikogo nie było.
- Napije się mama kawy?
- A z chęcią, tylko nie słodzoną.
- Dobrze, już idę robić.

I wyszedł do kuchni, nasypał do szklanki dwie łyżeczki kawy, nalał wody do czajnika, postawił go na kuchence i rozejrzał się za zapałkami i wreszcie znalazł je na starym kuchennym piecu kaflowym. Zawsze domownicy przekładali je lub po prostu brali i wychodzili z nimi na papierosa, po czym nigdy nie wracały już na miejsce. Przekręcił kurek, zapalił gaz pod pod czajnikiem i wyszedł z powrotem do Franciszki, a ona zapytała go co tam u nich w domu słychać i we wsi?

- U nas wszystko dobrze i życie płynie dobrym torem - Zosia pojechała do pracy, ja z rana doglądałem ogrodu, trzeba podlewać, bo jest sucho, koty ganiają się po ogrodzie, a ogólnie w ogrodzie jest teraz prześlicznie mamo. Kwitną tulipany, narcyz, stokrotki, mniszki i jest tyle wszelkiej zieleni i jeszcze te śpiewy kosów i słowików.

Popatrzył na Franciszkę. Z prawego oka wyciekała jej stróżka łez. Jest miłośniczką kwiatów i ogrodów, to też takie opowiadania Józia musiały ją wzruszać i wzbierać w niej niesamowity żal i niepoliczoną tęsknotę. Choćby ten dom zawsze był w dziesiątkach surfinii i pelargonii. Zosia je sadziła, a reszta należała już do niej - pielęgnacja, nawożenie, podlewała je dwukrotnie i zawsze jej kwiaty były najpiękniejsze we wsi i podziwiali je nawet ci co przychodzili do baru.

Poszedł do kuchni. Wyłączył gaz i zalał wrzątkiem kawę. Poczekał aż się zaparzy i przelał ją do drugiej szklanki bez fusów już. Potem postawił szklankę na zimnym blacie zlewu, żeby stygła i ponownie poszedł do Franciszki. Tutaj otwarł mleczko proteinowe, włożył do kartonu rurkę, nacisnął guzik i łóżko podniosło teściową do pozycji prawie siedzącej. Wtedy dał jej się napić. Piła, ale niezbyt chętnie, a kiedy skończyła zapytała:

- A kawę zrobisz mi?
- Już robię mamo, studzi się w kuchni.
- Wy pijecie kawę?
- Tak pijemy, po południu, jak Zosia przyjedzie z pracy i zjemy obiad, to robimy sobie kawę i rozmawiamy. Teraz jest ciepło więc pijemy kawę w ogrodzie na słońcu.
- Kochacie się, to dobrze, a kiedyś tak nie było, no może w niedzielę, a tak to krowy, świnie, pole, dzieci i kawa w biegu była.
- Teraz jest łatwiej, zresztą my nie mamy pola, a tylko ogród, ale i tak dużo sadzimy kwiatów i siejemy, no i podstawowe warzywa muszą być, do obiadu, do kanapek zioła i zup.
- Ale pole nie powinno leżeć i zarastać ostrężynami i tarniną, dobrze, że Franek zaczął teraz sadzić i obsiewać.
- Ano dobrze, cieszę się - ma tyle pracy przy zwierzętach, a jeszcze ma ochotę robić w polu. Pójdę po kawę mamo.

Przyniósł kawę, była już wystudzona dostatecznie, więc włożył rurkę i podszedł do Franciszki wkładając jej rurkę do ust. Franciszka piła kawę zdecydowanymi mocnymi łykami, że za pierwszym razem wypiła połowę szklanki.

- Dobra kawa, dziękuję ci bardzo, że przychodzisz i chce ci się siedzieć ze zniedołężniała staruszką zamiast cieszyć się swoim ogrodem lub czytaniem. Ty dużo czytasz.
- Nie tak dużo, raczej tygodniki i portale informacyjne, czasem jakiś wiersz lub fragment ulubionej książki. Dużo spędzamy czasu ze sobą, z Zosią i dobrze nam bardzo jest.
- Daj jeszcze kawy. Dzisiaj naprawdę mi smakuje.
- Proszę bardzo, cieszę się, że pijesz swój ulubiony napój.
- Teraz już idź do kwiatów i kochać Zosię, ja będę spała. A kiedy przyjdziecie razem?
- Dzisiaj około szóstej, jedziemy jeszcze do kina na film.
- A jaki jest?
- Francuski dramat, a reżyseruje Austriak.
- Pewnie dobry będzie.
- Mam nadzieję, że znowu nie będzie o gejach.

Tym razem siedzieli na balkonie i pili kawę rozmawiając o tym, co wydarzyło się w pracy, w ogrodzie i u Franciszki. Patrzyli rozglądali się. Cieszyli się pączkującą kaliną i zieleniejącymi mocno dookoła górami, których to zieleń kwitła intensywnie bielą dziko rozsianych czereśni, jabłoni, śliw, wiśni i tarniny. W pewnym momencie zobaczył ludzki cień wyłaniający się z kaliny i przenikający niklowane bariery balkonu, który przesunął się nad stolikiem i fotelami w zachodniej części balkonu, po czym wszedł do kuchni. Wierzył sobie, ale Zosi nic nie powiedział. Potem powrócił do rozmowy z Zosią o intrygach w pracy, na które stale musi być przygotowana i po prostu o skali trudności zadań jakich podejmuje się w procesie reprywatyzacji. Przytulił ją, pocałował, zachęcał do spokoju i roztropności i nawet nie musiał, taką jest. Znowu wzrok jego przywędrował do kaliny i znów kalinę opuścił cień, przeniknął barierkę i podszedł do Zosi, po czym wyciągną nad jej głowę dłoń, jakby w geście błogosławieństwa, po czym rozpłynął się w ciepłym kwietniowym powietrzu. Powoli rozumiał sens tego zjawiska, a tymczasem powiedział:

- Ondrasz, to powinien, zawsze kiedy z tego swojego tirowania przyjeżdża, zaprosić was trzy do restauracji na naprawdę dobry obiad za wasze codzienne poświęcenie dla jego matki, a Sławomirowi zawsze dobry trunek z tych wojaży przywieź.

Byli po szóstej u Franciszki. Nie bardzo chciała jeść, nie za bardzo też pić, z trudem połykała tabletki, mówiła, że czuje się trochę niedobrze i chce spać, ale jednak powoli udało ją się przekonać by zjadła, napiła się herbaty, potem Zosia ją nasmarowała maściami i masowała, a potem długo długo nie mogli wyjść z domu do kina, bo Franciszka ciągle ich zagadywała, aby nagle znowu utkwić wzrok gdzieś w innym wymiarze jakby i być nieobecną tutaj.

- Mam wrażenie od paru dni, że to my chcemy, żeby mama żyła, a ona już naprawdę by chciała umrzeć i mieć spokój.
- Też to zauważyła, ale wiesz nie my decydujemy o swoim życiu.
- Mam wrażenie, że ona się modli i robi wszystko żeby przyszła po nią śmierć.
- Tymczasem żyje i musimy coś zrobić z oknem, bo na razie jeszcze upały nie są tak straszliwe.
- Jutro coś kupimy i założymy.

Był ranek kolejnego już dnia. Laura znowu weszła do pokoju teściowej , co mamą. Spała jak zwykle z głową przechyloną do ściany.

- Dzień dobry mamuś, wstajemy, zaczynamy nowy dzień, jest na polu cudnie i dziś wózkiem zawieziemy cię do ogrodu. Nie reagowała. Chciała poruszać jej dłoń i obudzić w ten sposób. Dłoń była lodowata.

- Halo, Zosia! Mama odeszła do Pana.

297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • 8 May 2018, 21:09

    Kochające serce matki....gdy przestaje bić,
    jakże ciężko żyć

  • fyrfle

    8 May 2018, 06:42

    Przykro mi Ewo:( Pozdrawiam serdecznie.

  • 7 May 2018, 07:16

    Opowiadanie wydaje się ...bardzo znajome, jakby wspomnienia powróciły...i smutek i łzy