Menu
Gildia Pióra na Patronite

Gasnące słońca

Elodja

Elodja

Któregoś dnia obudzimy się w południe lata, a pomarańczowy klon zza okna przyniesie nam zapach deszczu. Miękko krocząc po drewnianej podłodze zahaczę dłonią, niby od niechcenia, o kosz pełen winogron. Pozwolę, aby rozpływały się na moim języku feerią smaku. Nasypię karmy naszemu rudemu kotkowi, który mruczeniem obwieści nowy dzień. Na wysokim krześle w kuchni, tuż przy balkonie będę dopalać długiego papierosa, a ty zwabiony aromatem towarzyszącej mi kofeiny, wyłonisz się w pomarańczowym słońcu z burzą kasztanowych włosów. Brąz twoich tęczówek będzie przymglony jak zawsze w sobotni wieczór. Upadniesz ciężko na zieloną, skórzaną sofę, wypijesz łyk kawy.

Pozwolisz, aby działy się znów nikotynowe gdybania kofeiny.
Potem pójdę po talerz pełen czereśni, a gdy złoty kurz skończy bawić się z naszym kotem, będziemy cali już uciapani owocami. Na ostatnie promienie słońca pójdziemy na łąkę pełną maków, i będziemy biegać i śmiać się, śmiać się aż do nieprzytomności. Potem upadniemy i umrzemy razem z dniem, poddamy się chwili i oddalimy wraz z mrokiem, jak nakazuje nam grzech.

Wtedy zapalę świecę i przy żółtym świetle będę czytała ci opowieści z krainy moich snów. Ty jak zwykle, z niedbałym uśmiechem będziesz dopalał kolejnego papierosa. Zupełnie mnie nie słuchając. Ledwo obudzeni zamkniemy się w naszej sennej, zakurzonej utopii. Zaryglujemy wszystkie drzwi i otworzymy tylnie okna; wpuszczając jedynie zapach deszczu i pomarańczy. Będę ci mówiła o arkadii, mieście magii, a ty pokiwasz głową z politowaniem, ale też pokochasz to miejsce. Po pewnym czasie opowiem ci o Skrzydlatych zamieszkujących wielki żelazny latający statek gdzieś w którejś ze chmur. Może na końcu napomknę o moim miejscu nad zalewem, na to się ożywisz, twoje orzechowe oczy zabłysną zawadiacko, ale nie powiesz nic.
Gdy dopali się świeca, to ty zapalisz swoją małą, zabytkową lampę naftową, wyciągniesz biały rum, włożysz do cynowego wazonu bukiet od dawna martwych róż. I z uśmiechem będziesz mi opowiadał o pracy, biznesie, o książkach które ostatnio zaprzątają twoje senne przebudzenia, opowiesz mi o podróżach, które przecież tak uwielbiasz. Wspomnisz jak we Francji otworzyłeś schronisko. I pokocham tamte zwierzęta, zupełnie jak ty. Napomkniesz o Szwecji, zahaczysz o Petersburg. I będę cię słuchała i uśmiechała się nieco nieobecnie, a potem obiecasz mi, że pójdziemy jutro na tańce.
Nalejesz mi rumu, a ja będę się z ciebie śmiała i powtarzała po raz setny kręcąc głową, że tanga na dyskotekach nie grają. Powtórzysz mi jak, zwykle zresztą co sobotę, że pójdziemy na te tańce, to, że sami nie umniejszy przecież samego święta.
Kiedy opróżnimy butelkę już do połowy przyniesiesz nam miód. I w niewygodnym półmroku będziemy wspominać naiwne rozkosze każdego rozdzielnego lata, od spotkania do rozstania, od najkrótszego zobaczenia do najgwałtowniejszej rewolucji w sercu.
Jak co sobotę zrobimy sobie powtórkę, a ty odpalisz mi znów kolejnego papierosa, którego przegryzę znów parą idealnych czereśni.
Jesteś moim rumem.
Ja będę twoim miodem, o ile zabierzesz mnie na te obiecane tańce…

7357 wyświetleń
82 teksty
7 obserwujących
  • BlueCard

    22 September 2010, 16:54

    naprawdę ma coś w sobie... jest takie, hm. Magiczne !

    Pozdrawiam ;))