Menu
Gildia Pióra na Patronite

Kochasz?

zugimihau

zugimihau

Kochaliście kiedyś? Pewnie, kilka razy! Kilka? No tak..Przecież jak nie ta to inna, nie? Jasne- przytakiwałem, zmieniając po chwili temat rozmowy. Fakt, jak nie ta to inna, tego kwiatu to pół światu. A jak to ta? Jak cały świat, na którym jest od cholery kwiatów bez tego jednego jest bez znaczenia? … Eee..stary, niemożliwe. Gdzie Ty żyjesz? Zobacz ile tego chodzi po ulicach. Tego? No dziewczyn, nie? No tak, masz racje. Przyjaciel zawsze panoszył się z dobrą radą. Chodźmy lepiej na piwo, może coś się trafi. Tak chodźmy. I szedłem. Rok, drugi, trzeci czy któryś, za każdym razem odwracając wzrok, gdy usłyszałem bicie serca podobne do niej.

Kiedyś poznałem dziewczynę. Nie pierwszą i nie ostatnią w życiu. Bynajmniej tak myślałem. Niczym się nie wyróżniała, nie miała super długich nóg, super extra tyłka niczym panie z okładek różnych pism dla dorosłych mężczyzn. Miała tylko zegarek na skórzanym pasku, zielone oczy i coś w nich, co pochłonęło mnie niczym gwiazdy topiące się w oceanie. Bynajmniej przy niej nie czułem się tak. Czułem tylko coś w rodzaju tego impulsu..tego..nie potrafię tego ubrać w słowa. Mało z Was by to zrozumiało, nie chce broń Boże nikomu ubliżyć. Oglądaliście Titanica? Kto by nie oglądał? Jest taka kultowa scena jak dwoje zakochanych stoi na rufie statku i rozkłada ręce. Tak się właśnie czułem. Dzięki niej. Przez nią. Przy niej. Choć zawsze byłem o krok dalej od niej niż inni. Gdzieś z tyłu, po cichu z pokorą pielęgnowałem swoją miłość. Pielęgnowałem rok, myślałem z czasem, że przejdzie, że „tego kwiatu to pół światu”. Drugi..trzeci..czwarty..dziesiąty..
Plan miałem jeden- trzeba ją poznać, zagadać. Młody byłem, co mi tam. Podstawa to numer telefonu. W dzisiejszych czasach ani rusz bez tego. Pytam tego, tamtego, tamtej..nic. No, ale przecież ma telefon, nie? Każdy ma , XXI wiek jest. Zerknąłem na wyświetlacz, sygnał wiadomości rozerwał ciszę pokoju. Ujrzałem dziewięć cyfr. Nie, nie było to konto banku albo cokolwiek innego. Najzwyklejszy numer telefonu do najzwyklejszej dziewczyny na świecie, bynajmniej dla wielu z Was. Zaczęło się. Trochę pisaliśmy, z czasem coraz więcej. Raz się spotkaliśmy, porozmawialiśmy. Dziwne, że pamiętam do te pory, w co była ubrana, jakie miała perfumy. Przyjechałem do niej niczym rycerz do swojej lubej na czarnym rumaku, który bez problemu pokonywał odległości do 50 km od jego stajni, z dalszymi miał już problem. Nie miałem zbroi, miecza, tarczy. Tylko kurtka i koszula. Tak, kurtka i koszula, ale było grubo na minusie na dworze. Mój chytry plan miał na celu zabranie owej istoty na kolacje do przyzwoitej restauracji, ale niestety wolała się przespacerować. No to marzłem. Trząsłem się z zimna i marzyłem o czymś ciepłym, ale oddałbym życie by móc trząś się tak w każdy wieczór do końca życia. Byle przy niej.
Minął miesiąc, dwa. Powoli kroczyła ku nam wiosna. Rozmawialiśmy czasem, mijaliśmy się w szkole udając, że się nie znamy, rzucając od czasu do czasu „cześć”. Chciałem podejść, pogadać, ale po prostu nie mogłem. Nie to, że nie mam nóg czy coś. Po prostu. Pewnie myślicie, co to za chłopak, który nie umie zagadać do panny. Umie. Do każdej, bez problemu. Ale ta nie była każda. Tylko jedna.
Budzik przerwał mój sen. Obudziłem się z odbitym guzikiem na policzku i umazaną dłonią w tuszu. Zasnąłem z długopisem w ręce, bo pisałem. Pisał, pisał, ale co pisał? Wypracowanie, referat do szkoły? Wiersz. Wiersze. Lekka ręką jak nigdy dotąd. Po kilka na dzień. Kiedyś zdarzyło mi się rodzić coś raz na tydzień, czasem i dwa. A teraz? Proszę. Sięgnąłem po telefon by wyłączyć cholerny przerywacz snu. Zerknąłem na datę w telefonie - 8 marca. Dzień Kobiet. Nie, nie obudziłem się z kwiatami na łóżku, nie dostałem pysznego śniadania, nic z tych rzeczy. Czemu? Bo byłem chłopakiem. Tak, brawo, myślałem, że zorientowaliście się na początku. Zmyłem tusz z dłoni, guzik już zszedł z policzka. Zjadłem delikatne śniadanie, zielona herbata, wskoczyłem w ciuchy i powędrowałem na uczelnie. Szyldy sklepowe ozdobione były wizualizacjami w stylu „8 marca- Dzień Kobiet”. No co Ty nie powiesz? Pod kwiaciarniami i piekarniami roiło się od facetów, co kilka metrów mijałem jakiegoś z różą. Szedłem tak chowając dłonie w kieszeni, bo poranek powitał nas lekkim chłodem. Minąłem dziecko wcinające lizaka. Lizak, lizak. A co mi tam. Kupiłem kilka sztuk dla dziewczyn w grupie, miło im będzie. Może dam i jej. Chwile potem stałem już pod drzwiami od sali. Dziewczyną było miło, niby błahostka, ale... Został mi jeden. Nie to, że chciałem mieć coś dla siebie tylko dla.. no wiecie. Minąłem ją raz, dwa. Ściana. Koniec zajęć. Wracałem z uczelni kopiąc po drodze kamyk. Zerknąłem na wystawę sklepu- widniał tam metrowy kwiat wycięty ze styropianu i pomalowany w kolorze zielono czerwonym. A jakbym tak zrobił takiego kwiatka tylko ustroił go zielonymi i czerwonymi lizakami i pojechał do niej? Właśnie! Ale mam łeb! Uśmiechnąłem się z nowo narodzonego pomysłu. Szedłem tak kopiąc kamyk. Ale zaraz.. A jakby tak… Nieeee.. Chłopie ile ty masz lat?.. A co mi tam! Przebiorę się za kwiatka! Długo nie musiałem się zastanawiać nad tym. Poszedłem do papierniczego, kupiłem zielony i czerwony brystol, klej i pinezki. Nakupowałem lizaków, chyba z 50 żeby nimi ustroić wielkie serce, które jej wyciąłem. Chłopaki z mieszkania pomogli mi zbudować moją zbroje, co prawda wyglądałem w niej bardziej jak świeczka niż jak kwiat, ale… Wszystko było dopięte już na ostatni listek, przepraszam, guzik. Jakby ktoś mi nie wierzył, mam zdjęcia. Gdzieś koło 20 odpaliłem mojego rumaka i z chłopakami pojechaliśmy pod jej dom. Wysiadłem, było na minusie. Wiatr smagał policzki, dłonie odczuły szybo temperaturę na zawenątz. Zacząłem naciągać swój strój na siebie. Nie dało się w tym za cholerę iść, co dopiero biec gdyby mnie poszczuła jakimś psem. Współlokatorzy udawali doręczycieli przesyłek. Zapukali do drzwi, poprosili ją i powiedzieli, że mają przesyłkę. Kiedy zapytała gdzie ona jest, krzyknęli na mnie i przylazłem. Dobre słowo-przylazłem. Toczyłem się krok po kroku jak rosyjska matrioszka. Wręczyłem wycięte serce z lizakami, instrukcję obsługi do przesyłki. A ona…Nie, nie rzuciła się na mnie i nie zaczęła mnie całować, nie żyliśmy długo i szczęśliwie. Nie spłodziliśmy dzieci i nie posadziliśmy drzewa. Podziękowała, uśmiechnęła się , powiedziała że nigdy nikt jej nie zrobił takiego prezentu, że pewnie nie zrobi. Fajnie, wszystko fajnie. Chłopak się stara, robi z siebie idiotę w oczach tych, którzy go widzieli, angażuję siebie i innych i nawet głupiego całusa w policzek nie dostaje. Spakowałem swoje witki i inne części świeczki, przepraszam kwiatka i pojechaliśmy do domu. Nie wiem, co wtedy myślała, chyba nie chciałem wiedzieć. Położyłem się w łóżku popijając gorącą herbatę, próbując ogrzać zmarznięte dłonie. Była pełnia, wilcza pełnia jak to nazywałem. Nie mogłem zasnąć, przekręcałem się z boku na bok, wędrując myślami do mojej wybranki. Dziewczyna miała pecha, spodobała się człowiekowi-świeczce. W końcu przyszedł Morfeusz czy tam inny jego kolega i zasnąłem. Rano zastanawiałem się czy to wszystko przyśniło mi się czy jestem naprawdę aż tak głupi. Tak, wygrała niestety druga opcja. W szkole było tak jak zwykle. Cześć. Cześć.
Napisałem list. Każde dziecko wie, że list się piszę po to, żeby go komuś dać albo wysłać. Ja mam go do tej pory, chyba już kilka lat. I nie jeden, bodajże trzy czy cztery. Gdybym je jej dał, co by to zmieniło? Nic. Tak samo jak przebranie się za kwiatka, mandarynki w gorącej czekoladzie. Zaraz. O mandarynkach nie mówiłem? No nie… wybaczcie. Kiedyś w niedzielne południe pisaliśmy ze sobą. Akurat jadłem mandarynki ona czekoladę. Ej a co byś powiedziała na mandarynki w czekoladzie? Jasne, chętnie. Drugi raz mi nie trzeba było powtarzać.
Przecież nie zrobię tego w domu! Mama by się wypytywała, po co, dlaczego, w ogóle uznałaby, że mi już totalnie odwaliło, więc użyłem awaryjnej babci. Brzydko ją nazwałem, awaryjna babcia. Może lepiej brzmi osoba niezadająca zbyt dużo pytań. Podjechałem do sklepu, kupiłem dwie czekolady. Póki co nie było jeszcze źle, mój plan działał. Podjechałem pod blok, otworzyłem drzwi do klatki i wszedłem na trzecie piętro. Puk, puk. Kto tam? Ja. Magiczne ja, które otwierało nie jedne drzwi. Miałem rację, babcia nie wypytywała, po co, w jakim celu itpe. Drugą sprawą było o czym myślała przyglądając się moim wyrafinowanym operacją. Próbowałem roztopić czekoladę w garczku, ale coś mi nie szło. Bardziej się przypalała niż topiła. W ostateczności może by przeszło takie coś gdybym był w podstawówce i robił to na jakieś zajęcia z techniki czy plastyki. Ale przecież byłem wyrafinowanym kucharzem, nie nakarmię mojej wybranki przypaloną czekoladą z mandarynkami. Więc myślę. Myślę. W tym miejscu jest czas na reklamę niczym w Polsacie, która jest dłuższa niż cały film. Możecie zrobić herbatę, przebiec sobie kilka kilometrów lub się zdrzemnąć. I nagle olśnienie! Przecież jest coś takiego czekoladowego do placków, nie? Polewa! Brawo, młody myślisz. Nie wiem skąd ją babcia miała, nieważne. Tylko jak dowieźć mandarynki w gorącej polewie żeby nie wystygły przez 60 km? Przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Dla chłopaka, który umie być świeczko-kwiatkiem, proszę was! Przelałem czekoladę do termosu i wsadziłem w słoik z gorącą wodą. Zajechałem po znajomych i już pędziliśmy w stronę jej domu. Koleżanka po drodze obierała mandarynki, a ja gnałem tak szybko, że o mały włos mój czarny rumak nie stał się pegazem i nie pofrunął. Wyciągnąłem termos, mandarynki były w miseczce, polałem je czekoladą. Wszystko parowało. Podszedłem do drzwi, zapukałem. Otworzyła. I znów się czas zatrzymał, ponieważ moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok na świecie. Czułem się jakbym ujrzał oazę na pustyni. Trwało to kilka sekund, oddałbym dusze diabłu, żeby trwało do końca życia. Wyłoniłem zza siebie smakołyk i wręczyłem damie życząc smacznego. Uśmiechnąłem się , odwróciłem na pięcie i poszedłem do samochodu. Błagając Boga by ktoś mnie zaczepił i kazał się odwrócić, chociaż zawołał za mną. Nawet już wolałbym żeby mnie poszczuła psem, może by mnie ugryzł i z poczucia winy by mnie odwiozła do jakiegoś szpitala czy weterynarza, chcąc sprawdzić czy wszystko z psem okej, pal sześć ze mną. Nic takiego się nie stał. Przygarnęła mnie tylko cisza. Cisza, która bolała.
Co do listów… to nadal je mam. Zaklejone w kopercie, tkwią gdzieś w szufladzie. Już dokładnie nie wiem, co tam jest napisane. Najzwyklej nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że jak kiedyś byłem za granicą to nie tęskniłem za nikim, za rodziną czy przyjaciółmi tylko za nią. Ale to za chwilę. Musze założyć skarpetki, zmarzły mi końcówki. Swoją drogą też tak macie? Że nie możecie znaleźć drugiej pary ciągle?... Może to jakiś znak, czy coś. Ja mam tak prawie dzień w dzień. Może to znak, że już nie musicie szukać, bo już macie, albo.. to rodzinne-mój tata też tak ma. No właśnie tylko tęskniłem za nią. Uświadomiłem sobie, że jak ja nie powiem jej ja, jak jej nie dam listów to, kto? A jak umrę jutro? Wiecie jak jest w dzisiejszych czasach. Póki, co Bóg mną się opiekuję, ale jak przypadkiem spuści ze mnie wzrok, jak pojadę motocyklem szybciej i dalej niż on mnie trzyma w dłoniach to, co? Nic. Zapali świeczkę na grobię, uroni kilka łez. Może będzie żałowała, że mnie nie poznała, że nie umiała znaleźć czasu by pogadać. A może nawet nie zapali. A może.
Może nie jest warta, może nigdy nie była godna mojej miłości. Tych nocy nieprzespanych, obitych pięści, wypitych kieliszków wódki. Mokrych butów, kiedy pisałem jej imię na śniegu na środku stawu w zimę, a ona nawet nie chciała przyjść zobaczyć niespodzianki. Tych wszystkich sekund, godzin, lat , przez które o niej myślałem, myślę. Słów przelanych na kartkę, skradzionych spojrzeń. Tych rzeczy, które doprowadziły mnie do uczucia. Dla wielu z nas liczy się skutek. Ładna kwiatko-świeczka, smaczne mandarynki w czekoladzie, miły spacer. A te rzeczy zanim doszło to wszystko do skutku? Starania, poświęcenie, poparzone palce od gorącego termosu, zmarznięte stopy od mokrych butów? Te cholerne łzy, które zamarzały na policzku w chłodne noce, kiedy włóczyłem się jak bezpański pies. Nie jestem w stanie zliczyć nocy, kiedy drapałem paznokciami oparcie łóżka, bo już nie dawałem siły. Kiedy chciałem gdzieś iść, iść i upaść żeby już nie móc wstać. Tylko, wtedy Bóg przychodził i łapał mnie za fraki mówiąc: wstawaj łajzo, masz, po co żyć, nigdy nie jest za późno. Choć czasem jest. Trzeba się z tym pogodzić.
Teraz właściwie zadałem sobie pytanie, po co ja to piszę. Żeby Wam opowiedzieć bzdetną historię i miłości, która nie jest tak naprawdę historią, bo ciągle trwa ? Myślicie sobie, chłopak się zakochał, raz mu nie wyszło i rozpacza, miałem, miałam tak setki razy. No właśnie, setki. A raz? Raz jedyny, cholerny, Titanicowy raz? Miałeś, miałaś tak? Wątpię. Piszę to … najprawdopodobniej z nudów. Przyjechałem do domu na kilka dni a z braku zajęcia postanowiłem skończyć coś, co się zaczęło a nie skończyło, czy jakoś tak. Wtedy ją kochałem po wariacku, na szczeniaka .Ale kochałem. Złościłem się, że nie chciała mi dać szansy, choć nigdy nie mówiła mi, żebym na nic nie liczył, czy coś w tym stylu. Byłem, ona była. Jestem i ona jest. Ja mam kogoś, ona też. Życzę jej szczęścia. Co mi tam, przecież chciałem, chce żeby była szczęśliwa. Jak nie ze mną to z kimś innym. Przecież tego się chce, kiedy się kogoś kocha, nie? A że nie jestem tą osobą, z którą byłaby szczęśliwa to już mój problem. Teraz postawmy się na jej miejscu. Chłopak do niej podbija, tak się mówi dzisiaj jakby ktoś nie rozumiał, stara się, robi rzeczy, które nikt by nie zrobił(na trzeźwo),odda za nią życie, kocha ją najbardziej w świecie. A ona? Jest sobie i już. Żyje. Je. Śpi. Sika. Dłubie w nosie, przecież każdy dłubie. Tylko mogła by , skoro jest, dojrzałą osobą powiedzieć obiektowi który do niej wzdycha słuchaj, ty jak Ci tam na imię, odpuść sobie i tak nigdy z Tobą nie będę. Często najprostsze komunikaty są najoczywistsze.
Znowu to samo. Znowu zacząłem coś i nie skończyłem. Zacząłem ją kochać i nie skończyłem. Zacząłem pisać to opowiadanie/felieton/ kartkę z pamiętnika i nie skoczyłem. Word pokazuje mi, że napisałem ponad dwa tysiące wyrazów i nie znalazłem tego jednego żeby to skończyć. Najwidoczniej tak ma być. Może spróbuje, kiedy indziej, jak dojrzeje, albo jak już będzie za późno. Jeśli dotrwaliście do tego momentu, przepraszam za zmarnowany czas, który poświeciliście na czytanie tego i zarazem dziękuję, że … po prostu dziękuje. Kochajcie tylko szczerze, nie krzywdźcie innych. I pamiętajcie, prawdziwa miłość istnieje. Nie przyzwyczajenie, nie bycie z kimś od tak. Tylko miłość.

01.11.2013

16 294 wyświetlenia
237 tekstów
71 obserwujących
  • zugimihau

    7 November 2013, 16:42

    Nie wiem co powiedzieć Asiu..:) zwykłe dziękuje to za mało..:) pomagacie mi uwierzyć że potrafię:)

  • zugimihau

    3 November 2013, 15:22

    a jakże:) miłej niedzieli Wam życzę;)

  • zugimihau

    3 November 2013, 11:49

    Widzisz Basiu, brakuje Ci przy mnie słów w ustach..:P

  • zugimihau

    2 November 2013, 23:24

    Super, dziękuje Wam:) co do stylu, błędów, itpe..:) może kiedyś nad tym się zastanowie;)

  • zugimihau

    2 November 2013, 20:50

    Nie wierze, ktoś przeczytał:) Tak , istnieje..:) Podbudowałaś mnie, dwugodzinna praca przyniosła mini efekt, pisze dalej:)