Menu
Gildia Pióra na Patronite

I see fire

anathematise

anathematise

Kilka dni temu jakaś kobieta rzuciła się pod pociąg. Samobójczyni. Ksiądz odmówił pogrzebu, bo postąpiła wbrew wierze. Tego samego wieczoru wygłosił kazanie o tym, że Bóg sądzi nie wedle czynów, lecz intencji.

Paradoks, prawda? Bo w końcu, czy ktokolwiek może wiedzieć, jakie intencje miała ta kobieta? Czy ktokolwiek zapytał się, dlaczego zdecydowała się na taki a nie inny krok? Może choć raz, zamiast oceniania, czy zrobiła dobrze czy źle, ktoś spróbowałby postawić się na jej miejscu. Nie mówię, że Kościół nie ma prawa potępiać samobójców. Nie zabijaj, to nie zabijaj. Pod tym względem są mordercami, gdyż przypuścili atak na życie. Swoje własne, więc nie mają szansy prosić o przebaczenie. To rozumiem. Nie rozumiem jednak, gdzie był Kościół, gdy targała się z własnymi demonami. Gdzie był ktokolwiek, kto okazałby jej choć odrobinę współczucia, pomocy, wskazał drogę wyjścia z sytuacji, tak, że nie musiałaby wskakiwać pod rozpędzoną lokomotywę.

Łatwo jest oceniać ludzi. Łatwo jest krytykować. Łatwo potępiać. A jednak niech podniosą rękę ci, którzy nigdy się nie załamali. Niech zgłoszą się ci, którym życie jeszcze nigdy nie dało w kość. Niech wstaną ci, którzy nigdy nie myśleli o samobójstwie.

Ja siedzę. Nie podniosłam też ręki. Wiecie, co to oznacza, prawda?

Nie ukrywam prawdy. Moje życie nie jest kolorowe i zdarzało się, nie raz, nie dwa, pomyśleć o różnych drogach wyjścia. Ba, zdarzyło się nawet rzeczywiście te drogi rozważać. A jednak żyję, oddycham, funkcjonuję. I nawet mnie czasami nachodzą chwile zastanowienia.

Teraz odpowiedzcie szczerze: czy wiecie jak to jest? Czy wiecie, jak wiele zła musi nękać człowieka, żeby targnąć się na własne życie? Czy wiecie, jakie to uczucie?

Ogień. To najprostsze skojarzenie, jakie mnie teraz nachodzi. To jakby twoja dusza płonęła. Najpierw gdzieś na końcu rozległej świadomości. Czujesz ból, ale po chwili znika. Zapominasz. Ale to znowu się zdarza i pożar się rozprzestrzenia. Po kilkudziesięciu kolejnych konfrontacjach z niepowodzeniem, bólem, czy właściwie jakimkolwiek negatywnym czynnikiem, dusza zostaje otoczona wielkim żarzącym się kręgiem, który powoli się zacieśnia. Płoną krańce, potem wszystko coraz bliżej środka. Coraz bliżej wszelkich rezerw twojej wewnętrznej siły.

I pewnego dnia, tak po prostu, zamykasz oczy i widzisz ogień. Jest już tak blisko centrum, tak realny i tak bolesny. Nadchodzi z każdej strony i nie widzisz żadnej drogi ucieczki. Na dodatek każdy, kto coś dla ciebie znaczy, właśnie w tym momencie się odwraca. Wbija nóż w plecy i leżysz, zraniony na środku ruin świadomości, z ogniem coraz bliżej ciebie. Ale jesteś zbyt słaby, żeby się ruszyć. Zbyt słaby, by uciekać. Zbyt ranny, by walczyć.

A jednak zbyt hardy by spłonąć.

Niektórzy upierają się, że samobójstwo jest aktem tchórzostwa. Nie twierdzę, że nie ma w tym żadnej racji, ale to nie całkiem prawda. Nic nie jest całkiem prawdziwe. Samobójstwo to skrót, krótsza droga, odcięcie się od cierpienia i bólu. Owszem, ktoś się poddaje, rezygnuje z dalszego życia, ale równocześnie buntuje się przeciw ogniu, którym jest zło.

Poza tym, jeśli ktokolwiek uważa, że łatwo jest się zabić, to wcale nie ma racji. Fizycznie, może owszem, ale psychicznie? Potrzeba wiele odwagi, żeby zrobić ten ostatni krok.

Ja także widziałam ogień. Do diabła, czułam jego żar na własnej rozbitej, wpół martwej psychicznej sobie, która już dawno leżała na małym skrawku duszy, do którego jeszcze nie zdążył dotrzeć żywioł. Naprawdę myślałam bardzo serio o śmierci.

A potem spojrzałam w lustro i wyśmiałam się sobie w twarz.

"Dziecko, co ty wyrabiasz?" - pomyślałam - "Myślisz, że cierpisz? Przecież są tysiące ludzi, którzy przeżywają gorsze męki. Rozejrzyj się wokół. Nie jesteś pępkiem świata. Nikt nie zauważy. Nikt nie zrozumie. Ocenią, potępią, wyrzucą wspomnienie na śmietnik - to, co zyskasz. Nie znasz życia, jeśli poddajesz się nie doświadczywszy prawdziwego bólu."

Ogień, który widziałam. To była fala bólu. Tego prawdziwego.

Tak więc leżałam. Żyłam dalej, nadal narażałam się na kontakt ze złem tak, że krąg ciągle się zbliżał. Ale tym razem byłam gotowa. Czekałam aż przyjdzie. Czekałam, aż ogarnie mnie całą, spali doszczętnie umysł, duszę i zostawi po sobie jedynie garstkę popiołu.

Kiedy to w końcu nastąpiło, pamiętam dokładnie, uśmiechnęłam się.

Dlaczego? Bo wiedziałam, że z tej garstki popiołu, jak feniks, już tworzy się i formuje nowy człowiek, bardziej doświadczony, bardziej odporny, walczący mężniej i zacieklej. Silniejsza ja. Cieszyłam się dlatego, że wiedziałam, iż tym razem będzie trzeba zdecydowanie więcej uderzeń i ataków, żeby zwalić mnie z nóg.

That there will be much more evil needed to make me see the fire.

185 wyświetleń
11 tekstów
2 obserwujących
  • anathematise

    17 March 2014, 17:47

    Dziękuję wszystkim za przeczytanie i wasze opinie.

    Nieszczęście - literówka poprawiona, dobrze że zwróciłaś mi uwagę ; *

    Umarły - Czy prosiła? Tego nie wiem. Prawdopodobnie już nigdy się nie dowiem, ale nie twierdzę, że nie miała oparcia w Bogu. Być może problem tkwił w tym, że tylko wiara trzymała ją przy życiu przez cały czas jej problemów. Jeśli zawierza się wyłącznie Bogu, nadchodzi czas, że zaczyna się go oskarżać o wszystko, co człowieka spotyka. Unde malum i te sprawy. [...]

  • 16 March 2014, 21:33

    Opowiadanie jest tak prawdziwe i piękne... Naprawdę robi wrażenie!
    Gdybym miała się do czegoś przyczepić, to jedynie literówki - zamiast feniks wyszedł Ci finiks ;)