Menu
Gildia Pióra na Patronite

Są tacy ludzie

Albert Jarus

Albert Jarus

Kiedy przychodzi ten dzień świeci słońce, pada deszcz, śnieg… Dzień jest taki sam, jak każdy inny, a jednak staje się końcem świata i początkiem czegoś nowego. Czegoś, czego nikt nie chce zaczynać.

Znali się chyba całe życie, a przynajmniej mieli takie wrażenie. Czy życie po siedemdziesiątce może być nudne? Nie odczuwali tego w żaden sposób. Zimą jeździli na narty, latem wybierali morze. Do tego dochodziły przeróżne degustacje, bankiety i grille.
Ulubionym zajęciem była ucieczka od żon. Zamykali się wtedy w drewnianej chatce, stworzonej zdawałoby się właśnie do tego celu. Pośrodku stał stół zajmujący niemal całe pomieszczenie, wokół niego ustawiono ławki mieszczące jakieś siedem do ośmiu dorosłych osób. Na ścianach i półeczkach były zbierane trofea z podróży i otrzymywane upominki. Sprawiało to wrażenie niewyobrażalnego ciepła i życzliwości. Zupełnie jakby cieszyli się na każde wspomnienie osoby, która pamiętała o nich. A oni pamiętali również o innych. Szczególne miejsce było dla tych, którzy odeszli. Niewielki fragment ściany przeznaczyli na zdjęcia przyjaciół z ich „paczki”, którym los nie dał dożyć tych dni.
A kim byli oni? Oni to grupa czterech mężczyzn, którzy czerpali z emerytury to co najlepsze. Należy przyznać, że należeli do tej nieco wyższej klasy, dlatego starość ustępowała miejsca sportowym samochodom, wycieczkom zagranicznym i żartom, które towarzyszyły im przy każdym spotkaniu.
Było już po osiemnastej. Albert wykonał jeden telefon. Po chwili do domku weszło trzech wesołych panów pod kołnierzykami. Z okna mieli widok na stacje benzynową, która często stawało się punktem rozmów. Lubili szczególnie te chwile, gdy długonogie dziewczyny nieporadnie krzątały się po stacji, udając, że nie są tak głupie jak się innym wydaje. Śmiali się nie tyle z ich inteligencji, co młodego wieku. Co chwila powtarzali: „za naszych czasów…”, po czym znów wracali do stolika.
- Dobrze, że jeszcze kręgosłup mi nie szwankuje - odezwał się Albert, schylając się pod stół. Wyciągnął niewielki taborecik. Uśmiech na twarzach panów znów zagościł. Wiktor nie wiele myśląc obrócił się i zdjął z półki cztery kieliszki do wódki.
- Czyją dzisiaj mamy? – Spytał Franciszek widząc jak wieczko krzesełka unosi się do góry.
- Dziś sznaps gruszkowy. Dostałem od bratanka z Niemiec.
Albert wyją butelkę i napełnił kieliszki.
- Zdrowia – odezwał się Julian unosząc kieliszek do góry.
- Zdrowia – odpowiedzieli zgodnie przechylając kieliszki do dna.
Niewiele myśląc zaczęli znów wracać do swojej młodości, co chwila porównując ją z tym co osiągnęli teraz. A trzeba przyznać, że osiągnęli wiele. Każdy z nich miał dom, dzieci i lapiącą jęzorem żonę, której lapanie w tym wieku już nie przeszkadzało. Mieli swoje wakacje, piątkowe wyprawy do klubu sportowego na lampkę koniaku i ten święty, wypracowany spokój.
- Panowie to jeszcze po jednym. Jutro wyjeżdżam na Cypr, więc muszę trochę swój organizm uodpornić.
- Przed swoją Danusią powinieneś się uodparniać – zaśmiał się Wiktor.
- Mówisz tak, bo mi zazdrościsz.
- Niby czego?
- Mojej Danusi… I jej kobiecego wdzięku – roześmiał się wypowiadając te słowa. Wiedzieli bowiem, że Danka kobiecość utraciła gdzieś koło trzydziestki. Teraz miała w sobie więcej mężczyzny, niż Franciszek. Ale kochał ją niesamowicie wielką miłością. Tą, którą pielęgnuje się przez lata i chroni jak największego skarbu.
- No już panowie – przerwał Albert. - Za nasze piękne panie.
Wypili jeszcze kilka kieliszków i w szampańskich humorach rozeszli się do domów.
Minął tydzień. Opalony i jak zawsze w dobrym nastroju Franciszek przyszedł do Alberta.
- Mam coś dla ciebie. To uzo – powiedział wyciągając z torby butelkę.
- Siadaj – powiedział zapraszając do chatki.
- Jesteś jakiś milczący coś się…
W tym właśnie momencie zobaczył zdjęcie Wiktora wiszące wśród dawnych przyjaciół.
- Co to tu robi? – powiedział z zaciśniętym gardłem tempo wpatrując się w zdjęcie.
- Miał zawał… Niestety…
Dłuższą chwile milczeli. Franciszek bez zastanowienia odkręcił butelkę. Sięgną po kieliszki. Wypili po jednym. Jego wzrok ciągle wbity był w uśmiechniętą postać na zdjęciu. W tym właśnie momencie nie wytrzymał. Rozpłakał się jak dziecko. Łzy spływały jedna za drugą napełniając pusty kieliszek. Wydawało się, że Albert oswoił się z tą myślą, jednak wszystko znów wróciło. Wróciła chwila gdy wzywał karetkę, gdy siedział przy łóżku, i ta chwila, gdy…
Taki widok nie zdarzał się często, jednak w tym momencie ich twarde serca pękły jak kryształ. Sklejenie nie było już możliwe. Zawsze gdzieś po drodze gubił się jakiś kawałek. Zawsze czegoś będzie brakować. Pozostała jedynie pustka.
Długo trwało nim oboje się uspokoili. Powoli zaczęli rozmawiać o tym co się stało. Jak? Dlaczego? Mijały kolejne godziny. Na dworze panował już mrok.
- Wiedziałem, że tu was znajdę – powiedział Julian wchodząc do chatki.
- A co ty tak późno?
- Byłem u Wiktora… Aldony - poprawił się szybko.
- Jak ona się czuję? Daje radę? – Spytał Franciszek.
- Trudno powiedzieć. Dzieci przyjadą dopiero nad ranem... Krysia z nią na noc zostanie… Nie wiem… Wielka strata…
Albert dostawił jeszcze jeden kieliszek. Wyciągnął sznapsa, który został z ich ostatniego spotkania i napełnił kieliszki.
- Za Wiktora – szepnął unosząc drżącą ręką miarkę alkoholu. - Niech mu ziemia lekką będzie.
Wypowiadając te słowa, pożegnali najlepszego przyjaciela minionych lat. Towarzysza niedoli. Bohatera wzniosłych ideałów i brata, z którym przyszło im wspólnie kroczyć przez życie.
Wychylili ostatni kieliszek. Napuchnięte twarze i czerwone od płaczu oczy nie były dziś wstydem, jedynie ostatnim aktem szacunku dla przyjaciela.

7033 wyświetlenia
113 tekstów
103 obserwujących
  • @rt1993

    12 March 2012, 09:36

    cieżko mi cokolwiek napisać...wszystko już zostało powiedziane, zostało więc mi tylko powiedzieć: dziękuje za te pomimo smutnego zakończenia ziejące optymizmem opowiadanie:) pozdrawiam:)

  • żyjmarzeniami

    16 February 2012, 19:04

    eghm... cudownie się czyta ; )

  • Meteora

    8 February 2012, 17:49

    Cudowna, wzruszająca historia. I owszem, są tacy ludzie. Sama znam pewną grupkę starszych przyjaciół, którzy zachowują się podobnie, jak to opisałeś. To naprawdę piękne.

  • mistyczna

    27 January 2012, 20:44

    Cudownie słyszeć takie historie... W sumie ciekawa jestem czy kiedyś i mi będzie dane znaleźć takie grono, bo to naprawdę wielki skarb...

  • Albert Jarus

    26 January 2012, 20:15

    zapewne tak, ale ci akurt jezdza na narty do szwajcarii, chodza do klubu sporowego co pt., robia grila dla polowy osiadla nie oczekujac od siebie niczego procz przyjazni... Sa tacy ludzie... I to nie kasa ich wartosciuje bo kiedys nie mielie nic, wszystko to ciezka praca, ale zeby opowiedziec ich historie... Moze kiedys, bo nigdy takiej nie slyszalem.
    Dziekuje za opinie

  • giulietka

    25 January 2012, 13:51

    Fajnie napisane, tylko zastanawiam się, że bez tych droższych butelek, samochodów i sukcesów czwórki starszych panów byliby bardziej autentyczni, ale każdy ma inną wizję spełnionego życia;)

    Pozdrawiam.

  • Przemio

    23 January 2012, 18:54

    daje do myślenia ; ) mam nadzieję, że i ja kiedyś siądę przy takim stole ze znajomymi z młodzieńczych lat : ]

  • Sheldonia

    23 January 2012, 17:28

    Za taką przyjaźnią się tęskni. Utrzymać taką więź z drugim człowiekiem... to chyba moje największe marzenie. Albercie, dziękuję za powracające wspomnienia:)

  • Albert Jarus

    23 January 2012, 15:30

    Miałem tego nie pisać, ale faktycznie - są tacy ludzie i historia ma swoje "ziarenko prawdy".

  • Canaletta

    23 January 2012, 15:19

    Gdybym mogła, dałabym plusa. Bo cudownie jest widzieć, że pomimo upływu lat, ludzie szanują siebie nawzajem i okazują to nie poprzez miłość, ale w przyjaźni. Fakt, mało teraz takich.