Menu
Gildia Pióra na Patronite

Drugi koniec tęczy

Elodja

Elodja

Kiedy człowiek siedzi zamknięty w czterech ścianach, w jego głowie odgrywa się najpiękniejszy na świcie teatr.
Przy rozkręconym kaloryferze, na podniszczonym fotelu, młode i naiwne nastolatki patrzą się przez okno na zamarzający świat. Wyobrażają sobie jak biegną dziko i szaleńczo przez białe łąki, na boso, bez płaszcza. Jak wpadają w ramiona ukochanego mężczyzny, który zawsze jest na czas by uratować je od ostatecznego skoku do lodowatej rzeki.
Jak owy książę nigdy nie zapomina zabrać ze sobą ciepłego płaszcza, a jego biały rumak stoi gdzieś niedaleko, aby porwać zakochaną parę na drugą stronę tęczy.
Dziewczęta, które przyciskają zielone, różowe lub żółte pamiętniki mocno do piersi. Panny z drugich ławek w klasie, z pierwszych krzeseł w teatrach i przedostatnich w kinach. Nigdy na czas i nigdy za późno.
Oraz to wyważone za i przeciw. Kobietki nauczone przyjemnej gry słów, pociągłymi spojrzeniami wodzą za bogiem w błyszczącej zbroi. Kwintesencją ich platonicznego kultu miłości.
Zapachowym długopisem piszą udawane historie przeplatane z farsą faktów.
Aż któregoś dnia w natłoku pracy. W wymagającym trybie realisty i zdrowego rozsądku, przez przypadek trafią na swój wymarzony Olimp.
Ten na drugiej stronie tęczy.
A na szerokich parapetach siedzą przyjaciele z dawnych lat. Przy blasku słabej już żarówki z nieodłącznym kacem i grypą czającą się gdzieś w okolicach gardła, szeptem mamrocą do siebie swoją spowiedź. Patrzą sobie w oczy, szukając tam zrozumienia i pociechy, a z przerażeniem dostrzegają urok rzęs, harmonijność brwi i wydatność ust. W rytm uderzeń wiatru znikają nagle cienie pod oczyma, przebarwienia na skórze, szorstkość dłoni i zaczerwieniony nos.
Spojrzeniami, dwójka przyjaciół powoli gwałci własną przyjaźń. Nie powiedzą nic, usta zamroziła im zima. Serce zaczyna im jakoś mocniej bić, wewnętrzne wyrzuty sumienia obrastają w motyle skrzydełka i nieco histerycznie zaczynają nimi machać. Intensywna, choć niema rozmowa wybucha furią w ich głowach. Przerażenie paraliżuje ich nerwy, wewnętrzny ból, wstyd, żal, może upokorzenie przelewają się w sympatyczny, może nieco nerwowy, uśmiech i wzrok skierowany w nawałnicę za oknem.
Smak odwzajemnionej, lecz zakazanej miłości dwójki przyjaciół ze szkolnej ławki, w zimowy poranek nabiera intymności tak intensywnej, że jak najszybciej płoszy obu zainteresowanych. Młodzieńcze wątpliwości i strach pod tabliczką „ nie wypada”.
I to tylko pierwsze „ostatnie spotkanie” chłopców, na których czekają przecież księżniczki w wieży. Młodzieńców, którzy obiecali sobie, że „nigdy więcej, przepraszam, nie chciałem”. Aż do ostatniej obietnicy, że kiedyś spotkają się na drugim końcu tęczy.
Gdzieś przy stole zawalonym papierami siedzi samotny cynik, uwikłany w teatr własnej półświadomości. Nieświadomi kartkuje znów kolejny scenariusz podkreślając błędy czerwonym, ostro zatemperowanym ołówkiem. Ubiera się w kostium, wychodzi na scenę i odgrywa rolę, tak jak trzeba, z omyłkami scenarzysty– bo przecież mimo swojego talentu jest jedynie aktorem. Ale w ten zimowy wieczór, gdy mróz oślepia przechodniów, a on siedzi przy filiżance parującej herbaty i dokonuje swojego ostatecznego bilansu życia, czuje się bogiem. Na chwile wychodzi z Agory i rusza pewnym krokiem na Olimp. Powoli zrzuca z siebie kajdany za ciężkiej autokrytyki. I w blasku zachodzącego słońca, niczym jeździec apokalipsy pojawia się wśród bogów.
I widzi, widzi, jacy oni są maluczcy, jacy zakłamani i słabi. I w ten zimowy wieczór wybucha tak szalonym śmiechem jak nigdy w życiu. Podchodzi do swojej byłej „jedynej, poważnej i na zawsze” miłości. Bierze ją w ramiona i śmieje się tak szyderczo, aż z jej oczu nie popłyną łzy. A jego zranione wcześniej serce z każdą tą słoną kroplą skleja się na nowo. I zatraca się w swoim okrucieństwie.
Bo przecież jest bogiem na drugim końcu tęczy.
A przecież cóż to za teatr, cóż za gra emocji! Wiwat, wiwat geniuszowi! To cierpienie takie szlachetne, te spory wewnętrzne. To powodowane własnym cierpieniem okrucieństwo, cóż za majstersztyk!
Wiwat, wiwat!

Ale jaka miedzy tymi zimowymi ludźmi jest różnica? Skoro wszyscy marzą z tego samego końca tęczy o tym samym drugim jej końcu? Czym jest sposób, gdy cel jest ten sam?

I ostatecznie przecież, gdy znajdą się tam już wszyscy razem – będzie przecież bez zmian.
Ale to zawsze ten drugi koniec tęczy

7357 wyświetleń
82 teksty
7 obserwujących
  • myszka12myszka

    18 December 2010, 14:10

    bardzo fajne ...
    :)