Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pan Henio

Sheldonia

Sheldonia

Jutro możemy być szczęśliwi
jutro możemy tacy być
jutro by mogło być w tej chwili
gdyby w ogóle mogło być... *

- Czy może mi pan tę rurę w końcu naprawić, się pytam? - Znów ten sam ton, to samo lekceważenie...
- Ależ pani, kochana, to tak nie można... Wszyscy myślą, że to tak hop-siup! Że gdy tylko wezwą pana Henia, to od razu będą mieć wszystko idealnie naprawione...
- Proszę pana, mi od czterech dni woda leje się po kafelkach, a z tego co mi wiadomo nikt nade mną nie mieszka, gdyż moje mieszkanie znajduje się na ostatnim piętrze. Może pan zauważył? Ewidentnie winna jest zardzewiała rura. I wzywając pana, a jest pan specjalistą, spodziewałam się rychłego rozwiązania problemu. Ale jak widać zbyt wiele wymagam. - Prycha z dezaprobatą, aż się w panu Heniu zamyka wszystko i kurczy.
- Proszę pani, ja nie jestem jasnowidzem ani nie potrafię widzieć przez ściany. To trzeba wezwać innych specjalistów, do spółdzielni mieszkaniowej zadzwonić... Żeby rozkuli kafel...
- SŁUCHAM!? Rozkuli kafelki!? No chyba pan żartuje! - Krzyczy i zaczyna wachlować sobie twarz prawą dłonią. No to jednak coś nowego. Takie sceny to pan Henio widział tylko w serialach brazylijskich, co to już nie ma ich czasu oglądać, a tak lubił...
- Proszę pani, ja gdybym potrafił, to strzeliłbym palcami, wypowiedział zaklęcie i naprawił pani te rury od zaraz bez zbędnego bajzlu, ale niestety nie mam żadnych specjalnych mocy... Mogę za panią tylko do spółdzielni zadzwonić. - Mówi pan Henio ciągle pełen spokoju, mimo że coś smutny.
- No co pan sobie wyobraża!? To po co ja tu w ogóle pana wezwałam!? Mógł pan od razu przez telefon powiedzieć, że pan nic nie potrafi i powinnam szukać kogoś innego! - Oj, boli pana Henia, boli... Ale tylko powierzchownie. Ale jednak boli. - Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie! Co to się podziało, że dopuszczono do takiego partactwa! Do widzenia, panu!
Trzask drzwi. I cisza. I pan Henio znowu się zgarbił i podążył w tylko sobie znanym kierunku, by znów wysłuchiwać od młodziaków z wyższym wykształceniem, że jest zerem i niczego nie potrafi. Ale jeszcze tylko dwa wezwania... dwa mieszkania... dwa obce głosy... dwa.

A gdy już koniec, to pan Henio, jakby skrzydeł dostaje i jakby na tych skrzydłach leci, unosi się. Jest wolny wreszcie i szczęśliwy, ale i tak mu smutno trochę... Czuje się towarem, bo przecież nikt nie widzi w nim człowieka, który też może mieć gorszy dzień...
A nikt nie zapytał pana Henia, czy go dziś czasem serce nie boli z przyczyn zupełnie nie zdrowotnych. Chyba, że miłość to choroba... Tak. Bo nawet i taki pan Henio, który urodą nie grzeszy, a i lata świetności ma już za sobą, może się zakochać. Co prawda nie nastąpiło to jakoś ostatnio, bo żonę swą kochał od ładnych kilkudziesięciu lat, ale dopiero niedawno na nowo to odkrył. I nawet taka malutka pani Wiesia sprzątająca codziennie klatkę schodową, może zakochać się z wzajemnością. I nikt nawet go nie zapytał... Tylko "panie Heniu! Panie Heniu! Rury, rury, rury!" A tymczasem tu się człowiekowi serce kraje, bo żona w szpitalu, bo badania, operacje, bo coraz więcej włosów na grzebieniu... A pan Henio nawet godzinki nie spędził w domu od jakiegoś pół roku, bo ciągle tylko w pracy albo w szpitalu albo w drodze z punktu A do punktu B. Ale nikt nie zapyta: "Panie Heniu, co pan dziś taki markotny? Co pan taki smutny?" Albo chociaż: "Nie napiłby się pan kawy, wygląda pan jakby mało spał ostatnio." Niestety. Ludzie mają dla niego tylko swoje rury! Rury! Rury! Rury! A serce? Tylko ganiają pana Henia, tak im się śpieszy, żeby znów wszystko w ich domach było idealne. Zamiast strzępić języki mogliby pójść do ludzi, których kochają, a nie marnować czas na narzekanie na pana Henia w łazience czy kuchni... Czymże jest cieknąca rura wobec wieczności...?
Ale pan Henio przywykł, że jest tylko od rur. On niczego w życiu więcej robić nie umiał, a czasami to nawet lubił. Tylko ludzie coraz gorsi... Mają się za lepszych, bo pracują w wielkich firmach, siedząc na obrotowych fotelach i gardzą chudziutkim panem Heniem, zajmującym sie całe życie rurami. Nie wiedzą, że pan Henio także nimi gardzi. Bo ludzie, którzy uważają się za panów swojego życia przy jednoczesnym nerwowym skomleniu z powodu cieknącej rury, zasługują tylko na pogardę i litość.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do złego także. Wysłuchał swoją dzienną dawkę drwin i pobiegł do szpitala. I tam już nic nie jest dla niego ważne... Tam nie jest Panem Heniem Od Rur, tam jest mężem pacjentki, tam jest kimś normalnym, zasługującym na szacunek... I nic już nie jest dla niego istotne, bo siedzi przy Jej łóżku, z Jej dłonią w swojej. I tak mu żal, bo chudość straszna... bo łzy w oczach... bo więcej łysych placków na głowie niż włosów... bo boli, boli, boli... bo jeszcze tylko kilka tygodni, może dni, albo już jutro... A przecież ciągle Ona taka sama jak te dwadzieścia pięć lat temu, a jednak tak bardzo inna. I pan Henio już nie jest biednym panem Heniem sponiewieranym przez los. Przy swojej żonie pan Henio czuje się Prawdziwym Mężczyzną, czuje się Bohaterem, skoro zasłużył na taką miłość. Bo panu Heniowi wystarczy ta jeszcze ciepła dłoń w jego dłoni... to pełne miłości spojrzenie... i uśmiech smutny, ale szczery... i te kilka dni, dzięki którym ciągle słowo "jutro" istnieje w ich słownikach.

*Raz Dwa Trzy - Jutro możemy być szczęśliwi.

4845 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    24 May 2012, 11:36

    Doroto uwielbiam to, że w prawie każdym komentarzu przedstawiasz krótką historię;)
    Dziękuję, że zaglądasz. Pozdrawiam.

  • Sheldonia

    22 May 2012, 14:16

    Dziękuję Alinko i Albercie. Cieszy...;)

  • Albert Jarus

    22 May 2012, 12:51

    bardzo dobry tekst, jeden chyba z lepszych w Twoim wykonaniu.
    tak niezauważalnie ludzie myślą, że miłość i szaleństwo to przywilej młodości.
    bardzo mi się podoba, że zwróciłaś w taki sposób uwagę na ten właśnie wątek.
    Pięknie

  • 20 May 2012, 21:49

    Człowieka zobaczyć w człowieku. Sztuka.